O ŚPIĄCZCE I CHURCHILLU

W zasadzie na koniec roku to przyszłam się pożegnać, ponieważ od czterech dni boli mnie łeb, mam światłowstręt i na okrągło śpię. Czyli oczywiście zdiagnozowałam sobie encephalitis lethargica, tylko trudno będzie u mnie stwierdzić katatonię. Bo zazwyczaj niewiele się ruszam, więc jak tu przyjąć punkt odniesienia – od kiedy to choroba, a kiedy stan normalny?

A skąd miałabym podłapać wirusa? Oczywiście OD DZIECKA. Wiadomo, że najgorsze wirusy roznoszą dzieci, na ich ciepłych, wilgotnych łapkach zachodzą wszelkie zjadliwe mutacje i właściwie zamiast produkować broń biologiczną, powinno się zapraszać na występy do przedszkola. Dwa kółeczka „My jesteśmy krasnoludki” i po krzyku, każdy komandos padnie. 

Film o Churchillu widzieliśmy – bardzo mi się podobał. Gary Oldman (którego uwielbiam) tylko na pierwszy rzut oka nie do poznania pod charakteryzacją, a Kristin Scott Thomas za młoda (ona ma taką arystokratyczną urodę zatrzymaną w czasie); rzeczywiście sporo patosu, ale takie były czasy. No i miałam nadzieję na trochę więcej Churchilla w Churchillu, jak jedna ze scen, kiedy siedział w swoim loo i zadzwonił ktoś z Parlamentu – „Powiedzcie mu, że jestem na zamkniętym posiedzeniu i  mogę się zajmować tylko jednym gównem naraz”. NIe wiem kiedy minęły dwie godziny, jak dla mnie – mógłby mieć drugą część albo niech zrobią serial (ale koniecznie z Gary Oldmanem). 

A co do dzisiaj, to nawet N. się martwił, jak my wytrzymamy do północy. Piżamę elegancką mam już naszykowaną. Wszystkiego naj i jak najmniej strzelających o północy idiotów życzę.

O ZAJĘCIACH ŚWIĄTECZNYCH

Nie jest źle. Nie jest źle – wcale mnie nie odrzuca ani od kapusty, ani od śledzików, pierożka mojej siostry albo grzyba w cieście chętnie bym niezobowiązująco wciągnęła, jak też kawałek piernika. Nie mam wrażenia, jakobym się zderzyła z pociągiem towarowym pełnym kapusty i grzybów, a moja wątroba nawet nie zaczęła się pakować do podręcznego nesesera…

No chyba że moja diagnoza jest błędna i to wszystko oznacza, że właśnie jest BARDZO ŹLE, znikąd nadziei, puściły mi wszelkie hamulce i teraz zażrę się na śmierć, aż wybuchnę. To również jest możliwe. Nie wykluczam żadnej hipotezy.

A propos wybuchania – w święta uprawialiśmy głownie jedzenie i kinematografię i po pierwsze, z kultowych filmów christmasowych zaliczyliśmy „Szklaną pułapkę 2”. Tak właśnie. W plebiscycie John McClane kontra „Love Actually” wybieram McClane’a i wybuchające samoloty. Z różnych powodów, ale tu przynajmniej mam pewność, że nikt się nie przespał z kościstą wydrą.

Następnie był grany Tomek Cruise w „Mission Impossible: Fallout”. O dziwo, Tomek pozwolił sobie się nieco zestarzeć, odwrotnie niż Krzysztof Ibisz. Ponadto grał Alec Baldwin i za każdym razem jak się pojawiał czekałam, że powie cos śmiesznego albo przynajmniej zacznie udawać Trumpa – niestety, nie zrobił ani jednego, ani drugiego, a szkoda, bo jest świetny. Co do akcji… Cruise znowu dziwnie biega (tym razem po Paryżu), jedni ludzie udają innych i zdzierają gumowe maski, a prawie wszyscy biorący udział w akcji zostają zaczipowani, a poza tym – nuda, nuda, pościgi, detonatory, zaginione bomby i strzelaniny. Jest na horyzoncie nadzieja, że Cruise przestanie robić kolejne Misje?

