UPAŁ W MIEŚCIE

Mierzyłam wczoraj wieczorem plażową sukienusię z koralikami i aż mnie coś szarpnęło w sobie w środku… STRASZNIE chce na plażę.

Pod ściana leży sterta japonek w róznych kolorach i się na mnie GAPIĄ.
One tez już chca na plażę.

Ja się tam nie boje upałów, ale biedna Zebra się poddusi w tej swojej kiecy, jak nie przejdzie do soboty.

ODKRYWCZYCH REWELACJI CIAG DALSZY

W ogole nie mam sily (nowina, nie?).
Caly dzien z audytem w konferencyjnej, lekko ciągnącej grzybem z klimatyzacji.

No ale nic. Siedze, zgrzytam zebami, bo niby jaki mam wybor.
Gdybym umiala rysowac, to bym to wszystko pierdolnęła, założyła luźną suknię w kolorze niebieskim i została artystką.
Ale nie umiem rysowac.
Chyba, żebym się wziela za performens – np. rozłożyła kołdrę na srodku Ronda ONZ, ułożyła się na niej i krzyczala (co ma symbolizowac zagubienie jednostki we Wszechświecie).
Tylko wiecie, ja jestem dość niesmiala. I chyba bym się jednak krępowała tak lezec na srodku skrzyżowania i krzyczec przy ludziach.
Już te buty w sobote to dla mnie spore wyzwanie.

A w ogole, zapomniałam się pochwalic, ze udowodniłam mojemu mezowi, kogo poślubił.
A bo mi kaze ROBIĆ W OGRODKU. A ja owszem, mogę w ogrodku robic to, co umiem najlepiej. Czyli jest to lezenie na lezaku i czytanie. A on nic, tylko mnie probuje czyms zająć. Idz, mowi, maliny pozbieraj, o tu masz słoiczek. No to poszlam. Zebralam kilka malin (w tym ze 4 z wielką tłustą LICHĄ, ale N. mowi – nie przejmuj się, to i tak na nalewke – HALO? Nalewka malinowa Z LICHĄ? Taka polska TEKILA?…), ale okazalo się, ze w malinach siedzą pająki. W takim razie ja dziekuje za uwage i wracam na lezak. N. nie ustaje w wysilkach i mowi – NO TO SKOŚ TRAWĘ.

Ja nie wiem, co za idiota wymyślił, ze taka ogolona trawa jest LADNIEJSZA od takiej pieknej urośniętej zielonej trawy. W dodatku, z niezapominajkami samosiejkami. Ale taka mamy konwencje teraz, ze trzeba STRZYC. To wzielam kosiarke, ogoliłam trawnik, DOSTAŁAM NA LEWYM KCIUKU pieknego krwawego bąbla i znowusz byłam zmuszona podziękować za wspolprace i wrócić na lezak. Bo doprawdy, kto pędzi do pracy fizycznej takie delikatne istoty, w dodatku POD SAM KONIEC calkiem niezłego kryminału „Człowiek jeden na stu” (przepiekna ZYCIOWA historia prawego człowieka, dwóch psychopatów, kilku trupów bez głowy oraz jednej pani patolog – alkoholiczki).

W domu nie ma z kim pogadac, bo wszystkie tematy zdominowala Zebra, wychodząca tego lata tradycyjnie za mąż (w krew jej weszlo).
AAAAAAA!… jak mi się NIE CHCEEEEEEE!…

FEATURING LOLA LOU

Od dzis możecie mi mowic LOLA LOU.
Albo nie – od SOBOTY!
Udalo mi się kupic kiecke na Zebry slub, bardzo piękna i bardzo kontrowersyjną. W sensie, nie, ze mam wszystko na wierzchu jak wystawa sklepu mięsnego – wprost przeciwnie, bardzo elegancka sukienka, zabudowana, tylko ma taki smieszny krój spodnicy. Umowmy się – very Vivienne Westwood, ze tak powiem. Od soboty nic, tylko opracowuję szczegóły makijażu (brokat, brokat i jeszcze raz – BROKAT, najlepszy przyjaciel kobiety zaraz po diamentach).

No wiec, skoro idziemy na całość, to dowaliłam sobie jeszcze buty.
Sandałki składające się z dwóch paseczkow lusterek – NA SREBRNEJ SZPILCE.
A co!
Nie będą mi drag queen przez cale zycie bezkarnie wymachiwały sandałkami na srebrnych szpilkach PRZED NOSEM.

