LISTOPAD JAK SIĘ PATRZY

Na przykład jest mgla.
Na przykład wczoraj tez była. Widoczność drogi – na około 20 cm przed samochodem. Oczywiście, na Katowickiej wypadek (pasy w obie strony zablokowane, policja zamiast ściągnąć wraki i udroznic przejazd, zajeta wypisywaniem sążnistych mandatow, wiec korek na 20 kilometrow), wiec pojechaliśmy WSIAMI.

Na wsiach wiadomo – droga kreta, nieoswietlona, nie oznaczona, nie pomalowana na bialo w ogole, nawet centralna kreska. Pobocza z blotem po kolana. Wiec droga razno zasuwaja baby z zakupami, dzieci ze szkoly, chlopy do i z knajpy, rowerzyści – wszyscy incognito, zero lampek, zero odblaskow, kurtki czarne lub ciemnoszare. Świateł mocniejszych w samochodzie w sumie nie było po co zapalac, bo tylko robil się taki namiot ze swiatla NAD samochodem, a do przodu i tak nie było nic widac. Jechaliśmy ze 30, może 40 na godzine (w porywach).

Po dojechaniu na miejsce leb mnie już bolał jak ceber.

W Paryżu już calkiem mi nie szlo, wzielam co prawda obrazy od barmana i znalazłam aparat fotograficzny, ale dalej nikt nie chce ze mna gadac.

N. na mnie krzyczy, ze na niego krzycze, a ja krzycze, bo mnie boli glowa.

A do wiosny JESZCZE PRAWIE POL ROKU.
Ja chyba nie dozyje. A Panstwo?…

NOWA NOTKA, SPYCHAJĄCA W DÓŁ SZYNKĘ

Wiec sprawa wyglada tak, ze już nikt ze mna nie chce gadac – ani policjant, ani portier, ani barman, ani hazardzista, ani ta wariatka z hotelu, a ta laska, co mnie w to wkopala, nie odbiera telefonu. Nie mogę się spotkac z inspektorem, bo mnie policjant nie chce wpuścić. Lekko sie zaklopsowalam.

Ale za to dostalam w prezencie CUD ZAAWANSOWANEJ TECHNIKI w postaci takiego kieliszeczka, co jak jest pusty, to nic się nie dzieje – normalny kieliszek, nieduzy, taki nawet nudnawy. Ale jak się do niego naleje wódki, to NA DNIE KIELISZKA WYSKAKUJE GOŁY PAN! Tszecia te gadzeciki przywiozła z narazeniem zycia z drugiej półkuli, szkoda tylko, ze dwa stłukła i nie mogłyśmy tam się dopatrzec tych panow. Szkoda, szkoda. Taka strata.

(nic nie mogę napisac, bo caly czas mi wyskakuje lekrama TPSA „TAŃSZE DZWONIENIE” – chyba kuwa ZĘBAMI)

W Rossmanie podobniez rzucili kajdanki obszyte futerkiem.

W zasadzie to chciałam napisac cos bardzo interesującego, ale dopadl mnie syndrom poniedziałkowego poranka, i w ogole mi się NIE CHCE, Motylarnia się ODBYLA I NIE MA CZYM ŻYĆ (no chyba, ze tym, JAK MAŁO BRAKOWAŁO, BYŚMY STRACILI NA ZAWSZE NASZĄ HANIĘ, naprawde niewiele!). Pisze namiastke tylko dlatego, żeby nie dostawac na GG kolejnych komunikatow „I ZDEJMIJ WRESZCIE TE SZYNKI Z GÓRY STRONY”. Co niniejszym czynię.

Gdyby tylko poniedziałkowy poranek miał dupę, żeby go było w co kopnąć!…

ZDJECIA vol.2 – TYM RAZEM KULINARNIE

Po czesci artystycznej (zabytki) nastepuje niniejszym czesc rozrywkowa, czyli – zmeczony turysta w Hiszpanii idzie sie zrefreszowac.

W Galicji idzie on oczywiscie do tapas baru.

Tutaj widnieje Adega Mandil – knajpa, prowadzona przez znajomego N., niejakiego Jezusa. Na zdjeciu wyglada na pusta, bo to przerwa obiadowa i jedynie stali bywalcy (tzw. meble) wpadli na obiadowego drinka.

Co mozna przekasic? Oczywiscie, szyneczke…

…lub kielbaske…

…a moze serek? Ten w ksztalcie damskiego cycka (tetija) to produkt regionalny Galicji (bdb).

Jesli chodzi o milosnikow wielprzowiny, to…

…albo nawet…

(niech no, kurna, Kubus Puchatek wroci z woja i dopadnie tego kucharza).

Mozna przetracic cos z owocow morza:

Swiezutko zlowione kalmary (N. zlowil tego najwiekszego, kalmary lowi sie na SWIATŁO).

A w wytwornej osmiornicerii –

…ośmiorniczki palce lizać!

