OBIECANY MINÓG

„Jak masz ustroić minoga morskiego: Weź małmazji czy wybornego wina pintę lub półtorej. Wlej do niecki i włóż minoga, a kiedy się bardzo opije, przebij mu każdą dziurkę, którą ma pod gardłem, ażeby z niego wyszło wszystko, co wypił. A kiedy umrze, podziel go na dwa kawałki albo trzy, posól na misie. A kiedy przejdzie solą, opiecz go czystego na ruszcie, aż się będzie na nim marszczyć skóra, i zdejmij tę skórę do czysta. Potem pokrój na kawałki, jak ci się zda, i weź grzankę z białego chleba lub dwie i greckiego wina. Rozetrzyj to na patelni, rozpuść w tym winie, w którym był ten minog, i przetrzyj przez sitko, a dopraw wszystkimi korzeniami i dodaj cukru albo miodu. Włóż tam tego minoga, aby gotował się w tej jusze [czyli sosie], tak doprawionej, godzinę albo pół. Chcesz ciepłego – możesz jeść. Jeśli wszak chcesz na zimno, tedy schowaj w glazurowanym garnku, przykryj dokładnie, Gdybyś chciał co do tego dodać, daj tam greckiego wina i migdałów, goździków i imbiru zielonego.”

Jakby kto chciał więcej, to jest w „Mówią Wieki”. Chyba zaprenumeruję.

PS. NAPRAWDĘ cenzurują u nas w telewizji „Little Britain”, szmaciarze?…

NO PROSZĘ

Teletubisie sa gejami! RZĄD POLSKI ZDEMASKOWAŁ TELETUBISIE!

Rząd IV RP powinien częściej się zajmowac takimi sprawami, bo poniedziałki rano są wyjątkowo francowate i ponure, a tak, to człowiek przynajmniej sobie trochę powyje cichutko ze śmiechu na przednim siedzeniu. Nie no, z innych działań Rządu tez się można pośmiać, czemu nie, ale Teletubisie to przykład wyjątkowo wdzięczny.

Sama je podejrzewałam o rodowód z innej planety.

Na za tydzień poproszę wypracowanie o współpracy Pankracego z SB, a za dwa tygodnie lustrację tej świni, lizusa, Kolargola.

W sobote rozdeptałam ślimaka.
Strasznie podle się czuję od tamtego czasu.

A na wczorajszym przyjęciu była wódka normalnie, na stole, w kieliszkach, dobrze schłodzona. I nikt się nie upił. Mimo, że było gorąco.

Dzieci bardzo współcześnie wychowane. Jak jeden mąż wciągnęły rosół i wdrapały się na estradę. Babcie w ekstazie.

Czy piłam wódkę z kuzynami? No ba.

Skończył nam się Carnivale, więc mój mąż zanabył TRYLOGIĘ Z BRUCE LEE. Na początku myślałam, że to jakaś parodia, ale nie. Są to filmy nakręcone chyba domowa kamerą z ręki, w latach 80-tych, z amatorskim dubbingiem, scenariusz i rezyseria Bruce Lee, więc zwizualizujcie sobie proszę, jak to może wyglądać. Tytuły to WŚCIEKŁE PIĘŚCI i bodajże POWRÓT SMOKA, a tego trzeciego nie pomnę, bo w dodatku nie jest z Bruce Lee, tylko z aktorem, który go dubluje. Ale słuchajcie. NAJLEPSZE JEST TO…

Że…
Że tam są sceny z Kill Billa.
To znaczy chyba troche na odwrót.
W roli Umy – gościnnie Bruce Lee.
Myślałam, ze Quentin jest genialny, a okazało się, ze po prostu LUBI OGLĄDAĆ STARE SŁABE FILMY.

W starych słabych filmach nadzieja kinematografii – ide oglądac ZMASOWANY ATAK KRWIOŻERCZYCH KOSMICZNYCH POMIDORÓW i zrobie wam bardzo piękna komedię romantyczna na ten temat. Młoda śliczna prawniczka zakochuje się w facecie, który nie do końca odwzajemnia jej uczucia. Ona biedna nie wie dlaczego, ima się wszystkich sposobów, żeby go w sobie rozkochać. Daremnie jednak. Dopiero ich wspólny przyjaciel – gej grany przez Teletubisia – wyjawia jej prawdę: otóż, jej przyjaciel jest tak naprawde kosmicznym krwiożerczym pomidorem z galaktyki Aldebarana…

MIAŁO BYĆ O MINOGU, ALE ZAPOMNIAŁAM PRZEPISAĆ

…więc o minogu będzie jutro.
Jak nie zapomnę.

