O mało nie staliśmy się abonentami telewizji kablowej. Brakowało dokładnie tyle (pokazuję, ile). W sumie szliśmy do odnośnego punktu usług złożyć zamówienie. W punkcie siedział za biurkiem mały gnom o wiercących oczkach; miał na palcach trzy złote sygnety, w uchu kolczyk, na przegubie złota bransoletę. Odbierał telefony od klientów i pokrzykiwał na nich dobrodusznie, acz protekcjonalnie.
Dostałam dusznicy i uciekłam stamtąd dyskretnie pod ścianą. Nie wiem, czy jestem gotowa na obecność w moim życiu gnoma o wiercących oczkach, spowitego w dużą ilość wysokokaratowej biżuterii. Nawet za cenę szerokopasmowego Internetu. Muszę rozważyć wszystkie za i przeciw.
N. zostawił mnie z wielką torbą mielonego mięsa i pojechał na zawody, strzelać. Czuję się paleolitycznie.
Tatuś mój wpadł.
-Co tu tak cicho! Radio nie gra, telewizor nie gra, dlaczego u ciebie nic nie gra?
Żebym ja się we własnym domu musiała tłumaczyć, to już naprawdę.
– Bo ja mam głosy w głowie, co do mnie mówią. I jak coś gra, to nie słyszę, co mówią.
– O rany. I co mówią?…
– Żebym się napiła herbaty.
(Wiem, mało oryginalnie, ale do kaczki nędzy!…).
Idę mieszać to mielone z zieleniną. Jak karnawał, to karnawał!