AFIRMACJE? POWIEM WAM, CO MYSLE O AFIRMACJACH

 

Pięknie!… To ja się tu oszukuje, że ZDROWIEJĘ, nana nananana, że mi coraz lepiej, już mnie nie łamie w gnatach, nie trzęsie… Po czym wchodzę na gmaila i pierwszy link sponsorowany brzmi: „POGRZEBY – CAŁODOBOWA EKSPORTACJA Z MIESZKAŃ, SPOPIELENIE ZWŁOK”.

 

No to mnie pocieszyli.

 

Miałam przeczytać horoskop, ale nie wiem, czy w takiej sytuacji warto.

 

Następne w kolejności linki to „Depresje trzeba leczyć” oraz „Sposób na stres u twojego psa”.

 

Oraz – „Najpiękniejsze biusty! Dziewczyny chcą, byś je ocenił! Odnajdź swój ideał piękna!”.

Tjaaaaaaaa.

 

Ewka ma rację. Te wszystkie afirmacje to o kant potłuc.

 

Najlepsze by były wiecie co?… Takie maskotki „PLUSZAKI – ROZDZIERAKI”. Specjalnie uszyte dla kobiet z PMS-em, żeby można było takiej maskotce w odpowiedniej chwili urwać kończyny i łeb. Które by były przyczepione na mocne rzepy (aby maskotka mogła być wielorazowa). Następnie można by jej rozpruć BRZUCH (też na rzepa) i wywlekać metry jelitek. Uszytych z czerwonej wstążki.

 

Do nabycia w sklepach zoologicznych, w dziale „DZIKIE ZWIERZĘTA”. Albo jeszcze lepiej – „DZIKIE I WSCIEKŁE ZWIERZĘTA”.

 

Nieeeeeeee, w ogóle nie mam doła, co wy.

 

GLOWA MNIE BOLI I NIE WIDZE LITEREK

Flamenco na Plaza Mayor:

Słaba jest?…

Cuenca wieczorem – widok z mojej ulubionej kładki:

A tu się robi sidra:

Te biedactwa zostały zjedzone…

A to twórczośc niejakiego Botero. Lubi grube baby. To znaczy, nie wiem, czy lubi, ale je rzeźbi. Sporo ich wszędzie. Ta na przykład byla w La Coruna:

Nie mogłam sobie odmówić sfotografowania się na tle Pomnika Grubej Dupy w Oviedo. To tez Botero.

I, jak mówiły Szadoki, to by było na tyle.

THE RAIN IN SPAIN STAYS MAINLY IN THE PLAIN

 

No to sobie pojechałam. I wróciłam – z grypą hiszpanką, oraz wrąbaliśmy się w SAMO CENTRUM ŚRODKA huraganów i katastrof żywiołowych. A co będziemy sobie żałować!…

 

Ale po kolei. Na początku był Madryt – czyli jedzenie na stojąco.

 

Jakiś czas temu uczyłam Zebrę, jak znaleźć dobrą knajpę w Hiszpanii. Trzeba otóż poszukać miejsca, w którym kłębi się tłum lokalesów (najlepiej w ubraniach roboczych) oraz gdzie przy barze na podłodze leży największa kupa śmieci. Tym prostym sposobem trafiliśmy do baru „La Casa Del Abuelo“.

 

W pomieszczeniu wielkości średniego pokoju serwuje się krewetki i napoje – i nic więcej. Można zjeść przy barze albo polować na stolik – maleńki marmurowy blacik osadzony na wbitym w podłogę słupku. Miejsca siedzącego nie ma ani jednego. Barmanka nalewa napoje, kelnerka krąży w tłumie i wykrzykuje zamówienia, a starszy facet przyrządza je w kąciku. Tylko krewetki. Za to jakie!… Chrupiące banderilas na patykach, krokiety, a la plancha, ajillo i gabardina.  Tłum się tam kłębi bez przerwy, a mimo to na jedzenie czeka się do 10 minut – tyle, ile potrzeba na usmażenie krewetek. W życiu nie jadłam lepszych.

