SYSTEMATYZUJĄC ŚWIAT


Kret… A szkoda gadać. Niech sobie gówniarz sam radzi, ja skończyłam zabawę w ONZ.

Jeśli chodzi o moje wymiary, to postanowiłam od dziś stosować zupełnie nowy, autorski sposób, a mianowicie – Metodę Ateityzacji Kalorii. W myśl zasady, że to, w co nie wierzę, nie istnieje. Ateistką kalorystyczną zostałam dzis przed południem i od razu tak mi jakoś lżej, na razie głownie na duszy, ale przyjdzie czas i na tyłek, przyjdzie. I tego się będę trzymac, bo jak nie tego, to już nie mam czego i zwariuję wnet.

Wczoraj wieczorem o mały włos nie odkryłam kwarka Keplera w swoim kieliszku z winem, niestety okazało się, że to jednak owocówka. Niestety albo na szczęście, bo takie kwarki luzem są podobno bardzo niestabilne (emocjonalnie?… To byśmy się całkiem nieźle dogadali! Może fizyka kwantowa nie rusza do przodu, bo za mało kobiet się nia zajmuje i te biedne, rozchwiane kwarki nie mają do kogo zagadać).

A jutro idę do fryzjera, żeby mi nie podtykali w Madrycie tabliczki z napisem „NELL Z BUSZU I RODZINY ADAMSÓW NIE OBSŁUGUJEMY”.

PŁUCKA NA KWAŚNO


Chciałam niebieski jogurt? Wua la: znalazłam wczoraj w lodówce. Co prawda, nie był CAŁY niebieski, tylko miał grubiutki kozuszek na wierzchu, ale JAKI! Ile tam zycia!… Widziałam maluteńkie autostrady płatne, wieżowce, komisje obwodowe wydające mini – mini karty do głosowania, najwyraźniej rozwinęła się tam na tym kożuszku nie tylko cywilizacja, ale już wręcz demokracja! Nie ukrywam, że pobiłam swój osobisty rekord  w sprincie od lodówki do sedesu w łazience na dole.

Chwilowo to tyle, jeśli chodzi o niebieską żywność.

Z innej półki – szatan, który kusi do jedzenia, namówił mnie do kupna lodów. Ja normalnie nie jem lodów. Od czasu do czasu kulka sorbetu Grycana. Ale wczoraj zeżarłam pół kubełka dulce de leche (po naszemu – słodycz z mleka, czyli toffi? Krowka?…) i poprawiłam połową kubełka sernikowych z truskawkami. Musi dosypują do nich czegoś, bo żadne inne lody ani słodycze nie mają nade mną władzy, normalnie wolę kanapkę z boczkiem.

Z wiadomości bieżących: kret wrócił. N. szaleje, bo trafiło na jego piękny, zadbany trawnik. Słupek – wibrator nie działa, niestety. Krecie, bardzo, bardzo cię proszę, wynieś się z trawnika, bo i tak za wiele jest na tym świecie wojen, krwi i przemocy. Zabieraj swój czarny odwłok, zanim będzie za późno.

Lecę trzeci sezon „Criminal Minds” i zaczynam się martwić, co będzie, jak mi się skończy. Chyba po prostu sama wyjdę na miasto, mordować. Zobaczymy, czy się czegoś nauczyłam.

O GĘSI

 

Dostałam od N. pieczoną gęś.

 

No takie mam życie. Raz mi wpadną brylanty, raz gęś. Nie narzekam. Dobrze, że nie surową czy nie daj Bóg z pierzem. Fachowo upieczoną, a nawet ze słoiczkiem gęsiego tłuszczu. Przemyślałam tę gęś i doszłam do wniosku, że wchodzę w pasztet.

