Do fryzjera dzis idę.
Już mnie brzuch boli ze zdenerwowania.
No bo postanowiłyśmy się do tego zabrac PROFESJONALNIE. Nie, ze trochę sobie utniemy, a pozniej i tak nam odrosnie… Nie nie nie. Musimy DBRAC O WIZERUNEK. Koleżanka dyżurna Sosko – jest najlepsza w tropieniu– zaoferowała się znaleźć salon, który zrobi z nas CZŁOWIEKA.
No i dzwoni do mnie.
– MAM! JEST! Bardzo słynny salon, strzygą Grażyne Torbicką.
(Yyyy.)
– I Agate Młynarską.
(YYYYY!)
– Uspokoj się, bardzo dobry salon, czekaj, mają stronę internetową, oglądam zdjęcia tych fryzjerek…
(cisza, klikanie)
– No dobra! Znalazłam dla ciebie taką, co NIE MA NA GŁOWIE bordowego irokeza! Zapisz – piątek, na Odyńca! To paaaaaa musze leciec pilnowac objawów Franka.
Dzwonię do Hanki:
– Tyyy, ona powiedziała „na Odyńca”, ale że co? „Uciekajmy, odyyyyniec”?
– Jak ty się nie znasz, może to taki STYL teraz jest we fryzjerstwie, wiesz. Fryzura „na odyńca”, no.
Od rana zatem siedzę i hiperwentyluję. A co będzie, jeśli przefarbuja mnie na zielono i postawia na głowie GRZEBIEŃ, bo tam jedna pani ma napisane, ze kazda kobieta ma swoja fryzurę, tylko trzeba ją z niej WYDOBYĆ? Co będzie, jeśli we mnie tkwi WŁASNIE ZIELONY IROKEZ?… Znaczy, wiem co będzie – dopóki mi włosy nie odrosna, będę spała pod mostem, mój mąz to wyraźnie zaznaczył, żeby nie było niedomówień.
A z moim mężem nie ma żartów. Ostatnio ma nowe hobby – wieczorami PIELEGNUJE NOŻE. Układa je przed soba na stoliku w rządku, ostrzy, poleruje, chucha, naciera jakimiś maziami… Jak zacznie UKŁADAĆ JE DO SNU, opatulac kołderka i całowac na dobranoc – spierniczam do Hanki na wybrzeże.