ETIUDKA NA PIĄTEK

Rozmawiają via e-mail dwie powazne panie:

„RATUJ! Duch mi nie chce przetkac kibla!
Mam wiaderko, mam przetykaczke, z kibla się leje A ON NIC!
Udaje, ze nie kuma, o co mi chodzi!”

„Również nie mogę odetkac kibla – POZDRAWIAM”

Kocham zycie, kocham swiat, nigdy już nie wezme do geby picy z lokalnej picerni. Chyba zapiekają dodatki na podeszwach do butów.

DZIS W MENU: DZUMA

Tak sobie siedze od rana wkurwiona i czytam sobie. Rozne rzeczy czytam (N. mnie doprowadzil do szewskiej pasji) – o tym i o tamtym, czytam, podpisuje, nie podpisuje… Miedzy innymi, o dzumie czytam:

„Zbrodnicze eksperymenty z dżumą jako bronią bakteriologiczną prowadzili japońscy wojskowi w jednostce „731” na terenie Mandżurii, dowodzonej przez japońskiego lekarza wojskowego, gen. Shiro Ishii. W jednostce tej m.in. opracowano specjalne bomby porcelanowe przeznaczone do rozsiewania zakażonych pcheł.”

Jakie to piękne! Japończycy nigdy mnie nie przestaną zadziwiać. Z jednej strony – broń bakteriologiczna, a z drugiej – owszem, bomba, ale z eleganckiej, japońskiej porcelany. Co za naród. Przypomnę, że metodologia Tatarów polegała na wystrzeliwaniu z katapulty trupa zmarłego na dżumę. A ci – porcelanowa bombka z pchłami.

„Symbolem epidemii dżumy był charakterystyczny ubiór lekarzy, którzy zakładali specjalną maskę w kształcie dziobu, zawierającą olejki wonne, chroniące przed fetorem rozkładajacych sie zwłok”.

Poza tym, czy wiedzieliście, ze „jednym ze skutków epidemii dżumy stał się rozwój papiernictwa, spowodowany dużą ilością materiału do jego produkcji, jakim były szmaty z odzieży osób zmarłych”?

Ja nie wiedziałam.

NORMALNIE MAM DZIS TO, CO TA BABKA Z KAWAŁU

W sensie – panie doktorze, wszystko mnie wkurwia. Normalnie taka mam dzis karme, ze co chwila mi oczy zalewa czerwona płachta na byka.

Kota bym sobie jakiegoś rozdarła albo co, żeby się uspokoic.

Ptaszki, które z takim uporem dokarmialiśmy w zeszla zime, nie chcą jeść spaghetti. Normalnie zaserwowałam im caly kłąb spaghetti, a one nic! Lezy już trzeci dzien. A może czwarty (zupełnie, panie dziejku, jak to pranie w pralce, hmm…). Uparly się, ale i ja się uparlam – DOPÓKI NIE ZEZRA SPAGHETTI – nie ma ziarek! Howgh! Powiedziałam! I nic mnie nie obchodzi, ze nie lubią! Ja tez nie lubiłam kaszki i owsianki, a musiałam zżerać cale talerze tej brei (co zostawilo na mej osobowości odcisk stopy brontozaura). Nie będzie mi tu jeden z drugim wróbel się rządził, cholera jasna!

Poza tym, informuje Sz. P. iż calkiem niedlugo zamierzamy zostac miliarderami, jakby się ktos pytal o moje plany na przyszłość. Los ten zdawaloby się jest nie do uniknięcia, sądzane jest nam nieprzebrane bogactwo. NIE MA BOWIEM DNIA, żeby któreś nas nie wlazło po kolana w psia kupe – a zgodnie z ludowymi wierzeniami, znak to niechybny zostania sołtysem (nie ma zastosowania z uwagi na niewłaściwy obręb administracyjny) lub wielkich pieniędzy. Rozmiarowo sądząc (pieprzony kundel to mieszaniec dalmatyńczyka z dogiem albo może nawet nierasowy dog w kropki), to Kulczyk będzie mogł nam czyścic klamki. Jeśli mu na to pozwolimy.

Jeśli chodzi o piata serie, to zamierzam ją zakupić mimo niepochlebnych recenzji, bo:
– jak już wyjaśniła tow. ob. Haniuta (jakie tytuły obowiązuja z uwagi na niedzielne rozstrzygnięcia?…) – jak bitym longiem, to bitym longiem. Poza tym można sobie powiedziec „Eeeeeeeetam, siodma ksiega Pana Tadeusza jest beznadziejna, weź od razu ósmą” albo „Drugi tom Lalki to same dłużyzny” – jeśli JA się biore za materiał, to go ZGŁĘBIAM i już.
– Hanka mowi, ze tam jest o tym, jak nieodpowiedzialne matki potwory traktuja male dziecko i zamiast ciumkac, plumkać i pirtolic nad wózeczkiem daja mu WIBRATOR – trudno dziewczyny, JA W TO WCHODZE; jako matka również zamierzam chodzic w koszulce z napisem „666” na piersiach, karmic dziecko z butelki mlekiem zaprawionym tabasco, zwracac się doń per „obesrańcu” oraz wychowac na liberała z horyzontami (gdyby tylko Janusz Korwin – Mikke zechciał nagrac plyte z bajkami Brzechwy, to kupuje caly nakład).