Istnieje co prawda zagrozenie, ze panna mloda kaze mi założyć na siebie foliowy czarny worek na smieci, zanim mnie wpuści do kościoła, albo ksiądz odprawi egzorcyzmy, ewentualnie pierdzielnie mnie piorun w drzwiach świątyni. Przeciez taki srebrny obcas to musi ściągać pioruny, jak nic. Ale co mi tam! Zaryzykuję. Ile człowiek ma okazji w zyciu, żeby zostac drag queen na forum rodzinnym! (bo tak kameralnie, w domu – no owszem, można, ale nie ma tego efektu!).

Zreszta przeciez ja nie dla siebie, tylko dla siostry!

Z TEGO WSZYSTKIEGO JUZ CZWARTEK, I DOBRZE!

Melania ma wielbiciela!
Sterczą godzinami przy płocie, a między nimi krata („Jak w Matce Joannie od Aniołów” –zgrabnie podsumował mój ojciec).
Narzeczony mojej córeczki jest niedużym bezrasowcem o przyjemnej aparycji i na szczęscie niejazgotliwym.

(Co ja wypisuję – to chyba z przepracowania; tragiczny zapierdziel mam w robocie, i tak do konca przyszłego tygodnia, już nie wyrabiam).

Wczoraj jednak nie dostalam plackow – okolicznosci życiowe zastaly mnie o 17 w Cafe Kultura, skapitulowałam z glodu i zjadlam kluski. Bardzo pyszne zresztą, sos śmietanowy z wędzonym łososiem, kiwi i kilka plasterkow gruszki – very fjużn, ale w kwestii plackow nie powiedziałam ostatniego slowa.

Obecnie czytam „Spiącą królewnę”, która – zgodnie z opisem na obwolucie – miała „nie pozwolić mi zasnąć”, tymczasem okrutnie się wlecze, a morderstw za przeproszeniem jak na lekarstwo. Zdecydowanie wydawcy kryminałów i thrillerów powinni wprowadzic oznaczenia, którymi kodowane byłoby natężenie zwłok na liczbę stron książki. Naczyta się człowiek, naczyta, przebrnie przez te ugrzecznione amerykańskie realijki, a na osłodę ma dajmy na to na 170 stronie jednego trupa uduszonej mężatki, w dodatku tak nas ta mężatka zmordowała przez te 170 stron, ze sami byśmy ją chętnie udusili i właściwie jedyne, co czujemy, to ulga, ze morderca się zlitował nad czytelnikiem. I to chociaż żeby było jak u Kinga – owszem, 150 stron sielanki, piwko, grill, sielskie miasteczko, ale za to pozniej – konkretna i wymierna rzeź, wampiry w całym Ohio lub w 99% letalny wirus grypy.

Dostalam wczoraj paczkę od Joan Collins. Będąc przelotem w Gdyni, wyslala mi kilka filmów.

PLACKIGATE

Proszę panstwa, mąż mi zrobil aferę o placki z kartofli.
Nie wiem, co to będzie, ale strasznie jestem na niego wsciekła.

Zawozil mnie w poniedziałek na lotnisko po pracy i poszliśmy cos zjesc do Folk Gospody. Przez caly dzien wizualizowałam sobie wielki talerz plackow ziemniaczanych, no po prostu MIALAM TE PLACKI tuż za sobą, chodzily za mną krok w krok i dyszały mi w kark ziemniaczanym oddechem.

Siadamy przy stoliku, biore do reki menu, sprawdzam – placki, a jakze, figurują, otwieram gebę, żeby je zamowić, mówię „Pla…” – a tu N. rozpętuje AFERĘ!

Nie i nie, on mi NIE POZWOLI ZAMOWIC PLACKÓW – wlasnie teraz NIE WOLNO jest plackow z ziemniakow, bo stare się skończyły, a nowe są pędzone na saletrze – NA PEWNO jak zamowie placki, to natychmiast się rozchoruję, do czego on – mój mąż – nie dopuści, i żebym trupem padła, to placka nie zamowię. I kazal mi jesc fasolkę.

Już naprawdę, KTO JAK KTO, ale ON nie powinien w sprawie plackow ziemniaczanych zajmowac stanowiska, albowiem plackow NIE JADA, odkad się nimi zatruł w wieku szkolnym.

No ludzie! Naprawde do mnie DOTARLO, jak niszcząca moc mogą mieć niezrealizowane marzenia. Te cholerne placki UCZEPIŁY się mnie na amen, od poniedziałku wszedzie czuje ich zapach i jak nie zjem placka w ciagu najbliższych kilku godzin, to nie recze za siebie. Będzie straszny dym.