 

W knajpie galicyjskiej (też na stojąco przy barze) dali mi (jako dodatek do kieliszka wina, zaznaczam) rosół, czyli caldo. Powąchałam ten rosół i to był błąd. Nie wąchać caldo! Wypić! Smak ma zaskakująco dobry (a lekko zalatuje, bo to rosół wieprzowy jest).

 

No I taki ten Madryt był, popity dużą ilością wina z tapas i obstawiony kolorowymi krowami. Sobota była tak ciepła, że siedzieliśmy w kawiarni na Plaza Mayor, na zewnątrz, a jedna chuda jak wykałaczka dziewczyna tańczyła flamenco. Pięknie tańczyła i powiewała kiecką oraz permanentnie jej się rozlatywała fryzura, w którą miała powtykane sztuczne róże. Przy szczególnie ekspresyjnych obrotach siała te róże na prawo i lewo. A później po występie całowała się z gitarzystą. Ech.

 

Po Madrycie pojechaliśmy obejrzeć miejscowość Cuenca. To takie średniowieczne miasteczko przyklejone do skały, a nawet trochę z niej zwisające. Tyle, że hotel mieliśmy u podnóża, i na kolację i zwiedzanie trzeba było WEJŚĆ. NOGAMI. POD GÓRĘ. Halo?… Czy ktoś to ze mną konsultował?… Szłam z tyłu wycieczki jak ponury Kłapouchy, dyszałam I miotałam obelgi na budowniczych miast średniowiecznych. Na szczycie kazali mi na dodatek wejść na kładkę przerzuconą nad wąwozem – kładka wygląda zupełnie jak dźwig, po którym popyla boski Craig na początku „Casino Royale“. I wisi nad przepaścią. No – nie spodziewałam się, ze mam AŹ TAKI lęk wysokości. W dodatku to całe ustrojstwo się buja i sprężynuje, a N. hasał po niej z aparatem jak sarenka. Co użyłam, to moje.

 

Na kolację piłam wino na przemian z coca-colą, czyli prawie „zupę zmęczonego konia“, jak mi powiedziano (sopa de cavallo cansado: wino, cukier i kromka chleba). Natomiast niestety przerosło mnie skosztowanie tamtejszego przysmaku, jakim są flaki wołowe, nawijane na patyki od winogron i smażone w głębokim tłuszczu. Caldo – tak, smażony flak – nie. Trudno. Za to mają tam coś o nazwie pisto – duszone warzywa w oliwie, bardzo dobre. No chyba, że jednak ktoś woli te flaki. Proszę się nie krępować.

 

No a później już była Asturia i Galicja.

 

Asturia przepiękna. Ośnieżone góry i morze w odległości 20 kilometrów. No i sidra. Dlaczego u nas nie robi się tego piwa z jabłek? Wypiłam potworne ilości sidry, jakoś nie chciała mi się znudzić.

 

W Galicji padał deszcz. Jak tam potrafi wspaniale padać deszcz, to naprawdę. DESZCZ PADA DO GÓRY oraz horyzontalnie. Parasole sobie można – wiadomo, co. Dwa dni w tym cholernym deszczu wystarczyły do wyhodowania przepięknego, malowniczego kataru, cudem nie zatrzymali mnie wczoraj na lotnisku celem odbycia kwarantanny, bo wyglądam jak czerwonooki upiór.

 

Oczywiście, trafiliśmy w sam środek szalejących huraganów. W portowych miasteczkach, które zwiedzaliśmy, fale miały po kilka pięter, a ja znalazłam na parkingu, dobre kilkadziesiąt metrów od morza, kraba. Żywiutkiego, choć nieco zdezorientowanego. W wieczornych wiadomościach pokazali, jak morze wyrzuca nie tylko kraby, ale i statki oraz kutry, a nawet jedną polską pogłębiarkę. I można je znaleźć na parkingach. Dobrze, że mi się trafił krab, a nie pogłębiarka.