A później obejrzałam „Anihilację” na Netflixie – całkiem niezłe SF z Natalie Portman. Podobało mi się, że wreszcie w kinie akcji poszedł na zwiad patrol złożony z pięciu bab. I nawet nie od razu się pokłóciły! A zakończenie miało ręce i nogi, chociaż bałam się, że pojadą metafizyką, ale nawet nie. Za to bardzo podobał mi się początkowy dialog Leny / Natalii z mężem, który nagle i niespodziewanie odnalazł się po roku (PO ROKU!) nieobecności. Ona do niego – gdzie byłeś, co robiłeś, jak dotarłeś do domu? A on – NIE PAMIĘTAM, TO NIEISTOTNE.

Od razu mnie kupili tym dialogiem – zupełnie jakbym ze swoim starym rozmawiała. On też nigdy nie pamięta gdzie był, jak wpada w czarną dziurę na kilka godzin, bo to przecież NIEISTOTNE. I to jest dopiero mission impossible, dogadać się z takimi, a nie tam – pluton. Pluton to każdy głupi znajdzie.

No i jesteśmy od rana w biurze i przyglądam się tej kupie na biurku, na którą odkładałam wszystko z komentarzem „A TO PO ŚWIĘTACH”. No i jest po świętach i kupa oczekuje, że KTOŚ się nią zajmie. Ratunku.

O AWARYJNYM SERNIKU

No więc w wigilijny poranek zepsuła mi się tortownica.

Chociaż w zasadzie ona już poprzednim razem była popsuta i wypadało denko, ale owinęłam folią i jakoś to było. Ale teraz już w ogóle ten klips na obręczy nie chciał się zamknąć, więc spędziłam uroczych kilka chwil wyciągając wszystkie możliwe foremki i naczynia żaroodporne i z linijką obliczając ich pole, żeby było zbliżone do tortownicy. No i sernik w tym roku będzie prostokątny.

Matko jedyna!… Prostokątny sernik i nieumyte okna!  Choinki też nie mamy, tylko jemiołę. Pierwsze lepsze koło gospodyń domowych by mnie wyekspediowało ze wsi na wozie z gnojem – mam nadzieję, że Mikołaj i Dzieciątko nie są aż tak przywiązani do detali. 

I w tym duchu życzę wszystkim, żeby nie przejmując się nieistotnymi pierdołami spędzili miło Święta – bez nerwów, bez polityki, z bliskimi, górą prezentów i pysznego jedzenia, w towarzystwie merdających ogonów. 

Buzi w noski!

O TYM, CO KOMU NA ŚWIĘTA

Co włączę radio, to leci reklama litorsalu na kaca – musującego i zapewniającego natychmiastową ulgę. Chyba agencja reklamowa ma sprecyzowany pogląd na to, jak będą wyglądać święta w sporej grupie rodzin w naszym pięknym kraju. (Nie chodzę na pasterkę, ale słyszałam że można się tam całkiem za darmo upić samym zapachem powietrza w kościele).

Na Netflixie rzucili „Akademię policyjną”! Przysięgam, że nie dalej jak dwa tygodnie temu gadałam z N., że ciekawe jak by się po latach oglądało Akademię (trochę dlatego, że oglądam sobie niezobowiązująco „Closer” i lubię tego starego drania Provenzę). I proszę – jak na zamówienie! Oni chyba nas NAPRAWDĘ podsłuchują. 

Natomiast podobno zaostrza się konflikt pomiędzy Kate i Megan. Komu kibicujecie? Ja oczywiście Kate. A skoro już jesteśmy w tych kręgach, to królowa Hiszpanii Letycja (też rozwódka i też był skandal, jak syn króla się z nią żenił, ale wyszła na ludzi) ostatnio nosi kiecki swojej teściowej sprzed ponad trzydziestu lat. Już przy trzech okazjach pokazała się w sukienkach królowej Sofii – no nie powiem, bardzo odważny projekt. Bardzo. Ale również bardzo w duchu najnowszych trendów zero waste i recyklingu. No i wiadomo, że naprawdę piękne kobiety mogą sobie na wiele pozwolić, jeśli chodzi o ciuchy; i że warto inwestować w klasykę i jakość.

A kolega N. wyznał, że nigdy nie jadł śledzia z jabłkiem. NIe słyszał w ogóle o takim sposobie na śledzia. JAK TO MOŻLIWE? Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.

O PIOSENCE I TEŚCIOWEJ

Dziś pobudka o piątej – piąta to luksus, więc nawet bez zbytniego jęczenia – a tu w Trójce wita nas piosenka „NIE MAMY RĄK ANI NÓG” – i dalej coś o tym, że nikt nie sięgnie do stołu.

