KOMU W DROGĘ, TEMU WIADRO WÓDKI, ŚWINSKĄ NOGĘ

 

Nasi przyjaciele z Hiszpanii przyjeżdżają jutro!

Już się nie mogę doczekać, żeby pokazać im morze. I zabrać na owoce morza. Bo oni nas zawsze zabierają na owoce morza.

 

Ciekawe, co powiedzą na smażona flądrę na tacce w smażalni DELFIN.

(Czy jest choć jeden kurort nadwodny, w którym nie ma smażalni DELFIN? Zawsze mnie to intrygowało, dlaczego akurat ten łagodny, roześmiany ssak nieodparcie kojarzy się smolbiznesowi z patelnią).

 

Wywieszam zatem chwilowo NIECZYNNE RENAMENT. Pilnujcie mi biznesu, bo jadę promować ojczyznę.

 

(Oraz mam refleksje z porannego tuszowania rzęs: może i faktycznie te dzisiejsze kosmetyki są inteligentne, ale mało rozmowne).

 

WRÓCIŁAM I NADAL NIE WIERZĘ

 

Kraków, piątek wieczór.

 

W porządnym amerykańskim filmie, jak bohaterowi się przydarzają takie rzeczy, to wiadomo, co będzie za chwilę. Jest tak pięknie, za pięknie, żeby było naprawdę, kwiaty, uściski, czarodziejski nastrój, no po prostu wiadomo – za chwilę rąbnie w ziemię ASTEROID. Albo – opcjonalnie – zza słupa wyskoczy psychopata z karabinem maszynowym.

 

A jeśli to film SF – to bohater nagle się BUDZI i okazuje się, ze to był sen, bo tak naprawdę właśnie aktualnie świat jest po wojnie atomowej, ludzie chodzą w łachmanach, jedzą pieczone karaluchy i mają po nich odloty i wizje.

 

I naprawdę bym sobie uleciała w przestworza jak ten balonik z helem, gdyby nie… tadam… teściowa!

 

Uczucie, jakim darzy mnie teściowa, porównać można do wzbogaconego uranu. Po spotkaniu zwykle wychodzą mi włosy i paznokcie i rozlatuję się na kawałki.

 

I właśnie po to mamy teściowe, drogie panie.

Żeby nam się w dupach nie poprzewracało z tego wszystkiego J

 
PS. Aaaaa! "Imieniny obchodzą: Augustyn, Celestyn, Iwo, Mikołaj, Pękosław, Piotr, Potencjana". Gdyby Michał Wiśniewski miał iGoogle, to by się dopiero działo! Etienette Potencjana Wiśniewska!…

ROGALIA

 

Imieniny z iGoogle: Atanazy, Afanazy, Berta, Cecyliusz, Czcibora, Dionizja, Izydor, Jan, Nadzieja, Ruprecht, Strzeżysław, Zofia.

 

Wczorajsza drogę do domu sponsoruje piosenka zespołu „Sraczka Dziwaczka” pod tytułem „A ja mam różowy czołg”. To Trójka oczywiście.

 

Kupiłam sobie na śniadanie rogalika z czekoladą.

Pierwszy raz w tej cukierni (co jest logiczne, bo to cukiernia znajdująca się w moim apartamentowcu, więc TO OCZYWISTE że przez pół roku nie miałam okazji do niej wejsc).

 

Tzn. POPROSIŁAM o rogalika z czekolada, a DOSTAŁAM…

 

Dostałam około PÓŁKILOGRAMOWY twór, wypełniony masa czekoladowo – migdałowa, taki jakby wilgotny czekoladowy marcepan, z wierzchu polany czekoladą i obsypany płatkami migdałowymi, i cukrem pudrem. ZJADŁAM POŁOWĘ i ledwo dyszę.

 

Zmasowany Atak Czekoladowego Rogala.

 

Teraz mnie mdli i zjadłabym szynki serrano. Albo chociaż kawałek kabanosa.

 

Z CYKLU GRY I ZABAWY TOWARZYSKIE

 

– Ja pracuję, a ty masz się pobawić ze Szczypawką! – rzekł wczoraj po południu mój mąz.

 

Posłusznie zainstalowałam się na tarasie. Leżaczek, pledzik, książeczka, pies na kolana.

 

Przychodzi za pół godziny i od razu na mnie krzyczy:

– Miałaś się bawić z psem! A ty co, leniu jeden?

– No przecież się bawimy. W sanatorium dla gruźlików.

 

SIE NABYŁA TA WIOSNA

 

Jak ja nie cierpię tego lodowatego wyziewu z klimatyzacji. Po prostu CZUJĘ, jak mnie obłazi legionella i spaceruje sobie po mnie. Radośnie.

 

Imieniny: Aron, Ciechosław, Gloria, Robert, Roberta, Serwacy.