(TEN minóg czy TA minoga? Było Cafe pod Minogą, tak? Czy minogi maja płcie?)

(Z płcią to jeszcze mam problem jeśli chodzi o drzewa. Coś mi świta z biologii, że jedne drzewa mają pałeczki, a drugie słupki czy na odwrót, i np. mam takie sosny co mają szyszki i takie, co nie mają. Jak rozpoznać, czy to on czy ona? Czy to wielkie fo pa, jeśli się na Gwiazdke ubierze w bombki Pana Choinkę i czy to już jest propagowanie homoseksualizmu?)

Tymczasem, z braku minoga (minogi), pozwolę sobie zarzucic temat pod tytułem „POSTĘP CZY UPADEK OBYCZAJÓW”.

Z tego co czytam na forum na gazecie, liczba rozwodów musiała lawinowo wzrosnąć, odkąd pojawiły się telefony komórkowe i powszechny dostęp do Internetu.
Co drugi post dotyczy tego, jak to WŁAŚNIE SKŁĄDA POZEW O ROZWÓD, bo:
a. przejrzała jego komórke, a tam SMS-y o których jej nie powiedzieł typu „Całuje twój pępuszek”;
b. znalazła na billingu połaczenia z nieznanym numerem, zadzwoniła, a tam odbiera kobieta;
c. TAK SOBIE BEZ ŻADNYCH ZŁYCH POBUDEK włamała się na jego gadu gadu i odkryła jak mówił do jakiejs kobiety KOCHANIE;
d. przypadkiem odkryła, że jej mąż i ojciec ich trójki dzieci ma założony profil na RANDKA PEEL z opisem że jest samotny i szuka bratniej duszy;
e. jej mąz zamyka się w kiblu za każdym razem, kiedy dostanie SMS-a;
f. odkryła, że jej mąż w tajemnicy przed nią kupił sobie drugi telefon komórkowy, z którego dzwoni i SMS-uje do koleżanki z pracy;

Jak ci mężowie zdradzali, kiedy nie było SMS-ów ani Internetu, biedaki?
Nawet nie musza się z domu ruszać.

Nie, żebym broniła kobiet, bo sa i wątki „Nie wiem co zrobic, od siedmiu lat mam męża, ale napisałam trzy maile do jednego faceta i chyba TO TEN, mam takie motyle w brzuchu, nikt mnie nigdy nie rozumiał tak jak on, a jak napisze SMS-a to dosłownie kolana się pode mna uginają, co mam zrobić? CZY ODEJŚC OD MĘŻA?” i porady koleżanek z forum „GOŃ ZA SWOIM SZCZĘSCIEM!…” oraz „Czy mąż jest ws stanie dac ci tyle, co tamten? Posłuchaj, co mówi do ciebie serce… Idź za głosem serca!”.

Bardzo to piekne.
Chociaż chyba minóg lepszy.

A Zebra jest w Salamance i wysyłam i SMSy „Dlaczego mi nie powiedziałaś ze oni tu W OGOLE NIE MOWIA PO ANGIELSKU!” (sto razy mówiłam – Hiszpanie nawet jak mówią po angielsku, to w dialekcie hiszpańskim) oraz „TOCZĘ SIĘ! Jakie tu jest zarcieee!” (również mówiłam jakies pincet razy; nie wiem, dlaczego na cała Europę słyną kuchnia włoska i francuska, które wg mojej opinii mogą hiszpańskiej buty czyścić).

Poza tym lato, nes pa?

Nie mam się w co ubrac na niedzielną imprezę. Kod stroju: Taki, Żeby Moja Szwagierka Zzieleniała. Dżinsy-rurki denim i tęczowe balerinki z cekinami?…

O WUJACH I KOMUNIACH

Siedząc wczoraj w ogródku i malując paznokcie (u nóg – na srebrno, u rak – na toffi, czy zdajecie sobie sprawę, dziewczęta, ze nie zyjemy już w czasach TERRORU, kiedy to trzeba było mieć paznokcie u nóg i rąk w tym samym kolorze? I torebke w kolorze butów? I jakie nasze matki i babki miały straszne życie?) zaobserwowałam bardzo ciekawe zjawisko pt. POWRACAJĄCY Z KOMUNII SĄSIAD.