Zaprawdę wspaniały utwór! Taki ciepły, a zarazem świątecznie optymistyczny – jak nie sięgną do stołu, to nie muszą stać przy garach, prawda? (Najpierw pomyślałam, że jeszcze śpię i tekst jest wytworem mojej zgniłej wyobraźni, później że się przesłyszałam – ale nie, powtórzyli ten refren kilka razy).

Od soboty N. wędzi boczek, w związku z czym a) razem ze Szczypawką są lekko okopceni i pachną jak kartofle z ogniska, oraz b) chodzą po domu i sypią się z nich trociny, jak kiedyś z ulubionego misia (teraz niestety chińska wata silikonowa). Bo wędzi się w trocinach. Już nie wspomnę o tym, że cały dom pachnie jak wigwam indiańskiego szamana. Ale spoko, zawsze mogło być gorzej – mógł zacząć pędzić wigilijny bimber w wannie; to chyba gorzej pachnie. 

Natomiast w sobotę dostałam nadmuchiwaną złotą koronę i nie wiem, czy trafi mi się w te święta lepszy prezent – jednocześnie piękny, praktyczny i o takim działaniu terapeutycznym. Zamiast psychologa i poradników pozytywnego myślenia i wzmacniania własnej wartości powinno się po prostu nosić nadmuchiwaną koronę. Na dodatek człowiek w niej nie utonie (można szybko przesunąć na szyję) i grzeje w głowę! 

Dostałam również od koleżanki na wynos słoik smalcu – jej mama robi najlepszy smalec na świecie. Już go prawie nie ma, bo codziennie z N. robimy sobie popołudniową przekąskę do herbatki. Czy jakby co da się przez EPUAP zapisać na przeszczep wątroby, czy trzeba się kopsnąć osobiście do placówki?…

A na moim ulubionym forum jest wątek o tytule „Czy to jest OK żeby teściowa” i ja bez kliknięcia w niego i bez przeczytania treści mogę od razu ekstrapolować, że NIE – nie jest OK. Po prostu tak mi podpowiada intuicja.

O MYSZY (GŁÓWNIE)

Śnieg pada. Gdzie moje valium!

Chociaż po co mi valium, i tak niewiele widzę na oczy, GDYŻ tak się składa, że Szczypawka w nocy co godzinę nas budzi. Żeby z nią zejść do garażu i pobawić się z myszką.

Myszka jest urocza, szara i biega po narzędziach N. – wczoraj ją widziałam (na trzeźwo, żeby nie było!) (chociaż podobno myszy w pijackich omamach są dopiero na czwartym miejscu pod względem częstości widywania, po kotach, psach i wężach).

Wpadła Zebra oddać mi talerz i pożyczyć syfon do śmietany i chwilę pogadałyśmy o tym, jak ostatnio o wszystkim zapominamy. Na przykład, ja zupełnie zapomniałam że miała mój talerz. A ona zapomniała, co ma dla mnie na Gwiazdkę, więc obie będziemy miały niespodziankę. 

A w Biedronce jest festiwal masła – popieram, a nie tylko te karpie i karpie. Kto by jadł karpia, jak jest masło? Od dawna mnie bawią przekazywane sekretne przepisy JAK ZROBIĆ KARPIA ŻEBY GO NIE BYŁO CZUĆ KARPIEM – te różne wybiegi: moczyć, zapiekać, obsypywać przyprawami. I w ogóle przepisy na rybę i komentarze pod nimi „Pyszna rybka, w ogóle rybką nie czuć!” – no jasne, w panierce na dwa palce i przywalona zapieczonym żółtym serem. Najgorsza tortura wigilijna z dzieciństwa to było „Zjedz karpika, bo nie będzie prezentów!”. Dobrze, że jestem już stara i nic nie muszę, a karp niech żyje zdrowo i się do mnie nie zbliża. Co innego śledzie (biedne śledzie!…).

Czy ja dla tej myszy w garażu też mam kupować prezent? Co mówią zasady sawuarwiwru o takich sytuacjach?

O TYM, ŻE JAKOŚ POD GÓRKĘ

Wczoraj zniknął mi blog, znienacka i bez pożegnania.

Na dodatek okazało się, że to ja go zniknęłam przez moją sklerozę i wieczne odkładanie wszystkiego na później (mówcie mi Prokrastynacja Fiodorowna). Ponieważ kompletnie nie wiem, co się robi w takich sytuacjach, to postanowiłam się zabić, bo to zwykle jest najbardziej logiczne wyjście, nieprawdaż.