 

Sięgam zatem po Ćwierczakiewiczową – jest, a jakże, pasztet z gęsi, strona 56. Pierwsze zdanie: „Upiec gęś i dwie kuropatwy normalnym sposobem” – zemdlałam. Kuropatwa nie wchodzi w grę. Żadna kuropatwa w moim domu pozbawiona zycia nie będzie! Nie zrobię tego nawet dla ś.p. Lucyny Ć. Czytam dalej. Przepis o dziwo z tych normalnych (z wyjątkiem kuropatw): jaj wbić cztery (a nie kopę), bułeczki dwie, wątróbka, nana nana… „Masę przetrzeć przez sito”. No chyba żeś, Lucyna, się blekotu obżarła!

 

Mowy nie ma. Puszczę cały towar przez maszynkę, najwyżej ze 2 – 3 razy, ale żadnego przecierania przez sito. Ani bicia pałką w moździerzu. Naprawdę, te kobiety przed wojną były jakimiś super masochistkami: nie dość, że musiały wszystko prać ręcznie, zmywac w szafliku bez Ludwika (Ludwik owszem, dopijał z kumplami wódkę w kredensowym po obiedzie, ale nie podejrzewam, aby zmywał), palić węglem w piecach i pod kuchnią, to nie, jeszcze im mało było roboty, więc wymysliły tłuczenie pałkami w moździerzach i przecieranie przez sita.

 

(Że nie wspomnę o drobnym szczególe, że ja się chyba nie dorobiłam sita w moim nie tak znowu krótkim zyciu. Jakos nie wydało mi się niezbędne do szczęścia dotychczas).

 

Wariatki.

 

W dodatku każe ten pasztet gotować w bain-marie. Bo wtedy nie ma skorupki. Po co ja wyciągałam tę książkę?… A! Bo mi mąż przyniósł gęś. Zapomniałam na śmierć.

 

Dobrze, że są zamrażalniki. Gęś sobie poczeka na moje natchnienie. Brylanty lepsze, bo nie trzeba ich tłuc w moździerzu. Tzn. można, jak kto chce, ale i bez tego się nadają.

 

A w Madrycie 33 stopnie i przeceny od 1 lipca. Hm. Hmmmmmmmmmmm.

 

O LECIE


Ja nie wiem, nie znam się, nie mam czasu, zarobiona jestem, wczoraj Łódź i Hiszpanie (wnioski: jeśli vacas są feliz, to leche jest rico), siedem zero, jakieś oferty, umowy sprzedazy, czy tam kupna, naprawdę, chyba z tego wszystkiego oszaleję, tym bardziej, ze mam duzy cellulitis jednak i jestem gruba. I leniwa. I co dalej? Co dalej?…

 

Rozczuliła mnie wiadomość o mozarelli sprzedawanej we Włoszech, która po otwarciu opakowania robi się niebieska. Włosi są wściekli, bo mozarella okazuje się pochodzic z Niemiec – kocham Unię Europejską, jest pełna paradoksów. A ja bym nawet kupiła taka mozarellę, bo uważam, że jemy zbyt mało niebieskiej zywności. Czasem mam ochotę na coś niebieskiego i do wyboru jest ser pleśniowy i Gatorade. A mi w niebieskim jest dobrze i chciałabym mieć szerszą ofertę. Np. niebieska glazura do mięs. Niebieskie chipsy. Niebieski jogurt. Niebieski szpinak i buraczki.

 

Serial nadal bdb. Tym bardziej, że brunetkę gdzieś wcięło (ona jest okropna – zawsze kiedy wracają tym swoim samolotem, rozwala się na kanapie i całą zajmuje sama, a reszta się musi kulić na fotelach).

 

Lato, pogodowo rzecz ujmując, chwilowo oceniłabym jako „takie sobie”.

 

O SERIALU


Jakim cudem nie weszłam do tej pory w Criminal Minds, niech mnie ktos oświeci? Oni go chyba zrobili specjalnie dla mnie. Zebrała grupa kolesi w USA i stwierdziła „No dobra, chłopaki, bierzemy tych seryjnych morderców na warsztat, bo się dziewucha nudzi, ile można oglądac Milczenie owiec klatka po klatce”. Gwiazdka przyszła w tym roku w czerwcu.