Do popicia wino prosto z koryta:

Po kolacji idziemy oczywiscie (Galicja!) grac na gaitach:

I nie ma, ze boli – kazdy musi zagrac, nizej podpisana rowniez:

I to, jak mawialy Szadoki, by bylo na tyle, w temacie fotek z Hiszpanii.

OBIECANE ZDJECIA Z HISZPANII vol. 1

Drogie Dzieci – ciocia Basia nareszcie usiadla na dupie i dzis oto zaprezentuje Wam pierwsza czesc galerii. Poza tym, nie moge chwilowo pisac na temat sytuacji biezacej (minus 10, opad atm.), bo musialabym popelnic zbiorowe samobojstwo.

Wua la.

Na pierwszym zdjeciu – fontanna, w ktorej bedzie sie kapal Real MAdryt, jesli zdobedzie mistrzostwo swiata (chwilowo sie nie zapowiada, z tego, co wiem, nes pa?).

Tutaj mamy amfiteatr rzymski w miejciowosci Merida (od: Emerida Avgvsta, osada emerytowanych zolnierzy Cezara. No miasto im dal po prostu).
Przetwal w niesamowitym stanie, kolumny sa z blekitnego alabastru.

Przechodzimy dalej – na kolejnym zdjeciu – hiena z portalu katedry w Santiago.

A teraz – muszelki z fasady Casa de las Conchas (Chałupy z Muszelkami) w Salamance.

A tu juz muzeum Prado oraz dowod na to, ze Ariadna byla b. tlusta (Ariadna to ta, co lezy. Stoje w celu ukazania skali – ja).

Na zakonczenie czesci pierwszej – Trzy Gracje. Osobom odchudzajacym sie zalecamy przyczepienie kopii ww. dziela na lodowce – SUKCES GWARANTOWANY.

W NASTEPNYM ODCINKU: perypetie kulinarne.

PS. A raz, na rybach, to bylo takie niebo o zachodzie slonca, o:

OH THE WEATHER OUTSIDE IS FRIGHTFUL

Merlin się wsciekł. Do każdej przyslanej książki włożyli mi tyle zakładek, ze jak zostawilam po jednej, to zostalo mi jeszcze SIEDEMNAŚCIE luzem. Wyrabiaja jakis plan kwartalny czy co? Może to nowa metoda KUSZENIA – siedemnaście zakładeczek sieroteczek… MUSZE IM ZAMÓWIĆ SIEDEMNAŚCIE KSIĄŻEK, żeby mialy gdzie mieszkac!… Oooo – co to, TO NIE. Ide na ODWYK. Skończyło mi się miejsce w domu. Strony z książkami będę omijac, a obok księgarni przechodzic z wysoko podniesiona glowa. Mam silna wole. Mam silna wole. Uda mi się. Uda mi się. Uda mi się.

(Wyczytałam wczoraj w tej knidze o epidemiach – pieknie wydana, polecam – ze chyba mam BLEDNICĘ, bo mi smakuje przypalone mięso).

Poza tym, N. wrócił wczoraj z wojaży i rozpakowal gadzety, ktorymi go obdarowano, wiec miejsce w domu skończyło się DEFINITYWNIE.

A wczoraj przez ten wiatr chodziłam jak pijana kaczka. W ogole nie mogłam złapać równowagi.

Poza tym, N. lubi surowy imbir, a mi imbir na surowo pachnie mydłem. I co teraz będzie?…

O, znowu mi się w glowie kreci. AAA!… Jednak BLEDNICA.

GENERALNA NIEMOC I BEZNADZIEJA

Musiałam wstac o takiej godzinie, której człowiek wyprostowany myslący w ogole nie powinien oglądać, bo to odcywizi… odwicy… ODCYWILIZOWUJE. I skoro już MUSZE, to tak pomyślałam sobie, ze swiat moglby być w takich wypadkach PRZYJAZNY – pogłaskać czyms człowieka, utulic… Ale NIE NIE NIE – wlaczam radio i co? SISTARS wyją ten swój kawalek, od którego wzrok mi blednie i włos mi rzednie i mam ochote wbić wokalistkom w brzuch otwieracz do puszek i przekręcić. Wszystko mi niniejszym leci z rąk i ze złości odwaliłam od rana w pracy kilka gniotów, które się za mna wlokły od niepamietamjuzkiedy. A nawet udalo mi się wypchnąć rozliczenie delegacji, które to zadanie (w dodatku kompletnie nie wiem, dlaczego) zawsze mnie doprowadza do histerii i bialej gorączki.

Poza tym, chciałam oznajmic, iż ksiegarnie internetowe zostaly stworzone, by wodzic dusze niewinnych kobiet na pokuszenie. Dobrze, ze nie mam wielodzietnej rodziny na utrzymaniu, bo jak slowo daje, byloby jak na tych komiksach: gary nie umyte, psy glodne, dzieci gołe, bose, obszarpane i usmarkane, mąż w podartych portkach, a paniusia z wypiekami na policzkach wklepuje zamowienie na nastepne sześć książek, z których jak wiadomo pożytku nie ma żadnego i jeszcze nikomu na dobre nie wyszly. Swego czasu nawet palono czarownice za to, ze czytaly książki, i nie wiem, czy nie słusznie.