 

Bozia jednak czuwa nad swoimi nienormalnymi owieczkami i nic nam się nie stało, nawet niespecjalnie samoloty się nam poopóźniały (za wyjątkiem Ryan Air – HALO? To ma być przewoźnik?… To jakiś płonący burdel na kółkach, a nie linie lotnicze – nigdy więcej!).

 

No i tak o. Mam potworny katar, rozsadza mi czaszkę. Kocham Hiszpanię, ale galicyjski deszcz mnie pokonał. Raczej będziemy tam jeździć latem.


I to NIEZBYT WCZESNYM. 

O ZUPIE

 

Żona do męża:

– Jesz tą zupę?… Bo jak nie, to doprawię, dodam śmietany i dam psu!…

 

Jedziemy, słuchajcie.

Mam program napięty jak spódnica na tyłku Cuddy.

Przechodzę na dietę galicyjską – czyli, jak już wspominałam, jedzenie często, dużych porcji, samych pyszności, wszystko popijane winem.

 
(Mam nadzieję, ze te dyndasy nie zamkna znowu Barajas, bo spadły 2 cm sniegu i jest minus jeden, czyli ZIMA STULECIA).

DALI KALINOWSKIEMU NIETOPERZA!

 

No więc wczoraj wzruszyłam się do łez, kiedy w Trójce pan ekolog, mega ważny, prezes wszystkich ekologów czy jakoś tak, rozwiązał kwestie bezpieczeństwa energetycznego! Proszę państwa – wystarczy przejść na energooszczędne żarówki! Te energooszczędne żarówki to ma być alternatywa dla ruskiego gazu, polskiego węgla i elektrowni atomowej.

 

Po raz kolejny nie zawiodłam się na ekologach i nie musze zmieniać o nich zdania.

 

Oraz wiecie, niestety OPAKOWANIE SIĘ LICZY. Trudno, przyznam się do tego. Już jestem stara, to co mi szkodzi.

 

Np. mężczyzna musi być opakowany w czyste ubranie. CZYSTE. Na Zebry osiemnastce poprosił mnie do tańca hipis. Był bardzo miły, jednak najpierw go powąchałam, a dopiero później zatańczyłam. Okazał się być czystym hipisem, a Zebra mi to wypomina do dziś („A moja koleżanka z klasy ma dziecko z tym, co go wąchałaś na mojej osiemnastce!”).

 

Po drugie, postanowiłam zostać Wyrafinowanom Sukom i kupiłam sobie kredkę do oka w Ingocie, ze względu na jej śliczne metalowe opakowanie. Ćwiczę malowanie teraz,  jak ja zazdroszczę kobietom, które ODRUCHOWO umieją się umalować, wyssały to z mlekiem matki czy jak?… Ja z mlekiem matki wyssałam teksty piosenek Beatlesów, niestety malowanie – NIE. Ale ćwiczę. Choć cały czas maluje jedno oko bardziej i wyglądam trochę jak pani minister Fotyga.

 

Po trzecie, wczoraj zrobiłam niewielka burdę w monopolowym pt. „natychmiast kup mi te wódkę, albo wstrzymam oddech i umrę!”. Żeby było jasne – ja nie pije wódki (no, chyba że jest mus i / lub oczekiwanie społeczne). Ale jak, NO JAK można przejść obok wódki, kiedy wódka owa WYGLĄDA TAK:


 
  


Boże, chciałabym raz w życiu wyglądać tak pięknie i glamour, jak ta wódka. Mężowi powiedziałam, że MOŻE ja wypić, ale musicie najpierw ZAPYTAĆ, bo to moja wódka. Pierwszy raz w życiu mam SWOJĄ OSOBISTA butelkę wódki i czuję się z nią związana. A nawet jej zazdroszczę ciuchów.

 

A w Kaliszu ścieki zeżarły kolektor. Nie ma żartów, proszę państwa.