Tak patrzę i rozważam karierę psychopatycznego mordercy. Predyspozycje niewątpliwie mam. I tak rozpatruję plusy i minusy tej roboty.

MINUSY:
– robota jest ciężka i związana z wysilkiem fizycznym; wszyscy ci mordercy sa cholernie pracowici! Te morderstwa, a na boku – normalne życie, to w sumie wychodzą jak nic trzy etaty;
– nieustabilizowane godziny pracy;
– nie lubię dotykac surowego mięsa, a na widok krwi robi mi się niedobrze;
– nie przyrasta emerytura.

PLUSY:
– mało bab siedzi w tym biznesie – do zgarnięcia od razu wysoka pozycja, szacun i miejsce w Wikipedii;
– jak nigdzie indziej, można dać wyraz swoim emocjom i przekonaniom, np. wypruc flaki i zostawic napis na lustrze „GIŃ GIŃ KURWO GIŃ WYSYPUJESZ SMIECI DO LASU GNIJ SUKO ZDYCHAJ NIE ZASŁUGUJESZ NA NIC LEPSZEGO” – szminką Chanel;
– emerytura co prawda niewysoka, za to pewna i dożywotnia, a w więzieniach i psychiatrykach są biblioteki i Internet.

Oczywiście mam już pierwszą antybohaterkę. Ta brunetka, co chodzi cały czas podparta pod boczek i nie domyka ust, na wszelki wypadek, gdyby ktos nie zauważył, jaka jest piekna i seksowna. Uch.

A wczoraj widziałam piękną kozę z grzywką.

SMUTNO

Miał być wesoły dzień, bo przyjechały moje trzy sezony Criminal Minds, ale wchodze na gazetę, a tam – Elzbieta Czyżewska nie zyje. I od razu zrobiło się smutno. Bardzo, bardzo piękna kobieta i świetna aktorka. I wydaje mi się, że za wczesnie jednak.

O NICZYM #2

 

Na mijanej ciężarówce: „Zakład wylęgu drobiu MALEC”

 

(a zakład wylęgu świnek to będzie SMALEC?)

 

A także: „Estrada Pana Pomidora”.

 

A dziś – przy drodze: „Bar Orientalny HYDRA”.

 

W oczekiwaniu na seriale czytam sobie „Seryjnych zabójców”. WIECIE, ZE PSYCHOPATYCZNI MORDERCY CZĘSTO PISZA DRUKOWANYMI LITERAMI?…

 

O NASTROJU LETNIM

 

Wyjazd rozpoczął się doprawdy bardzo, bardzo sympatycznie. Na wyjeździe z Włocławka mijaliśmy piękna, zieloną łąkę. Na łące, centralnie, acz w pewnym oddaleniu, stała taksówka. Obok taksówki – wielki, goły facet, przodem do drogi, i się onanizował.

 

(Serdecznie pozdrawiam Włocławek).

 

Wysiedliśmy z samochodów.

– Ty… Widziałaś, tam zaraz za Włocławkiem…

– Naprawdę? TEZ TO WIDZIAŁAŚ?

– Jakie to szczęście, bo myślałam, ze mam halucynacje albo guza mózgu!…

 

Hanka mówi, ze w ten sposób Wszechświat chce nam cos przekazać. Cos bardzo ważnego. Tylko co. Hm.

 

Na miejscu mieliśmy do towarzystwa dwa psy. Jednego beagle i jednego kundla. Ale to takiego kundla, z wyglądu i zachowania, ze powinno się go utrwalić w Sevres jako wzorzec kundlowatości. Kundel z niegasnącym optymizmem żebrał o jedzenie, podczas gdy beagle, równie nieprzerwanie, próbował go przelecieć. Więc to chyba oczywiste, że kundel został nazwany Magistrem, a beagle – Prezesem.