Wszystko. Mowie wam – W S Z Y S T K O.

ZOLTY JESIENNY LYŚĆ

(Zastanawiam się, do kogo by tu wystąpic o odszkodowanie za warunki klimatyczne, w jakich przyszlo mi zyc).

Skończyłam wczoraj trzeci sezon S&C (rządzi oczywiście odcinek o transwestytach). Malo brakowalo, a wrzuciłabym cala 3 serie do kominka, jak nasza sympatyczna idiotka Carrie ZGODZILA SIĘ ISC Z BIGIEM NA LUNCH – naprawde, naprawde zaczynam się przekonywac do teorii, ze naprawde niektóre kobiety zasługują tylko na to, żeby ktos trzymał je za kudły i walił ich głową o pustą metalową szafkę. Na szczescie, musiałam chwile poczekac, bo wlasnie pizgnęlismy do kominka nasz wlasny LUNCH w postaci gotowego dania – cziken curry z ryżem o smaku proszku do prania „ARIEL” – no i się rozeszlo po kościach.

Oczywiście, od razu dziś rano kupiłam w Merlinie czwarty sezon. CIESZYCIE SIĘ?… Jesteście z siebie DUMNE?… Mogłam mieć za to co najmniej 3 sweterki w Terranovie! A teraz będę MARZŁA ZIMĄ – musiałyście mi to zrobic, prawda?… Teraz już musze wiedziec, jak to się skonczy.

Ile aspiryn Bayera dziennie to jest dawka szkodliwa?… A ile – smiertelna?…

I dziekuje za porady – będę myła rece po każdym dotknięciu ptaka. Tak.

KROTKO, BO MNIE ŁEB BOLI

1. Chyba mam ptasią grypę; zamykanie kur to mit – wczoraj widziałam mnóstwo wiejskich ogródków z radosnie uganiającym się pod gołym niebem DROBIEM. Drob wyglądał na zdrowy, zadowolony, wlaził sobie nawzajem na łby i nie miał szalików. Mnie natomiast od wczoraj łupie w kościach, łeb mam jakis taki ogólnie opuchnięty i caly czas słyszę jeden i ten sam fragment dziewiątej Beethovena. Jadę na aspirynie Bayera, ale i tak nie rozumiem zdań złożonych.

2. Co może się człowiekowi najpiękniejszego przytrafic w poniedziałek o ósmej rano?… Audyt, oczywiście.

3. No, to mamy czwartą Rzeczpospolitą – proponuje to uznac z góry up front jako niemały sukces, taka na przykład Rzesza dociągnęła zaledwie do trójki. Poza tym, szansa na jakikolwiek następny sukces jest dosyc znikoma i raczej oddalona w czasie (sądząc po stanie nawierzchni warszawskich dróg, na przykład) – no, ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, oraz there’s always jam tomorrow.

4. Czytam sobie na pocieszenie z tego wszystkiego niejaką Sowę Izabelę, którą lubie za poczucie humoru i klimat w jej książkach.

5. Ech.

NO I CO Z TEGO, ZE FRIDAY!

Siedzę w robocie i stukam pazurem w biurko (w przerwach pomiędzy wtargnięciami moich pracowników z rozwianym włosem tudzież – jeśli w kategorii „włosy” dostrzegalne są niejakie niedobory – łopoczącymi połami marynarek), żeby podkreślić swoją dezaprobatę dla otaczającej mnie rzeczywistosci.

OK., OK. – piątek jest, ale to wszystko, co rzeczywistość ma dzis na swoją obronę.
(O, wlasnie cos jebutnęło o podłogę w pokoju nade mną).

Spalo mi się kiepsko, zawsze jak małżonek wyjezdza, to spi mi się kiepsko – gdyby akurat zawitał jakis morderca, wampir czy duch – to nie ma kto stanąć w mojej obronie. Śniło mi się najpierw, ze zostawiłam torbę w taksówce, jadąc na lotnisko i trzeba było tej torby szukać. Okazało się, ze oddali ją wojsku, bo myśleli, że to bomba, ale – mimo, ze deklarowałam gotowość – nikt mnie nie chciał przesłuchiwać, tylko po prostu mi ja zwrocili. Nawet nie musiałam pokazywac, co mam w środku. Dziwne. Prawie zawsze mi bebeszą torbę po przeswietleniu (może zwykłemu oficerowi tkwiącemu za tym prześwietlaczem TRUDNO jest zrozumiec, po co się targa w torbie 39875 długopisów, w tym połowa metalowych, oraz ważącego ok. 0,5 kg metalowego SMOKA tybetańskiego na szczęście – ale to już jego problem i moja prywatna sprawa).

Pozniej mi się sniło, ze przyjechaliśmy na jakis mroczny camping, skryty w lesie, i N. próbował mnie nakłonic do zamieszkania w domku WYPISZ WYMALUJ jak z Blair Witch i im glosniej ja krzyczałam, ze nie ma mowy, tym bardziej on mnie probowal do tego domku wepchnąć.