Bardzo piękne zjawisko.

Sąsiad, przyodziany uroczyście, w snieżnobiała koszulę, pełzł sobie w pięknym, majowym, popołudniowym słońcu podpierając się zmienna liczbą kończyn, w zależności od tego, gdzie wypadł mu środek ciężkości. Obok stąpała jego małżonka, starająca się przy pomocy obu rąk i nogi kierować wuja na trajektorie mniej więcej zakończona furtka do ogrodu. Nad wujem unosił się skoncentrowany opar o aromacie czystej wyborowej. Przy furtce małżonka sąsiada jednym wprawnym ruchem wytrawnego rugbisty wmanewrowała sąsiada na teren posesji. Ten karnie zaaprobował wybór i zajął się womitowaniem na trawnik.

Mój ojciec twierdzi, że to wszystko dlatego, że księża zakazali alkoholu na komunii i wszyscy doją z butelek od oranżady i wtedy łatwo traci się rachubę.

Może to być. Jak się ma licznik w postaci kieliszka, to jakoś łatwiej człowiekowi dopasować siły do zamiarów, a tak?

Jedna znajoma opowiadała kiedyś o komunii, gdzie zaryczana, sterroryzowana przez siostre katechetkę komunistka nakazała usunięcie ze stołów alkoholu, który został ukryty w szafkach w kuchni. Po czym cała impreza polegała na pomykaniu gości w te i nazad do kuchni – jak za okupacji, pojedynczo i zgięci w pół, żeby dziecko nie zauważyło. Popili się okrutnie, oczywiście.

Zawsze zakazany owoc najlepiej smakuje.

Żywo mnie ta tematyka interesuje, bo w niedzielę mam komunię. Znaczy nie ja, tylko któraś kuzyneczka N. Ciekawe, czy będzie open bar, czy pod stołem i na hasło. Może piersiówkę zabrać na tzw. wypadek Niemca?…

A poza tym bdb. Zrobiłam mężowi sznycelki cielęce z sałatka ziemniaczaną. Do dziś jak je wspomina, to mu się oko szkli ze wzruszenia. Sama siebie zadziwiłam tymi sznycelkami.

(A poza tym to pisałam na moim maczku, który jest troche transwestytą, bo „ż” ma tam gdzie „ź” i vice versa, ale i tak go kocham).

A na pierwszym sezonie „Latającego cyrku” wyłożyłam się ze śmiechu w momencie, kiedy przyszedł rycerz i zdzielił prelegenta przez łeb martwym kurczakiem.

JAK TO MIŁO CHMURKĄ BYĆ

Najbardziej ze wszystkich dni tygodnia lubię piątki wieczór.

Matko, jakie piątki wieczór są kochane. Moje małe, puchate piątki wieczór.

W sobotę człowieka ogarnia nerwówa “Boże, Boże, dziś sobota, trzeba by coś zrobić”, a w niedzielę “Boże, Boże, dziś niedziela, jutro do pracy!”, a piątek wieczór?…
Nic z tych rzeczy!
Czas na czerwone wino, niebieskie migdały i Carnivale (albo Monty Pythona! NARESZCIE zaczęli wydawać Latający Cyrk, pełne sezony! Chyba będę je ukradkiem oglądała w robocie! Bo przecież w domu muszę Carnivale!).

Roboty ostatnio mam strasznie dużo, ale to potwornie. W dodatku w tym tygodniu jakoś trafiło mi się kilka razy wracanie PKP (szanowny małżonek nawygrywał przetargów po całym kraju i teraz jeździ jak jeździec bez głowy). Ja to mam takie szczęście, ze ile razy sterczę na dworcu, to zawsze, ALE TO ZAWSZE ktoś do mnie podejdzie się o cos spytać. Nie wiem, czy dlatego, źe wyglądam profesjonalnie, czy wyglądam na taką, co odpowie a nie zbluzga albo nie napluje, a może wy-glądam na Czlowieka Nader Często Jeżdżącego Pociągiem (wiecie – lekko szary i zakurzony, od-zież się do niego lekko lepi..aaaa)…

Anyway.