 
PS. A jednak! Okazuje się, że mam predyspozycje genetyczne do bycia psychopatą: "Istnieją poza tym predyspozycje genetyczne – jak chociażby niski puls."
Bardzo ciekawy artykuł, niezależnie od mojego psychopactwa.

O TYM I O TAMTYM, W TYM – O GRACJANIE

 

Imieniny obchodzą: Epifani, Flawia, Jan, Jazon, Joanna, Pankracy, Wszemił.

 

W piątek przezabawny incydent pt. „idziemy po chleb, wychodzimy z kanapą”. Ja się przeglądam w szklanych drzwiach (naprawdę czas obciąć włosy!), a mój małzonek – cyk, myk, nie wiadomo kiedy wdarł się do środka i negocjuje ze sprzedawcą kolor obicia (obicia mordy?). W sumie – no i dobrze, ja bym się snuła po sklepach jeszcze pół roku.

 

Natomiast w niedzielę przybyliśmy na komunię św. O godzinę za wcześnie. Tak, JA sprawdzałam godzinę na zaproszeniach, tak, można się śmiać. Nic to, jak mawiał Mały Rycerz. Poszliśmy do słynnej cukierni Irena na pyszne lody (w moim przypadku – pysznego burna). Kościół stylizowany był na częściowo zbombardowany bunkier (z zewnątrz; w środku podobno jeszcze bardziej). Parafia niechętna jest datkom na jego ozdobienie i wykończenie, jakże to nieładnie ze strony parafian, w dodatku podobno tylko dlatego, że kościół stoi na środku ulicy, na której początku i końcu są już kościoły.

 

A komunijny obiad odbył się nad Wisłą, dokładnie w rejonie, gdzie grasuje Gracjan. Nawet się rozglądałam, czy nie wyskoczy z krzaków, w tej swojej fryzurce na pazia i hmmm… TYLKO we fryzurce. A to by było śmiechu!… A jakie zdjęcia komunijne na pamiątkę!…

 

Z powodu nieobecności Gracjana żułam surowe mięso i snułam ponure wizje zdarcia sukienki z żony kuzyna. Jak by się tak zaczaić przy schodach i skoczyć jej na plecy?… Porzuciłam te plany TYLKO dlatego, że jest ode mnie o połowę wyższa. Inaczej musiałabym ja oskalpować i utopić i uciec z sukienka. MAAAAJ PRESZIESSSSSSSSSSSSS!…

  

PS. Oraz w pięknych okolicznościach przyrody poznałam ludową nazwę pewnego niezbyt pięknie pachnącego krzewu. Mianowicie „kuciapa”.

 
PSPS. A dzisiejszą droge do pracy sponsoruje słowo "REKUPERATORY". Minęlismy kilkanaście samochodów oferujących rekuperatory. Znowu mnie cos ominęło?… Jakas globalna moda na rekuperatory?… My little rekuperator?…

W PRZEWAŻAJĄCEJ MIERZE O STUDZIENKACH

 

Dzień bez wylania herbaty Dilmah dniem straconym, oznajmiam uroczyście. Dziś – na rękaw (???). Białej koszuli, oczywizda.

 

Imieniny na iGoogle obchodza dziś m. in. Bogumir, Domicela, Flawia, Gizela, Sawa, Wincenta.

 

Od rana mam lekko obity mózg dzięki pięknej polskiej tradycji, przejawiającej się w myśli techniczno – inżynieryjnej na miarę XXI wieku pt. STUDZIENKI. Zainteresowanych zapraszam do przejechania się Trasa Łazienkowską, gdzie co 50 cm jest studzienka, przy czym każda z nich:

a)      sterczy nad jezdnią 30 cm, lub

b)      znajduje się w 30 cm dziurze poniżej poziomu jezdni.

Być może była to trasa przeznaczona początkowo dla narciarzy w celu trenowania slalomu – giganta.

 

Nie wiem, jak Państwo, ale ja chętnie bym przyprowadziła na miejsce kierownika budowy oraz komisję, co mu odebrała ten arcydzieł, i po kolei bym tłukła ich głowami o każdą zapadniętą i wystająca studzienkę po pięć razy. BYĆ MOŻE – jest to dość śmiałe założenie, no ale zaryzykujmy – BYĆ MOŻE kolejny kawałek jezdni wykonaliby z nieco większą starannością.

 

Co nie sądzę, bo te je… lerne studzienki sterczą jak Polska długa i szeroka. Być może, aby zostać inżynierem, trzeba złożyć tajną i ściśle w sekrecie trzymaną, przekazywaną z ojca na syna, przysięgę, że wykona się w życiu chociaż jedną sterczącą i jedną wklęsłą studzienkę.

 

Dobra. Idę się napić zimnej wody, bo o stanie polskiego drogownictwa mogę długo i z przytupem.

 

I chciałabym mieć jasność w kwestii – komu kibicujemy w pojedynku Minge vs. Jacyków?… Bo sama z siebie jakoś nie umiem się określić.