PS. Obejrzałam sobie wreszcie tę czeska wystawę – "Entropa ". O tu do ściągnięcia i obejrzenia.  Bardzo mi się podoba. Nie rozumiem, o co tyle krzyku! Chłopaki fajne są 🙂

O FLAMENCO

 

Śniło mi się, że porosłam futrem. Pięknym, miękkim, jedwabistym, o długim włosie. W pasy, jak opos. Białe i jasnoszare.

 

Zapisuję się na flamenco. Kto ze mną?…

 

Obejrzałam sobie „Happy-Go-Lucky”, z góry sądząc, że bardzo zjadę ten film, bo nie lubię pozytywnych idiotek, niestety, niestety, dostałam nim przez łeb i zakochałam się na amen. W zasadzie od pierwszego zdania („Droga do rzeczywistości – hm, nie wybieram się tam”). Na lekcji flamenco się poryczałam, oczywiście. Wniosek z tego, że może są we mnie jeszcze zadatki na człowieka, a nie sama zaschnięta macica.

 

Ale na flamenco bym się zapisała. W końcu od dawna kocham filmy Carlosa Saury, no i zauważyłam w tym flamenco pewną prawidłowość: im starsza kobieta, i grubsza, tym lepiej jej to wychodzi. Młode chude nie mają tej ekspresji. Przed 35-tką w ogóle się nie powinno tańczyć flamenco. Dopiero wtedy kobieta zaczyna pojmować właściwe znaczenie słowa ROZPACZ (codziennie przed lustrem)…

 

W związku z powyższym, jedziemy na tydzień do Hiszpanii, zaczerpnąć u źródeł. No i zobaczyć, co tam maja na rebajas u Cortefiela i Adolfo Domingueza. Może znowu upoluje jakąś śliczną kontrowersyjna turniczkę i zaczniecie plotkować J

 

Zresztą, jak nie turniczka, to co?… niby GDZIE mam chować ten brzuch pełen tapas, kalmarów, krabów i krewetek?…


PS. Aaaaa bo zapomniałabym, mam dla was kota!

Idą dwa koty przez pustynie.
Idą i idą……
Aż w końcu jeden do drugiego mówi:
– Kurwa, stary, nie ogarniam tej kuwety… 

POMAŁU OSWAJAM TEN NOWY ROK

 

Zmachałam się wczoraj jak pies, próbując kupić kurtkę.

Co nie było proste, bo mój małżonek oprotestował z góry kurtki typu „dżdżownica”(chyba dlatego, że dżdżownica kojarzy mu się z jednym – nadziewaniem na metalowy zaostrzony pręt). To jest, segmentowane i ściągane gumkami (a la Michelin). A akurat we wszystkich sklepach były głównie dżdżownice.

 

Skreśliwszy kurtki – dżdżownice, została mi wersja „uszyte z worka na zwłoki” – taki czarny, błyszczący celofan. Nawet jedną przymierzyłam. Nooo. Wyglądałam w niej jak rasowa DOMINA.

 

– Przykro mi kochanie, ale jak TO założysz, to nikt z tobą nie wyjdzie na miasto – oświadczył mi N.

 

Kurtkę się kupiło w OSTATNIM ze sklepów. DOSŁOWNIE OSTATNIM – zostały już tylko delikatesy. Przeżyłam te zakupy wyłącznie dlatego, ze była to Manufaktura – jedyne centrum handlowe, jakie lubię. Chyba jestem reinkarnacją jakiejś łódzkiej tkaczki – uwielbiam Łódź i głos pracujących krosien (w Żyrardowie mieliśmy fabrykę lnu, z której zostały nędzne resztki, ale można jeszcze posłuchać huku krosien. Z niewiadomych dla mnie powodów, bardzo lubię ten dźwięk).

 

(Jaki interesujący kalendarz dostaliśmy od jednej z współpracujących firm! Z gołymi babami, naturalnie. Dlaczego nie zrobili kalendarza z gołymi członkami rady nadzorczej i zarządu?…).