Jeździłam tym PKP i w celach rozrywkowych nabyłam nową Fannie Flagg.
BŁĄD.
Do not read it at public transport, drogie dziatki (dziadki).
Naprawdę nie pamiętam, kiedy jednocześnie płakałam i śmiałam się jednocześnie, czytając książkę (w dodatku w przedziale podmiejskiej kolejki. Doprawdy. Przezabawne. Dobrze, że zmęczonej ludności nie chciało się zawołać kierownika pociągu “Panie, tam taka jedna chyba zwariowała albo ją co użarło” i nie odholowali mnie do przedziału dla rowerów).

W dodatku dziś idąc na stację, oglądało się za mną dwóch karków w BMW cabrio.
Od jakiegoś czasu staram się oswajać z sytuacją, że już nigdy nie obejrzy się za mną mężczyzna na ulicy (nie, żeby do tej pory robili to jakoś nagminnie, ale przytafiało się, jak każdej z nas, co robić, de gustibus non est i tak dalej), jeśli nie będę na golasa albo cała zakrwawiona albo nie wiem. Szła Nowym Światem z wielkim koszem papai na głowie. Ale karki w BMW carbio?

No moi państwo.

I jak tu się nie cieszyć z piątku wieczór.

PS. Znaleźliśmy ostatnio w czeluściach biblioteki (a raczej ZZA biblioteki, mnóstwo rzeczy nam tam powpadało i ostatnio przy sprzątaniu było cudnie – TRZYMAJ! mydełko christmasowe. TRZYMAJ! Jezusik portugalski. TRZYMAJ! Thriller Cooka) znalazł się był podręcznik do proto-kołu dyplomatycznego samego Ambasadora Pietkiewicza. Bardzo cudnie opisuje on, jak śledzia jemy zwykłym nożem i widelcem, sardynkę i szprotkę – samym widelcem, możemy przy tym po-magać sobie chlebem, natomiast pozostałe ryby – specjalnymi sztućcami do ryb. Jak to dobrze, ze przez pomyłkę kupiliśmy w Almi Decor 18 kompletów sztućców do ryb, choć i tak najlepsze są śledzie.

O LEKARZACH, DUCHACH I KULTURZE

(BACKSPACE w sensie kasuj do tyłu to przecież widzę, gdzie jest, ale nie ma DELETE! Ludzie! Jak tu zyc bez delete!)

Dziś pacjenci maja utrudniony dostęp do lekarzy, bo lekarze strajkują.
Bo na co dzień to każdy pacjent ma swobodny i niewymuszony dostęp do lekarza. Kaszualny wręcz. Nasz pacjent nasz pan.
Normalnie pacjent wchodzi do przychodni – MAM GORĄCZKĘ 41 stopni, oczekuję propozycji!
Na co recepcjonistka – proponuje panu wizytę lekarska za cztery dni! Oferta wygasa z chwila śmierci!

Jeśli komuś się wydaje, ze PRL w naszym kraju odeszło w niebyt, to powinien odwiedzić czemprędzej najbliższa publiczną przychodnię lekarską.
(Zawsze mnie fascynuje, dlaczego za 50 złotych miesięcznie prywatne lecznice medyczne oferują cuda ze striptizem ordynatora włącznie, a za kwotę składki, wielowielokrotnie przecież wyższą, w ramach publicznej opieki zdrowotnej nie należy mi się nic! MOŻE POWINNAM BYŁA kończyć filozofię zamiast ekonomii).

Mówiłam już, że ostatnio strasznie się boję duchów w moim starym domu?
No.
To mówię.
Ciekawe, dlaczego.
Ciekawe, czy ma to związek z moja nagle odkryta głęboka wrażliwością na zjawiska paranormalne, czy tez jest to efekt końcówki serialu CARNIVALE, poprzedzonego obejrzeniem 238765 horrorów, w szczególności tych o demonach i egzorcyzmach.

A jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, to jestem tak do tyłu, ale to TAK, że jeszcze nie jadłam pierożków ze szpinakiem w McDonald! JAK TO MOŻLIWE! Ja, fastfudowa pionierka, przemierzająca dziki zachód kanapek i dodatków w cygańskim wozie! Nie no, z tym trzeba zrobić porządek, naprawdę. Praca pracą, ale JAKIES PRIORYTETY MUSZA BYĆ ZACHOWANE!