 

Z ciekawszych tematów, to wynaleźliśmy sposób na produkcję dużych ilości antymaterii. Niedrogo. Wystarczy mianowicie podać amfetaminę mojemu mężowi i mamie Soso, chwilę odczekać, i ich ZDERZYĆ. Powstanie sporo antymaterii, w dodatku schludnie popakowanej w prezentowy papier z kokardkami.

 

Czyli jak zwykle – nuda. Nuda. Nasi cudowni mężczyźni (pieszczotliwie zwani „worami”) poszli na pomost łowić ryby, ale szybko wrócili, twierdząc, ze tu jest tyle samo ryb, co u Ewki w Strudze. Czyli dwie. Z tym, że chwilowo ich nie ma, gdyż są w Strudze. Z rozpaczy szybko wypili całą wódkę, jaka została i dopiero następnego dnia rano odkryli w zakamarkach lodówki jakąś smętną, niedopita butelczynę, której poprzedniego wieczora nie zauważyli. I prawie się nad nią popłakali z żalu.

 

Potrzebuje na lato jakiejś rozrywki, w związku z czym poprosiłam N. o zakupienie mi trzech sezonów „Criminal Minds”, a Zebrę – o dwa sezony „Dead Like Me”. Taki właśnie mam nastrój.

 

FRASZKI NA PTASZKI


Ja naprawdę oszaleję, nie śpię od trzeciej nad ranem; trzecia nad ranem to jest bardzo dobra pora, żeby wracać po pijaku z imprezy w podartych kabaretkach, wlokąc tulipanka, ale nie, żeby być budzonym przez ptasie gardziołka ich mać!!!!!!!

Literalnie muszę kogoś pchnąć nożem.

Wszystko przez to, że zostawiłam na noc otwarte okno, choć małżonek protestował, że wszak komary spożyją nas żywcem bez soli. Znalazłam w szufladzie jakieś „Komar Won”, wetknęłam do gniazdka, okno zostało otwarte, komar żaden się nie pojawił. Natomiast ptaszyny przed świtem powitały dzień DRĄC KOPARY wszystkie naraz. Następnie rozdzieliły między siebie ścieżkę dialogową i słodko konwersowały aż do wpół do siódmej, o której to podźwignęłam się z łóżka fioletowa, z nadciśnieniem i zupełnym brakiem poczucia humoru na temat przyrody upierzonej.

Od trzeciej do wpół do siódmej naturalnie nie spałam, tylko wizualizowałam sobie różne rzeczy.

A to jak tłukę rakietą tenisową szpaka na trawniku, na śmierć.

A to znowu, jak z Hannibalem Lecterem spożywamy przy pięknie nakrytym stole, słuchając jednocześnie Bacha, ptasie móżdżki przesmażone delikatnie na zrumienionym masełku (beurre noisette).

A to, jak zakładam mikroknebelki na te wszystkie mikrogardziołka. Cholerne. Rozdarte.

Jeszcze ze dwie takie pobudki, a podłożę napalm, podpalę, zaczekam, aż wystygnie i wybetonuję całe podwórko. I spryskam kwasem solnym.

Ale poza tym jest super, nie? Fajny upał. A w Madrycie 12 stopni i pada. Buaaaahahahahaha.

PS. No dobra, słuchajcie. JEST NIUS!!!! Nareszcie, bo już myslalam, że mnie rozerwie, no ile mozna trzymać ryjek na skobelek.  Ja jestem bardzo, bardzo slaba z konspiracji, słabsza jest chyba tylko Haniuta. Gdybysmy w 1939 robiły w ruchu oporu, to 3 wrzesnia wszyscy by mówili po niemiecku. Więc proszę docenić, jaka byłam dzielna. I w lutym wszyscy widzimy sie w kinie, po trzy razy, tak?