Oczywiście na koniec roku MUSI być jakaś afera – co to byłby za rok, gdyby się coś nie spierdoliło w ostatnim tygodniu, normalnie do powtórki! Ponieważ jednak nie jest to niczyj pogrzeb, nikt nie został obdarty ze skóry, pogryziony, nie jest na morfinie ani nie biega z nekrozą na szyi – to w ogóle nie ma o czym mówić, prawda.
Poza tym chyba normalnie. Na przykład wita mnie rano N. słowami “Nie ma w ogóle pokrywki do tego o!…” (demonstrując okrągłe plastikowe pudełko na psią paszę). Pokrywka oczywiście była w szafce, ale trzeba ukucnąć. A jak powszechnie wiadomo, męskie kolana przy szafkach kuchennych nie zginają się. Zatem kucnęłam, przykryłam i świat z powrotem wypiękniał.
A w ogóle to komu potrzebny ten mróz? Tak było miło! (Zgniło, ale miło). Ani ja, ani Szczypawka nie pochwalamy takiego stanu rzeczy. Szczypawka nawet bardziej, bo przecież musi wychodzić, biedactwo moje. A ja mam taki nieśmiały plan, żeby się zrosnąć w jedną całość z pluszowym dresem z psem Snoopy i kanapą. Tak właśnie.