O ŚLIWKACH (ZASADNICZO)

 

Echh… Jak zwykle, jak zwykle. Ja we wszystkim jestem dobra W TEORII, a w praktyce słabiej.

Z tą moją emancypacją zaczęłam z wysokiego C i o mało nie zamówiłam sobie na dobry początek sukienki z napisem “I’M FREE BITCH”. Niemniej wycofałam się z transakcji, bo po pierwsze, nie była za piękna, a po drugie… Jeszcze ktoś by zrozumiał ten napis opacznie, albo co gorsza – DOSŁOWNIE, no i co bym wtedy zrobiła?…

Ponadto, co robi kobieta wyemancypowana, kiedy widzi wór śliwek? Niedużych, twardziutkich (prezent od znajomych łuczników)?…

NIC.

PRZEMILCZA JE.

(Może je też kopnąć).

A ja? Odruchowo zupełnie zrobilam je w occie. I to nie PO PROSTU w occie, tylko tak, jak robiła moja babcia. Czytaj – cztery dni zlewania, zagotowywania zalewy octowej i ponownego zalewania śliwek. Bilans jest taki, że:

– mam czarny paznokieć, a właściwie dwa, od wybierania pestek;

– wciągnęłam nosem owocówkę (dziki tłum latał nad garnkiem z octowym syropem)  – o mało się nie porzygałam;

– lepi mi się pół kuchni.

NO JA NIE WIEM.

Czy śliwki w occie psują imydż, drogi pamiętniku?

Ale bikini, owszem, zamówione.

6 Replies to “O ŚLIWKACH (ZASADNICZO)”

  1. Można przyjąć, że jesteś tak dalece wyemancypowana, że stereotypy i konwenanse dotyczące przerobu śliwek w ogóle Cię nie dotyczą i to że je przerabiasz oznacza właśnie, że jesteś 7 falą emancypacji.

  2. Nie psują:) Nawet więcej, możesz się wpisać teraz w trend eko, jeśli tylko założysz wegetariańskiego bloga o gotowaniu i przestaniesz się szczepić 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*