Nic mi się nie chce, ale zauważyłam, ze to taki trend tej jesieni, ze wszyscy sflaczeli.

NIEKORZYSTNE BIOMETEO

Oświadczam, ze do Zakopanego pojechałam dobrowolnie OSTATNI RAZ. I jakby mi kiedys do lba strzelilo, żeby jechac znowu, to bardzo uprzejmie proszę, żeby mnie kopnąc w dupę. Ale tak od serca.

To jest NIE DO OPISANIA, co tam się wyprawia. Określenia „dziki tłum” czy „tłuszcza” tylko w ogolnym zarysie pozwalaja na wyobrażenie sobie, jak wyglądają Krupowki, Gubalowka, drogi do- i wyjazdowe, dojscie do Morskiego Oka, i tak dalej. Marszalkowska o godzinie osiemnastej to PUSTELNIA PARMEŃSKA w porównaniu z Zakopanem w te cztery dni.

Sama jestem sobie winna, trzeba było pojechac np. do Sandomierza albo do Wałbrzycha.

Chwile podłej i niskiej satysfakcji przezylam, jadąc – tak, JADĄC – do Morskiego Oka (do samiutkiego parkingu na górze, tam gdzie się zatrzymują bryczki – N. dostal przepustkę) i mijając te dziesiątki tysięcy zdziwionych dreptusiów. I szczerze powiem – na piechote by mi się nie chcialo, taki kawał drogi. Może latem. Ale na pewno nie w listopadzie.

Kolacja w „Watrze” mnie utwierdzila w tym, ze trzeba stanowczo poszukac innego miejsca. Tlum, kolejka do stolikow, dym z grilla, i „Goralska kapela” (ha, ha, ha?…) zlozona z jednego łysiejącego przy klawiszach i jednego cygana ze skrzypcami, która wykonala „How wonderful you are”, a nastepnie „Gdzie się podzialy tamte prywatki” oraz „Jestes szalona”. Towarzystwo z namaszczeniem ruszylo w tany, był jeden pan w garniturze co zakręcał nogą cudnie, jeden z tłusta grzywką, pani w śnieżnobiałych dżinsach nabijanych brylantami, stado Cyganek i jedna pani z dzieckiem w ramionach, obijająca się o tańczących jak jakas odurzona dymem Madonna.

Podsumowując – fenk ju, Zakopane, gud najt.

W dodatku znowu wykiwali Gołotę.

Snil mi się Michal Zebrowski, występujący na oficjalnym bankiecie w mojej instytucji, partnerowalo mu pare osob z kierownictwa z glowna ksiegowa na czele. Oto, do czego prowadzi spozywanie przed snem gorącego chleba prosto z piekarni.

O TYM, JAK O MALO WCZORAJ NIE ZGINĘŁAM TRAGICZNIE

…w dodatku pod własnym prysznicem. Podczas wieczornej kąpieli.
Po prostu noga mi pojechała po mokrym dnie kabiny. Mokrym i śliskim, bo na gorze pod prysznicem zle splywa i zawsze się robi na dnie warstewka wody, PONIEWAŻ…

… i tu musiałabym wrócić do epopei remontu mojego starego domku, kiedy to pijani panowie przychodzili zamiast w poniedziałek, to w czwartek po południu, udalo im się położyć kafelki tak sprytnie, ze odległość pomiedzy ZADNYMI DWOMA KAFELKAMI się nie powtarza Z ZADNEJ STRONY, wywalili mi za duze dziury w plytach gipsowych na halogeny, oraz tak powyginali rury opływowe na gorze, ze w ogole nie chce spływać woda, i zawsze prosili mojego ojca „Niech pan nie przyprowadza pani kierowniczki (mnie), bo ona ZARAZ PŁACZE” – ciekawe kurna dlaczego…

… ale mi się NIE CHCE. Wracac. Nawet w myslach.

Wiec, pojechala mi ta noga i od razu miałam projekcje, ale nie całego mojego zycia, tylko POGRZEBU. Troche się nie mogłam zdecydowac (no – 1/60 sekundy, tak? Tyle mogłam się wahac) – trumna z rzeźbionego palisandru czy delikatna porcelanowa urna w pastelowe secesyjne irysy, miałam za to wyrazna wizje czarnych wron cmentarnych („Mój Bąże. Taka młąda. A widziaa pani nowe futro tej Wisnieskiej?… Powiadam pani, ten jej trzeci mąż…”).

Żeby nie trzymac Panstwa w niepewności (haha… tak) – jednak PRZEZYLAM, udalo mi się jakos złapać równowagę i nie rozwalic sobie łba.

Pozniej przez pol nocy miałam halucynacje po rozpuszczalnej musującej aspirynie, ale to już ZUPEŁNIE inna historia.