W dodatku w przyszła niedzielę mamy komunię.
Co się teraz kupuje na komunię? BMW Cabrio?
Bo troche wypadłam z obiegu ostatnio.

A SZCZYPAWKA SKONCZYŁA ROCZEK!

Stary mi zwariował i robi porządki. Ja normalnie sobie wstaję w niedzielę, relatywnie wcześnie, nawet nie ma jedenastej, schodzę na dół i wpadam w panikę, bo wygląda, jakby walnęła u nas centralnie bomba wodorowa. Okazuje się, źe nie bomba, tylko mój mąż. Bardzo interesujące rzeczy poznajdował, na przykład moje listy z byłej pracy, w których opierdalam kierownictwo Banku Światowego, że ich służby nie umieją liczyć, albo żółty T-shirt z nadrukiem KRZAK TAK (to nie mój! to jego panieński! i on się śmieje, kiedy mówię, że dopiero JA go wyprowadziłam na ludzi!).
Następnie kupiliśmy farbę i będę miała jadalnię i kuchnię w kolorze JASNY BEŹ, a salon i przedpokój – CAFE LATTE. Zastanawiam się jeszcze nad RZYMSKIM PORANKIEM do pomalowania takiej belki oddzielającej salon od jadalni, ale nie wiem. Jeszcze się waham. W odróżnieniu od Pierwszej ja jestem bardzo ostrożna i konserwatywna, jeśli chodzi o kolory i ten RZYMSKI PORANEK to max, na co mnie stać.
Poza tym jeszcze uprawiałam ogrodnictwo. Powiedzmy sobie to szczerze – na mojej długiej liście hobby ogrodnictwo nie figuruje. Nie tylko dlatego, że jestem leniwa. Ja po prostu nie mam ręki do zielonego – jedni mają, np. moja matka albo Zebra, a inni nie – i właśnie ja nie mam. No.
Ale czasem się zmuszam dla dobra sprawy. I tak w tym roku mamy w ogródku, oprócz ekspozycji stałej, lawendę, szałwię, werbenę, paprocie, konwalie i niezapominajki. Właśnie skończyłam obrabiać macierzankę, ale nie wiem, czy wyżyje, bo trochę ją na wcisk wsadziłam do tych doniczek, bo miały nieco mniejszy obwód. Nie ukrywam, że trochę ją zmasakrowałam, biedulkę.
(gdzie na klawiaturze Maca jest DELETE?)
W tym roku też mamy w budce pleszki – te takie, które na mnie darły mordę w zeszłym roku. Szczypawka strasznie się wkurwia na ptaszki i je gania. Straszna z niej killerka z charakteru – ostatnio dopadła ślimaka i się nad nim znęcała.
A w ogóle jeden sąsiad tu u nas na wsi ma trzy osły i białą lamę. PRZYSIĘGAM. jak ją zobaczyłam, to się wystraszyłam, że mam jakieś delirium, ale nie – normalna biała lama. Sobie chodzi kolesiowi po ogródku. A dookoła niej trzy osły.
No ale co. Wolę mieć za sąsiadów osły, niż gwiazdy TV, jak Ewunia na tym swoim Wilanowie.
Dobra, biorę się za Carnivale, bo nawet jeszcze połowy pierwszego sezonu nie obejrzałam. Kobieta z brodą, do niedawna moja faworytka, okazuje się być wrednowata.
PS. Koniec świata! CZARNA BIEDRONKA SZATANA w czerwone kropki chodziła po Szczypawce

TAKA JESTEM… ZACHWYCONA

W ogóle nie wiem od czego zacząć… To może zacznę od tego, że prąd nam w nocy wysiadł – ale tylko na górze! Na dole jest! N. zniósł mi na dół deskę do prasowania i żelazko – ale myć się musiałam przy świecach. Jaka ja jestem ładna przy świecach! Szczupła i smukła i bez cellulitisu i rysy twarzy mam takie interesujące… Dziewczyny, zróbmy jakąś megaglobalna katastrofę, żeby nie było elektryczności – wiecie, jakie piekne będziemy przy świecach?

Chociaż nie, prąd jest nam potrzebny, choćby po to, żeby zasilać laptopy.