Jak mi się trochę uspokoiło migotanie przedsionków, to myślę sobie – jak się zabiję, to się nie dowiem co dalej i utknę w smutnych statystykach za rok 2018 NA ZAWSZE. A i prezenty mi przepadną, a szkoda by była. Może najpierw przejrzę te maile z instrukcjami z zeszłego roku od Państwa Kanionkostwa i coś się uda wykombinować, a zabić to się przecież zawsze zdążę. I faktycznie WSZYSTKO tam było i gdybym je przeczytała rok temu i zrobiła to, co Małyżonek grzecznie proponował, żebym zrobiła, to całego cyrku by nie było! I wszystko się dało naprawić i żyli długo i szczęśliwie i tylko musiałam poczekać na propagację po dns po raz pierwszy w życiu.

A dziś rano cały dzień rozświetlił nam niezapowiedziany korek na A2, zorganizowany przez niezadowolonych rolników i jechaliśmy bardzo na okrągło i nie powiem, co mówiliśmy na temat rolników, bo święta idą. A w biurze zbiesiła się drukarka. A N. znowu przeziębiony (być może dlatego, że za każdym razem leczy się wódką i chyba po prostu bardziej zależy mu na kuracji, niż na wyzdrowieniu, tak podejrzewam).

Jak widać, dzień jest wybitnie NIE MÓJ, więc usiądę sobie cichutko pod biurkiem i przeczekam, żeby losu nie kusić.

O PSICH ZĘBACH I RENIFERACH

Skrzynka mailowa wprost pęka w szwach od wiadomości od bardzo miłych ludzi, z których jedni przysyłają mi niesamowite kody rabatowe na swój jeszcze bardziej niesamowity towar, a inni – propozycje szalenie opłacalnych pożyczek, których PRAWIE W OGÓLE nie trzeba spłacać, żebym miała za co kupić ten bardzo przeceniony asortyment. Niestety, w miniony weekend zawiodłam i jednych, i drugich, bo w ogóle nie miałam głowy do opłacalnych interesów, bo Szczypawka szła na czyszczenie zębów. Miała pełne badania przed narkozą (wyniki ma najlepsze ze wszystkich domowników, z sercem i nerkami na czele), ale i tak zawsze stres jest. 

Na szczęście poszło wszystko dobrze, najtrudniejsze było NIEJEDZENIE do końca dnia, no i biedactwo trochę się śliniło. Opluła koc, opluła poduszkę, a ja spałam w takiej pozycji, że naciągnęłam sobie jakiś mięsień w okolicach excusez le mot pośladka i cały następny dzień przekuśtykałam jak pirat z drewnianą nogą.

Natomiast przeczytałam, że podobno renifery Mikołaja to KOBIETY – bo faceci renifery zrzucają rogi na zimę, a kobiety – nie. A renifery Mikołaja mają rogi. Czy mnie to dziwi? OCZYWIŚCIE, że nie – jak zwykle do konkretnej roboty zaprzęga się kobiety. A faceci renifery? Leżą za kołem podbiegunowym natrąbieni grzanym winem i odbija im się pierniczkami. A po Nowym Roku wypłacą sobie premie za efektywne zarządzanie i zasiadanie w radach nadzorczych, bo tak skonstruowany jest ten świat i im szybciej w niego asteroida pierdolnie, tym lepiej. Dziękuję za uwagę.

PS. Zapomniałabym dodać – robienie porządków w kredensach NIE MA SENSU. Po pierwsze, to co wyjęłam nigdy nie mieści się z powrotem, mimo że rzekomo powinno być MNÓSTWO miejsca, bo wywaliłam przeterminowane rzeczy. Po drugie, po uporządkowaniu nic nie mogę znaleźć. Po trzecie – i tak nikt nie doceni. Dziękuję za uwagę teraz już definitywnie.

O PIŻAMACH I NIEJEDZENIU KALENDARZY

Wstaję dziś rano o 3.32, nie wadząc nikomu, N. za kierownicę i w Polskę, pies zjadł najpierwsze śniadanie i poszedł spać dalej, w domu cisza, tylko resztki duchów wyją po kątach, ale też już kończą szychtę, leniwie wędruję po internetach, gdy WTEM! W C&A piżamy ze Snoopym!

