Dziś zapraszam do zapoznania się z moimi osiągnięciami z zakresu botaniki. Oto świeżutkie, wręcz dzisiejsze zdjęcie z natury:

Czy wszyscy widzą ten gąszcz, który mi wykiełkował? TĘ DŻUNGLĘ? Podpowiem – w prawym dolnym rogu, kiełek sztuk jeden. Tak się przedstawia kwestia hodowania roślinek z kartki z Bilbao. JEDEN KIEŁEK. Samotny zielony kieł. N. mówi, żebym nie płakała, bo ma już cztery liście i na pewno wyrośnie z niego piękny okaz, wielki jak skurwysyn. (Słyszałam też, jak mówił pod nosem, że to nie jest nasionko z kartki z Bilbao, tylko jakiś chwast który się zapętał w ziemi do doniczek).
Po raz kolejny czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się przed samym sobą i całym światem, że:
– nigdy, przenigdy nie wyszły mi pieczone ziemniaki, oraz
– absolutnie nie powinnam się brać za ogrodnictwo.
Jedyne co mi pięknie kwitnie, to paznokcie.
Na pocieszenie mam nową zabawkę w postaci pojemnika na śmieci bio. Od kwietnia obowiązuje u nas brązowy pojemnik na bio i nareszcie mogę się wykazać. Możecie się ze mnie śmiać, ale uważam, że segregowanie śmieci to jedna z niewielu codziennych czynności, które mają sens w dłuższej perspektywie. Przeczytałam ze czterdzieści artykułów i wypowiedzi ekspertów i są dwa tematy śliskie – torebki z herbatą i skorupki jajek. Torebki lepiej jednak wyrzucać do zmieszanych, niestety ten papierek to bardzo często WCALE nie jest papierek. A skorupki to jeden rabin powie tak, a drugi powie nie. Niby są zwierzęce, ale się kompostują, ale z kolei niekoniecznie i nie wszystkie gminy chcą je mieć obecne w swoim bio. Bardzo wciągające zagadnienie.
To mamy z grubsza ustalone, gdzie przebiega granica moich kompetencji: żywe roślinki – NIE, ich martwe resztki – TAK.
Na Netflixie rzucili serial „Paranormalne doświadczenia”, na który napaliłam się jak minister Sasin na wybory korespondencyjne – i mniej więcej tyle samo z tego wyszło. Ani straszne, ani autentyczne, to już lepsze były historie opowiadane na szkolnych wycieczkach, jak się zrobiło ciemno. Też bez sensu, ale przynajmniej jakiś klimat był, a tu takie niewiadomoco.
Jedyne pocieszenie to takie, że zrobiło się cieplej i projekt picia alkoholu na tarasie od dziewiątej rano staje się coraz bardziej prawdopodobny. Z nogą na nodze i odgiętym palcem. Bo już naprawdę nie wiem, jak tę cholerną zarazę PRZETRWAĆ.