A konkretnie MacBooki.

W ramach terapii na syndrom sprawiliśmy sobie MacBooka.

Japierdole… Zakochałam się!

Po pierwsze, to nie jest komputer, tylko jakiś OBIEKT SZTUKI jak z muzeum Guggenheim.
Wszystko jest takie ŁADNE.
I mówie o WSZYSTKIM. Nawet ZASILACZ. Czujecie? Designerski zasilacz. Kabelek zasilający na magnes. Wskaźnik naładowania baterii zapalający się z wdziękiem. Japierdolę.

NAWET KOSZ na desktopie ma PIĘKNY.

W makintoszach zakochałam się w latach 80-tych, kiedy to w czasopiśmie BAJTEK jakis pan opisywał, jak jego mała córeczka bawi się graficznymi programami. Przypominam – rzeczywistość pecetowa na tamte czasy to czarny (lub bursztynowy) ekran z migającym kursorem i Norton Editor i DOS z komendami z klawiatury. Więc czytałam to z takim JOOO! JAK BĘDĘ DUŻA, KUPIE SOBIE APPLE’A! Generalnie jestem jednak dziecię windowsa i teraz musze się przestawić. Trochę jeszcze nie kumam, co on do mnie gada, ale kocham go.

Widzę, ze ci co narzekaja na Windows maja rację. Nie są zmanierowani, tylko naprawde Windowsy w porównaniu są toporne i sztywne i po prostu… brzydkie. Ja jeszcze mnóstwa rzeczy nie kumam, ale już widzę, że tamte programy sa takie… intuicyjne. Na przykład, siedzimy sobie z N. wczoraj i oczywiście – ZOBACZMY JAK SOBIE RADZI ZE ZDJĘCIAMI. No to zobaczmy. Otwieram program do pokazu zdjęc i szukam – GDZIE on ma jakies OPEN FILE BROWSE, żeby mu kurna załadować zdjęcia z płyty. No kurna nie wiem jak. I nagle olśnienie – PRZECIEZ TO JEST MAC! Tu się nic nie open file, tylko się przeciąga myszką ikonki!

Czy poradził sobie z pokazem zdjęc?
Czy zadowolił mojego męża?

No więc on ma defoltowo pokaz slajdów zrobiony taki jak wasze Photobuckety. Tak? Nie nie, zle mówię. Photobuckety to DOŚC PRYMITYWNE wyobrażenie tego, jak wygląda zwykły pokaz slajdów na Macu.

Aha, i może służyć za lusterko. Bo ma taka malutka kamerke wbudowaną. Jak mi nie naprawią pradu, to jutro się maluje przed moim jabłuszkiem.

I ma malutkiego słodkiego pilota.

Nie no, kocham go i już, nie ma co dyskutować.
Ma ktos Maca? Od czego powinnam zacząć? Matko kochana.
Zaraz dostane gorączki z tęsknoty.
Gdzie ja dla niego kupię torbę, żeby do niego pasowała?…. U Louisa Vuittona?… Przecież nie włożę go do normalnej torby na laptopa, bo bym się spaliła ze wstydu!

MODA NA SYNDROM

Tak sobie czytam moje ukochane, niezastąpione forum na gazecie i dopadła mnie refleksja.
Niewątpliwie czasy nasze charakteryzuje moda na syndrom.
I nie mówcie mi, ze nie.

Nasz przyjaciel na ten przykład nie jest leniwym sukinsynem, tylko ma SYNDROM (albo depresję). Nasza przyjaciółka się nie puszcza na lewo i prawo, tylko JEST SINGLEM bądź POZOSTAJE W OTWARTYM NOWOCZESNYM ZWIĄZKU. Nasze dziecko nie jest rozpieszczonym obibokiem, wykorzystującym matke do krwi, tylko ma SYNDROM ADHD. Nasz mąz bynajmniej nie jest dziwkarzem, pijakiem i rozpustnikiem, tylko ma SYNDROM WIEKU ŚREDNIEGO, a my same nie jesteśmy niedouczoną krową, nie czytająca niczego poza podpisami zdjęć w VIVIE, tylko MAMY DYSLEKSJĘ. I dysgrafię. I dyskurwawszystkizm intelektualny, sądząc po 98% postów.