O nie, a ja już sobie, to znaczy – Mikołaj już mi kupił piżamę na Gwiazdkę (piżama na Gwiazdkę to u mnie program obowiązkowy), a w ogóle piżam mam już więcej niż normalnych ubrań dziennych. No ale Snoopy!… W dodatku przeceniony oraz z bio bawełny (cokolwiek by to nie znaczyło), a dziś przecież Mikołajki!

Ech… I tak się skończyło moje silne postanowienie o postawieniu tamy konsumpcjonizmowi. W obliczu Snoopy’ego jestem bezbronna, chociaż naprawdę nie mam już gdzie trzymać piżam. Będę musiała spać w dwóch naraz albo przebierać się w środku nocy (to znaczy kiedy – bo w środku nocy dość często WSTAJEMY?).

Może mam obniżoną odporność, bo od kilku dni mnie boli głowa, choć raczej powinnam użyć określenia „napieprza” – jakoś lepiej oddaje ten stan. Wszystko przez pogodę, która ma wapory jak niezamężna szlachcianka u Sienkiewicza – w sumie dobrze, że skończyło się tylko na nadprogramowej piżamie, a nie testach klinicznych, czy rzeczywiście nóż tak miękko i łatwo wchodzi w wątrobę u żywego człowieka.

Na fali wspomnień dotarło do mnie, że kilka razy w życiu dostałam kalendarz adwentowy i ani razu nie zjadłam go do końca, bo nie przepadam za czekoladą (ani chałwą, ani bakaliami, ani masłem orzechowym). Jakby zamiast czekolady były z chipsami, to na pewno bym zjadła i wtedy pewnie Mikołaj by we mnie zainwestował w nagrodę za dobre sprawowanie. I byłabym dziś prężną kobietą sukcesu w garsonce, a nie takim ukwiałem z rosnącą kolekcją piżam.

 

O TYM, ŻE PONURO

No więc śniło mi się, że były urodziny Jarosława Kaczyńskiego (nie pisać Jarka, bo przyjedzie policja na sygnale) i wiozłam mu z sąsiadką tort w kształcie piramidy. Bo w tym śnie moja sąsiadka była specjalistką od pieczenia tortów w kształcie piramidy, a ja nie wiem kim byłam i po co, ale wiozłam z nią ten tort. Na TO przyjęcie. Matko Boska.

(Najgorsze, że nie mam co liczyć na dostanie się do psychiatryka, bo podobno kolejki są najdłuższe w historii – ciekawe dlaczego, HM).

W weekend odblokował mi się prezentowo szwagier, dopiero jak zagroziłam kupnem pasa gorczycowego (odkryłam pasy gorczycowe i kupiłam mojej babci taki na kolano, dla hecy właściwie, zadzwoniłam do ciotki się pośmiać CZEGO TO LUDZIE NIE WYMYŚLĄ, a moja ciotka natychmiast pogalopowała sobie kupić pas gorczycowy na kręgosłup; trochę się załamałam). No więc szwagier odesłał mnie do sklepu piwowarskiego, bo aktualnie zajmuje się warzelnictwem, ale tam jest straszny rozrzut towaru – są na przykład kapsle i jest na przykład pluszowa maskotka drożdżak oraz na przykład kocioł zacierno warzelny. Więc dzwonię do niego, że ni cholery sama nie wybiorę – musi mnie odpowiednio skierować tematycznie, a ten znękanym głosem mówi, że teraz nie może, bo ma balet. I że jutro też będzie miał balet, pojutrze występ, a później znowu codziennie do środy balet, bo odbierają za wolne dni. I że nigdy w życiu tyle nie baletował, nawet na studiach (w tle – wrzaski pierwszoklasistek, bo oczywiście nie on osobiście tańczy w rajstopach, tylko córuchna).

Ale linka obiecał przysłać i przysłał, razem z linkiem do czujnika jakości powietrza w naszej okolicy. Informacje płynące z czujnika nie są optymistyczne. Zresztą czujnik niepotrzebny, widać gołym okiem i nosem. Ech.

W ogóle ostatnio dostrzegam coraz mniej powodów do optymizmu – mam nadzieję, że to sezonowe, bo zima i że jeszcze przyjdzie wiosna, baronowo. Na razie jednakowoż chujowizna w domu i zagrodzie i ponuro jak skurwysyn. O. Takie mam spostrzeżenia na trzeciego grudnia.