 

N. się strasznie denerwuje na telewizje rzekomo publiczną, która zamieszcza relacje z rajdu Dakar. Ponieważ relacja jest sponsorowana, to nie ma tam wiadomości o WSZYSTKICH Polakach, biorących udział w rajdzie, tylko o tych sponsorowanych. No i dobrze, tylko że tak się nieśmiało składa, że na najwyższym miejscu w klasyfikacji jest nasz chłopak na quadzie, niejaki Rafał Sonik. I tu pięknie jak na dłoni mamy ilustrację misyjności telewizji publicznej. Nikt o nim nie mówi w wiadomościach sportowych, bo po wiadomościach leci sponsorowana relacja, a ponieważ chłopak najwyraźniej NIE JEST sponsorowany, to nie mówi o nim wynajęty przez Orlen szpenio. A on jest na trzecim miejscu. NA TRZECIM!… Czy to nie jest skandal, ja się pytam?…

 

I mam taki apel do Platformy – ręce precz od Pana Posła Palikota! Bo nie zagłosuję na was więcej!

 

SKAD SIĘ BIERZE W CZŁOWIEKU AGRESYWNE ZWIERZĘ

 

Też się cieszę, że Ewka się wygadała z tą ciążą, bo też słaba jestem z konspiracji. Jak Haniuta. W dodatku ja na tej ciązy robię hazard, bo się siłujemy z Bogdanem na rękę, ponieważ każde z nas ma swój pogląd na płeć małego Ewczątka. Bogdan mówi zupełnie na odwrót, niż ja, i twierdzi, że nigdy się nie pomylił. HA HA HA. Chyba kiedy krowom wróżył i kury macał. Co on wie o ciążach Lejdis! Przecież to oczywiste, co będzie, jeśli przyszła matka pisze „Dziewczyny ratujcie, właśnie wypiłam butelkę ketchupu chilli” albo „Wczoraj o dwunastej w nocy jadłam bigos ze słoika prosto z lodówki, grzyby były trochę sztywne, ale tak to pycha!”. No.

Jak ja jej zazdroszczę tej ciąży, to o matko. Bardzo. Z prostego powodu: Ewka teraz może wysadzić w powietrze Sejm, rozpruć sąsiadce brzuch i zjeść jej wątrobę oraz spoliczkować nielubianą kuzynkę surową rybą – BO JEST W CIĄŻY. I wszystko jej wolno. Bo ma hormony.

JA TEŻ MAM HORMONY. Ale nie jestem w ciąży (tylko zwyczajnie gruba). I tu już jest trudniej. Bo jakoś ludzie są mniej wyrozumiali, jak się nie jest w ciąży. Trochę sobie nie mogę zabić, kogo bym chciała. I np. norma społeczna stanowi, że nie powinnam płakać na slalomie gigancie mężczyzn. Ani na reklamie jogurtów Danone. I to jest niesprawiedliwe.

To znaczy, owszem, pewnie w ciąży gorzej trzepie, ale co ja mam zrobić, no co. Jednego dnia na przykład przepełnia mnie miłośc do całego świata. Chętnie zaprosiłabym do domu prostytutki z całego Dworca Centralnego, umyła im nogi, ugotowała aromatyczną zupę i podała herbatę na moim ślubnym Rosenthalu. Potrafią mi napłynąć łzy do oczu na widok starego krosna w skansenie w Olsztynku (autentyk). Szlocham na filmie o nastoletnim chłopcu, który nie ma przyjaciół w college’u, choć wiadomo, że nastoletni chłopcy mają pryszcze i śmierdzą. Po czym idę spać… I BUDZĘ SIĘ Z CZERWONYMI OCZAMI, jeszcze nie umyję zębów, a już szukam wzrokiem najostrzejszego noża w całym domu, OT TAK – NA WSZELKI WYPADEK. Chętnie bym złapała kilka myszy, powsadzała je do pudełek i napieprzała drewnianym młotkiem, żeby mi wypiszczały melodię „Wypędzała wołki na bukowinę”, skopała bezdomnego kota i wepchnęła do rzeki kilku wędkarzy. Idąc ulicą zaciskam zęby, żeby nie bić ludzi po głowach parasolką i nie wrzeszczeć „Spierdalać mi z drogi!”.