Naprawdę wszystko w życiu jest do przełknięcia i wytłumaczenia, jeśli tylko nada się odpowiednia nazwę, najlepiej posiadającą odpowiednik łaciński.

W związku z powyższym chciałam oświadczyc, że ja TEZ mam syndrom, a nawet kilka.

Mam na przykład SYNDROM WKURWIONEGO RATLERKA (ale nie wiem, jak to będzie po łacinie). W sensie, że wkurwia mnie masa rzeczy, a ja nic z tym nie robię, tylko ujadam.

Mam również SYNDROM WIELKIEJ LENIWEJ DUPY opadającej mi z tyłu jak kurtyna. Być może ma to związek z pochłanianymi przez mnie ostatnio ilościami ociekającego tłuszczem żarcia, a być może TO JEST SYNDROM i nic na to nie poradzę, no przecież nie będę jadła pół listka sałaty dziennie.

Mam tez SYNDROM OPADANIA RĄK KIEDY WCHODZĘ DO DOMU. W związku z powyższym nie mogę w ogóle sprzątac i bajzel zaczyna osiągac trzecia prędkośc kosmiczną. Postanowiłam zrobić eksperyment związany z teorią chaosu i poczekać, kiedy ten potworny burdel się samoistnie przeorganizuje na wyższym poziomie energetycznym. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie – może coś w stylu wnętrz restauracji Magdy Gessler (matko, jak ja nie lubie tych jej restauracji, gdzie jest TYLE TEGO WSZYSTKIEGO WSZĘDZIE upchane, a ja się nie mogę skupic na jedzeniu, bo cały czas zerkam, czy nie spadnie mi na łeb tykwa albo wianuszek suszonych kwiatków albo nie gwizdnie mnie w ucho słoik z ozdobnymi przetworami – toteż dzwonię zębami i widelcem).

Musze sobie wymyslec jakąś odpowiednio kosztowna terapię. Mam już pewien pomysł, ale ćśśś! To na razie tajemnica!

KURNA ŻESZ OLEK (ZNACZY ALEKSANDER)

A kręgosłup mnie tak rypie, jakbym miała jakiegos półpaśca. Albo wręcz całego paśca.

Podejrzewam krzaki lawendy i sofy z IKEA.

Sofa z IKEA bowiem to mebel, który dasz radę skręcic sama, kobieto. Nawet trzyosobowy i nawet rozkładany. Jest pakowany w zagadkowych zestawach, których poszczególne elementy sa trochę ciężkie, ale jak rozkminisz co do czego i podeprzesz dźwignią, to dasz radę. To mówiłam ja, specjalistka od skręcania sof, podczas gdy mężczyźni siedzą pod altana, pija piwo i kopca cygara i przychodza na gotowe z kluczem 13 (kupcie sobie kilka sof w IKEA, podobno klucz 13 trudno jest dostać, a daja jeden gratis do każdej sofy!) i mówia ODSUŃ SIĘ KOBIETO BO TU TRZEBA DOKRĘCIĆ SRUBY.

Być może boli mnie ten jakże zaszczytny organ grzbietowy z postaci nadwagi, albowiem przeżeram się ostatnio jak małe prosiątko w deszcz. Etam, małe… JAK CAŁKIEM SPORY WIEPRZEK.

Nigella Lawson powiedziała, że jeśli ma do wyboru zajebisty ciuch albo zajebiste jedzenie – to wybiera jedzenie. Troche bym na to patrzyła przez palce – jej mężem jest Saatchi, więc laska raczej nie przeżywa dylematów w stylu „Hm hm hm, sushi czy spódniczka z Solara” – ale coś w tym jest. Bardzo ja lubię. Z każdym moim – i jej – kilogramem coraz bardziej.

(Tak – mam dziś dzień z serii „Jak ja wygladam, co mi tam się tak dynda z tyłu?… Alez to moja dupa!”).

No i tak o.
A dziewczyny w pracy mnie faszerują ciastkami, bo jakies urodziny czy imieniny. Jak to dobrze, ze nie lubię słodyczy i ze nie przyniosły sledzi i kabanosów! Bo by mnie rozerwało.

PS. Czy ten plakat do filmu o Edith Piaf nie przypomina zajawki horroru?… „EDITH PIAF VI – POWRÓT ŚPIEWACZKI”…