W normalnych okolicznościach zima mnie dołuje, a co dopiero.
Leżę w piżamie i polewam się syropem klonowym; od czasu do czasu mam ochotę złapac wielką łopatę do odśnieżania, metalową, stanąć na najbardziej zatłoczonym skrzyżowaniu i tłuc wszystkich po głowach.
Na szczęscie dotychczas zwycięża piżama. Nie mam sily się złościć. Nie w taki mróz (na cmentarzu musiałam na chwile zdjąc rekawiczkę – nooo!… Doświadczenie z gatunku GRANICZNYCH).
Dostałam pierwszą walentynkę.
A generalnie to chwilowo kiszka z wodą.
(Oczywiście, że psy się kocha z wzajemnością; a nawet ta wzajemność wyprzedza nas o setki kilometrów. Mokre nosy i szczęśliwe ogony to jest to).