TAK Z NICZEGO.

DŻAST LAJK DET. PSTRYK I ŚWIATŁO. PSTRYK I ZGASŁO.

I niech mi ktoś powie, tak jak jeden taki PEWIEN ZNANY SCENARZYSTA, że czyny kobiety muszą mieć logiczne uzasadnienie. I umotywowanie. I dlaczego nasza bohaterka postępuje tak, a nie inaczej.

A SKĄD JA MAM WIEDZIEĆ! Skoro w 87,6% przypadków nie wiem DLACZEGO JA postępuję, jak postępuję, ba! Nader często mam problemy w odpowiedzeniu mojemu mężowi na proste pytanie „Ale dlaczego ty ryczysz, kochanie? Co się stało?… W KTÓRYM MOMENCIE POJAWIŁ SIĘ KRYZYS I CO GO SPOWODOWAŁO?…”, kurwa mać.

No chyba, że to nie hormony, tylko normalnie jestem psychicznie chora.

Też możliwe. W bliższej rodzinie nie odnotowano przypadków, ale jedna dalsza ciotka rozmawiała osobiście z Panem Bogiem, przy pomocy żaluzji okiennych. Oraz w wieku 90 lat brała ślub z narzeczonym, nieżyjącym od lat 60, a na podwieczorki zapraszała na śledzia generała i biskupa, również od dawna zameldowanych na cmentarzu miejskim.

Tak, że mówię wam, kobiety w ciąży, wykorzystajcie ją na maksa. Bo później znowu trzeba się będzie tłumaczyć ze zjedzenia całego słoika ogórków naraz, albo z płakania na „Szklanej Pułapce”. Jakby to nie było OCZYkurwaWISTE.

 

DOSC DWIE SŁOWIE

 

Powiem dwa słowa:

1)      ogrzewanie

2)      podłogowe

 

Cudo po prostu. Za oknem Przystanek Alaska i polarne niedźwiedzie, a u nas można było chodzić w bikini, popijać pinacoladę, wachlować się liściem palmy – normalnie rozpusta, igristoje i frukta, bimber i ogórcy. Tzn. można BY było, gdyby nie to, że jedni z nas leżeli na sofie w polarowym dresie, w oparach aspiryny, majaczyli i jęczeli „kochanie, ZMNIEJSZ TEMPERATURĘ, bo ja się zaraz uduszę”, a drudzy z nas strzelali do Niemców oraz oglądali rodzimą produkcję pt. „Z pamiętników trociarza”.

 

Wyjaśniam: trociarz to jest facet, który łowi trocie. Troć to jest ryba.

 

Film opiewał sukcesy i porażki wędkarza, łowiącego trocie.

 

Podczas projekcji komentarze cisnęły mi się na usta przeróżne. Głownie mamrotałam pod nosem na temat zwyrodnialców, którzy uwielbiają się przebierać w gumowe buty do pasa i ortalionowe płaszczyki i chować po krzakach, a wędka to tylko wymówka. Następnie jeden z wędkarzy pochwalił się, że aby urwać się na ryby, musiał się pokłócić z żoną. Ha! Od razu go polubiłam. A później już tylko złorzeczyłam mordercom draniom dręczycielom podlecom, kaleczącym biedne ryby dla zabawy, nadziewającym ŻYWCEM niewinne dżdżownice na ostre haczyki, w dodatku ich to BAWI, wiecie. To dla nich ROZRYWKA. DISNEYLAND.

 

A na koniec przypomniał mi się dialog z House’a:

– Mężczyźni powinni wydorośleć.

– Taaaak, a psy powinny przestać lizać się po jajkach.

 

Nic dodać, nic ująć. Jedno i drugie tak samo prawdopodobne.

 

Ale ogrzewanie podłogowe – czadzik. Naprawdę, po tylu latach owijania się zimą w warstwy odzieży, jak żołnierze Napoleona pod Moskwą, to dość radykalna odmiana, acz naprawdę, naprawdę in plus.