No i tak to.
Żeby nie było, ze jestem msciwa, to mu kupilam cygaretki z Ekwadoru. Wysiadam z tego samolotu, biegnę, rzucam mu się w objęcia wraz z cygaretkami, a mój mąż wita mnie jakimi słowy?… „OCZYWIŚCIE – JESTES NARĄBANA!”

Oczywiście, BYŁAM – ale co to ma do rzeczy, ja się pytam!
W dodatku siedział przede mną nie kto inny, jak Marian Krzaklewski. Przysięgam.
Straszliwie chcę placka.

NUDZI CI SIĘ? PONURKUJ Z NAMI!

(tytuł taki z Interii).

Musze przyznac, ze PODZIWIAM ludzi, którzy nurkują.

Dobra: PODZIWIAM ludzi, którzy uprawiaja JAKIKOLWIEK sport; wysiłek fizyczny, w dodatku DOBROWOLNY, lezy u mnie na tej samej półce, co ból i inne syficzne doznania. Nie potrafie POJAC moim kurzym móżdżkiem, ze przejechanie 30 km na rowerze albo torturowanie się na aerobiku czy w siłowni mogą sprawić PRZYJEMNOSC – nie ro zu miem te go – uwazam, ze od sportu się gnije i rozpada. Żadna z moich prababć nie uprawiała sportu i żyły po 90 lat, a biegaczki umierają na zawał w wieku 30 lat, i propaguje się hasło SPORT TO ZDROWIE?… Naprawde, to jakas KOSMICZNA mistyfikacja

Byłam na takiej jednej wyprawie nurkowej. Najpierw jechaliśmy przez 4 godziny na miejsce nurkowania, zamiast siedzieć w hotelu jak z bajki, z basenem i oceanem jak z bajki.
OK., dojechaliśmy. W perspektywie 2 nurkowania z łódki, więc towarzystwo się przebiera. Kilku dziewczynom już się trzęsą ręce ze zdenerwowania i stresu (ale przeciez to TAKI FANTASTYCZNY SPORT i co za doznania).

Wsiadamy na łodkę. Ja, niezrzeszona, w szortach i z książeczką, oni – w grubych, smierdzących gumą ubrankach, wyglądają jak bardzo stare i zmęczone życiem Teletubisie, które ktos wlókł po asfalcie za cięzarówką. Łodka plynie, wszystkim chce się rzygać (oprócz ja – nie rzygam na łodkach, jeśli nie siedzę pod pokladem). Dopływamy na miejsce – schodzenie do nurkowania z calym sprzętem na sobie z łodki do tyłu. HA! Polowa dziewczyn ma już po prostu PADACZKE i nie jest w stanie się zmusic do przefajtnięcia się z tym wszystkim na sobie przez burtę łodki, plecami do wody. ALE LUZ. To przeciez TAAAAAAAAKI RELAX.

Zanurkowali, nie było ich 40 minut. Wynurzają się.

Połowie leci krew z nosa. Wszyscy maja pozatykane uszy (po łodce krążą krople do nosa i uszu). Ci, którzy nie mieli rękawiczek, mają rozwalone rece (pod woda skora jest miekka i nie czuc, ze człowiek się kaleczy). Dwóch ma starty bok (jeden o skałę, jeden o łodkę). Cześć narzeka na zęby (wybuchają plomby, jeśli są źle załoczone). N. ma lekkie objawy szoku – po każdym nurkowaniu nie odzywa się przez pol godziny. Jednego musieli transportowac na gore na powietrzu przewodnika, bo jest gruby i za szybko wydmuchał swoją butlę. Jeden z kolei dla rozrywki rozkręca sobie na maksa azot, żeby się nieco rozweselic, i na haju odlywa od grupy i trzeba go pozniej szukac. Ze nie wspomne o tym, jak w 30 stopniowym upale po wynurzeniu wszyscy szczękali zębami i mieli dreszcze.

NAPRAWDE fascynujący, BARDZO RELAKSUJĄCY sposób spedzania wolnego czasu.

JEŻELI TO PONIEDZIAŁEK, TO NIC MI SIĘ NIE CHCE

Czytam „Kolekcjonera kości”.
Zachęcona obrazem kinowym, w którym Pędzel Łoszington ściga zbrodniarza wyłącznie dzięki potędze swojego intelektu, bo żeby nie miał za łatwo, to autor zostawił mu sprawny tylko jeden palec u ręki.
Ale chłopak daje radę.

Autor tego arcydzieła napisał jeszcze takie powieści jak:
– TAŃCZĄCY TRUMNIARZ
– PANIEŃSKI GRÓB
– BŁEKITNA PUSTKA

A podobno to MY Z HANKĄ mamy jakieś problemy, tak?… Z osobowością.