No nie zjadłam, nic nie zjadłam, bo problem grzybów został rozwiązany odgórnie przy pomocy sztucznej inteligencji. Znaczy automatyczna kosiarka je wszystkie poprzewracała, rozmaśliła i rozwlokła zwłoki.
Kosiarka była w serwisie przez jakiś czas, bo z nią jest taka sytuacja, że najchętniej by nie kosiła. Cały czas wyświetla komunikat, że JEJ ZDANIEM jest wszystko skoszone i nie wybiera się do pracy w tym tygodniu, a N. to czyta i z upiornym HA HA HA (jak Stach, co się dowiedział że Hanka go zdradziła) naciska jej jakiś guzik, że ma nie filozofować, tylko kosić. No i ona idzie kosić, ale NIECHĘTNIE i np. gdzieś zawisa – na jakimś pieńku albo dołku. A ostatnio to nawet po naciśnięciu guzika powiedziała, że nigdzie nie pójdzie, bo nie i już. Bo drut ma zerwany (pole koszenia jest wyznaczone takim cienkim drucikiem). Bardzo było śmiesznie, pan serwisant dwa dni chodził na czworaka i szukał tego zerwania, a i tak zabrał kosiarkę do serwisu, wlać w nią nieco więcej entuzjazmu dla pracy, do której została stworzona.
Jako leń patentowany i naczelny kartofel kanapowy kraju muszę przyznać, że mam do niej sporo szacunku. Musi być naprawdę inteligentna, bo miga się od roboty po prostu koncertowo. W dodatku od razu jak wróciła z tego serwisu to postanowiła się zemścić i rozjechała wszystkie grzyby. No przepraszam, czy to nie brzmi trochę jak HAL z „Odysei 2001”?
Muszę sobie pomalować paznokcie u nóg – nie wiem doprawdy, jak to zrobić bez zdejmowania włochatych skarpet; jest jakaś laparoskopowa metoda robienia pedicure? Bo obawiam się, że zanim private boudoir wyschnie, to palce mi poodpadają z zimna.