 

Przez te kilka dni wypiłam tyle herbat Dilmah, że powinno mi się wybarwić na czole ich logo. Czekam na jakąś nagrodę przodownika Dilmah. Efektem ubocznym niejedzenia i picia potwornej ilości herbaty było pewne niespodziewane spotkanie:

– Halooooooo? Czy my się znamy?

– Nie wygłupiaj się! TO MY! TWOJE KOSCI BIODROWE!

 

No ludzie! Zapomniałam już, że mam kości biodrowe oraz jak one wyglądają!… Ale spoko, mój organizm już się ocknął i nadrabia. Wczoraj opierniczyłam, w ramach uzupełniania niedoborów węglowodanowych, pól paczki grissini i precla piwnego.

 

Natomiast co do Tudorów… Heniek za przystojny, Ance owszem źle z oczu patrzy, Kaśka niezła, chociaż swoje za uszami ma, natomiast błagam. Przepracowałam kilka lat w Agencji Restrukturyzacji i myśmy takich Tudorów mieli na co dzień. Co chwilę pojawiali się i znikali Tudorowie i Tudorowe, a cały dwór próbował nadążyć, która z nałożnic aktualnie jest na topie. Każdy nowy Tudor zaczynał od czystek po poprzednim Tudorze, oraz każdemu jednemu wydawało się, że on to już jest NA WIECZNOŚC, a nie na kolejne dwa miesiące. Każdy miał misję powierzoną przez samego Pana Boga i jedyne czego żałuję, to że tym naszym współczesnym Tudorom nie obcina się łbów. Naprawdę wielka szkoda, bo zasłużyli sobie, jak mało kto.

 

Ale ogrzewanie podłogowe rządzi.

  

PS. Nie mam pojęcia, co sobie postanowić na Nowy Rok i nie wyjść na obłudnicę, hipokrytkę lub osobę bez kośćca moralnego i zadeklarowanego lenia, naprawdę.

 

POCZĄTEK ROKU SPONSORUJE FIRMA BAYER

 

Chorujemy.

Znaczy się ja.

 

W piątek zrobiłyśmy z Zebra wino na rozstanie, po czym w sobotę ona fiuuuuu!… Poleciała na Manhattan, a ja dla odmiany padłam na ryj na kanapę i przeleżałam tak dni sztuk dwa. Nie ruszając niczym.

 

Pocieszające jest jedno – od dwóch dni nic nie jadłam i wcale nie chcę. Tylko pic mi się chce. Jadę widać na rezerwie ze świątecznego tłuszczu.

 

Będę strasznie tęskniła za Zebrą. No dobra – Haniuta się sprowadza do Warszawy, ale i tak będę tęskniła. Za jej odbieraniem telefonu „Nie, dziękuje pani, już mamy kartofle na zimę” oraz pobudkami w niedzielne poranki:

– Tyyyyyyy! Śpisz?… WSTAWAJ! Słuchaj, pamiętasz jak kiedyś byłaś w Holandii…. I przywiozłaś sobie taka płytę takiego zespołu, co oni śpiewali taka piosenkę – na nanana nana, nana… Noooo tam było ze popsuł im się samochód i dalej szli pieszo… JAK TEN ZESPÓŁ SIĘ NAZYWA? Jak to nie pamiętasz? PRZYPOMNIJ SOBIE!

 

(Chodziło o Fastball).

 

No więc ona popyla po Manhattanie i serwuje sobie cosmopolitany, a ja dla odmiany – tabcin. Oglądałam nawet kawałek Tudorów, zanim mnie powaliło jak stare drzewo. Heniek (stanowczo za przystojny!) ganiał brunetę dookoła słupa, a jedna taka nerwowa żylasta udusiła męża poduszką, bo za stary. W dodatku miał brudne nogi. Bez sensu.

 

Mam zatkane uszy.

 

Jak mi spadnie gorączka, to sobie cos postanowię na Nowy Rok.