Kret… A szkoda gadać. Niech sobie gówniarz sam radzi, ja skończyłam zabawę w ONZ.
Jeśli chodzi o moje wymiary, to postanowiłam od dziś stosować zupełnie nowy, autorski sposób, a mianowicie – Metodę Ateityzacji Kalorii. W myśl zasady, że to, w co nie wierzę, nie istnieje. Ateistką kalorystyczną zostałam dzis przed południem i od razu tak mi jakoś lżej, na razie głownie na duszy, ale przyjdzie czas i na tyłek, przyjdzie. I tego się będę trzymac, bo jak nie tego, to już nie mam czego i zwariuję wnet.
Wczoraj wieczorem o mały włos nie odkryłam kwarka Keplera w swoim kieliszku z winem, niestety okazało się, że to jednak owocówka. Niestety albo na szczęście, bo takie kwarki luzem są podobno bardzo niestabilne (emocjonalnie?… To byśmy się całkiem nieźle dogadali! Może fizyka kwantowa nie rusza do przodu, bo za mało kobiet się nia zajmuje i te biedne, rozchwiane kwarki nie mają do kogo zagadać).
A jutro idę do fryzjera, żeby mi nie podtykali w Madrycie tabliczki z napisem „NELL Z BUSZU I RODZINY ADAMSÓW NIE OBSŁUGUJEMY”.