Wczoraj zobaczyłam pod naszą bramą śliczną, majestatyczną, apetyczną cysternę z malowniczym napisem OLEJ OPAŁOWY i poczułam się jak ten pies bacy. Ten, co go baca zastrzelił, a turysta pytał, czy był wściekły, a baca – no, zachwycony to on nie był!
Identycznie ja. ZACHWYCONA NIE BYŁAM.
Zwłaszcza, jak sobie przeliczyłam rachunek za olej na buty i torebki (i kurwica mnie zalała od stóp do głów). Jesień, koniec z klapeczkami!… W związku z tym posprzątałam lodówkę, zjadłam wszystko, co było przeterminowane i poszłam obejrzeć pierwszy odcinek nowego sezonu Downtown Abbey.
I tu mi nieco morale wzrosło, bo pierwszy odcinek bezbłędny. (Czy ten Mefju to ma jakiś magnes w tyłku przyciągający spadki?). Zwłaszcza pojawienie się trzeciej teściowej było bardzo dobrym posunięciem, teściowe to jest bardzo wdzięczny materiał dla scenarzystów, odwrotnie, niż w życiu (choć może właśnie dlatego). Wiążę jeszcze pewne nadzieje z amerykańska pokojówką, bo niezłą żmiją jej z oczu patrzy. To teraz jeszcze tylko niech ruszą z „American Horror Story”, drugi sezon, i może jakoś te klapki przeboleję (w sumie kozaki tez są w porządku). Tym bardziej, że w hiszpańskim GQ napisali, że Jessica Lange ma tym razem dręczyć Chloe Sevigny, którą lubię, bo jest walnięta.
A „Perception” wygląda nieźle, tylko że ja naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ nie lubię tego głównego aktora. W dodatku nawet nie pamiętam, dlaczego, ale nie lubię. No i co teraz?