Najpierw było winobranie, później ślub, a w trakcie Koontz.
Moja rola przy winobraniu ograniczona była do wybierania z winogron ślimaków wielkości łebków od szpilki i odnoszenia ich z powrotem do ogródka. Czyli trochę się nalatałam. TAK, WIEM, że na pewno NIE WSZYSTKIE udało mi się uratować. Ale nie chce o tym myśleć. Pomyślę o tym jutro.
Ślub był u sąsiadów. Około piętnastej w ogrodzie zaroiło się od druhen na różowo, dziarskich kawalerów, kamerzystów, fotografów i członków orkiestry akustycznej. Leniwie dyskutowaliśmy, czym by umilić im tę piękną uroczystość – N. chciał puścić karszer na cały zycher, ja optowałam za kosiarka spalinową. Niech dziewczyna pamięta dzień swojego wesela!
Następnie była msza. Bardzo piękna. Najpierw ksiądz zabłysnął 40 minutowym kazaniem, w którym opisywał dość szczegółowo męki piekielne, jakie czekają nowożeńców za grzechy. Następnie próbował rozbujać publiczność, każąc wszystkim klaskać (eeeee?… A to jest msza czy ju ken dens?…), ale najlepsza była TRABKA SYGNAŁOWA, która zagrała podczas podniesienia. TRĄBKA SYGNAŁOWA???? Grająca coś w rodzaju „KU MNIE”? HALO?… I niby co mieli zrobić wierni, energicznie ruszyć ze startu płaskiego i pobiec obławą za zającem?…
Naprawdę, nie wiem, czy tym prowincjonalnym klechom nie powinno się jednak trochę ograniczać ich wybujałych fantazji.
W tle tego wszystkiego czytałam Koontza od Hanki, co mi go dała „Masz Baska, W SAM RAZ DLA CIEBIE, dobry pies pomaga ludziom”. Omaaaaaatko. No niestety, nie była to NAJLEPSZA powieść Koontza, mówiąc delikatnie i subtelnie. W duzym skrócie – wstrzyknęli małpie inteligencję, ale nie wszystko poszło tak, jak powinno. Zanim jednak cokolwiek się wydarzy, Koontz masakrycznie ciągnie flaka przez 350 stron. Ziewałam z nudów, przedzierając się przez opis przyjaźni i miłości, miłości i przyjaźni, i dobrego zachowania, dwójki surferów i jednej didżejki radiowej, oraz psa. Nadnaturalnie inteligentnego of kors. Otoczonych przez kataklizm nie do opanowania oraz małpy ze wstrzyknięta inteligencją.
Czytałam już bardziej przerażające kawałki, na przykład „Doline Muminków” (Buka! Kto się nie bał Buki, ten kłamie! Buka jest potworna).
No i tak.
Jedziemy po fajki, wracamy za tydzień. W ciepłe miejsce z dużą ilością wina i wulkanów.