Wiec jestem od rana rozbita, niezadowolona i mam krwiste myśli.

PS. Ooo, Haniuta mnie troche pocieszyła .

TO NIE BĘDZIE DOBRY DZIEN

Paznokiec mi się złamał.

Carrie się przespala z Bigiem drugi raz (ja bardzo przepraszam wszystkie panie, które tego jeszcze nie widzialy, ze zdradzam, co będzie, ale po prostu NIE MOGĘ tego na spokojnie przyjąć – za kare możecie mi opowiediec pierwsze odcinki drugiej serii LOSTA) – ja do tego za bardzo emocjonalnie podchodze, ale ta dziwka mnie wykończy. W dodatku zgubiła psa.

Czy ktos się martwił o Faceta z Młotem?… Jest, jest! Ale zmienił technikę. Teraz mniej dudni, a bardziej zgrzyta i stuka. Ciekawe, co chce przez to powiedziec.

W dodatku zgubiłam jogurt.
Normalnie – poszlam do sklepu, kupiłam, przyniosłam go do pracy do swojego pokoju, rozpakowałam, postawiłam gdzieś I NIE MA. Zgubiłam jogurt na przestrzeni kilku metrów kwadratowych. Naprawde, nie powinnam mieć dzieci. Już to widze: „Gdzie twoje dziecko?” – „No jak to, przed chwilą tu leżało… PRZYSIEGAM, ze je tu położyłam!”.

A ten moj telefon to tak dzwoni, dzwoni… Jakby chcial, zeby go ktos odebral. Pff.

NIE O SERIALU, TYLKO O ZYCIU?…

O mój Boze, no ale co ja mogę napisac o swoim zyciu. No co.
Jest jakby monotonne troche. Tj. monotonne w taki sposób, jak bieg w maratonie – bo ta monotonia w dosc szybkim tempie zasuwa.

Np. wczoraj zjedliśmy kotlet w lokalnej knajpie – zawsze, jak ja mijaliśmy, to obiecywaliśmy sobie „KIEDYS TU PRZYJDZIEMY” no i wczoraj przyszliśmy. Kotlet był dobry, choc sama knajpa – nieco dziwna (ale nie w takim sensie, jak w „Od zmierzchu do świtu”, nie – nie podawala nam napojów Salma Hayek, lejąc sok jabłkowy po dużym palcu u nogi – choć mój mąż często mnie pyta, czy umiałabym wykonac taki numer, hm).

I odebralismy pranie z pralni.
Tez nie podawala nam go Salma Hayek.

Nastepnie mój maz oddal się:
– czytaniu katalogu wędkarskiego
– oglądaniu filmu o tym, jak złapać karpia na jakąśtam żyłkę
– biadoleniu, ze nie udalo mu się kupić bekingu (nawet mnie nie pytajcie, co to jest)
– kartkowaniu książki „SZTUCZNE MUCHY” (rozdział o krótkich nimfach – przysięgam)
– zrywaniu się z fotela co chwilę, żeby machnąć którąś z wędek, ustawionych w gotowości do wymachiwania i opartych o kredens.

W tym czasie ja czytałam „Sklepik z marzeniami” Kinga, żeby się nie denerwowac (nie ma jak dobry horror na uspokojenie, wlasnie doszłam do miejsca, gdzie pozabijały się te dwie baby za to, ze jedna drugiej zaszlachtowała psa, choć oczywiscie to nie ona zaszlachtowała).

Co u kreta – nie wiem. Nie dzwoni, nie pisze… Chyba faktycznie obrazil się za te tulipany.

Melania co wieczór zjada ciepłą bułeczkę prosto z piekarni – zwykle czekała, aż zostanie poczęstowana, natomiast wczoraj sama się poczęstowała w samochodzie, prosto z torby z bułeczkami. Co za pies.

Śniło mi się, że dowiem się czegos ważnego w czwartek.

I o, tyle. To chyba serial ciekawszy?…

NO NIE NO… TEGO NIE BYŁO W UMOWIE!

Nie no, dziewczyny!
Załamałam się wczoraj całkowicie.
Caly czas oglądam S&C wytrwale, tak? Wineczko, kanapeczka i sezon trzeci.
No i wczoraj tak sobie oglądam… niczego nie podejrzewając…

A TA GŁUPIA CIPA CARRIE PRZESPALA SIĘ Z BIGIEM!

Brawo! Bra wo ta pa ni – bardzo mądrze.
Przypominam, ze koleś zostawił ją dwa razy – z czego za drugim razem po miesiącu był zareczony z dekade od niej mlodszą kobietą, z która nastepnie się ożenił. I dobrze mu tak, gdyz okazala się nudna flądrą nie znajaca podstaw ortografii i dekorującą mu cały dom na beżowo. Carrie w tym czasie znalazla sobie super ekstra chłopaka (NIE WIEM, przysiegam, nie wiem CO ONI W NIEJ WIDZĄ, to musza być naprawde DOBRZY aktorzy sowicie opłacani, żeby tak przekonywujaco mogli zagrac uczucie dla takiego paszteta) – i co robi, jak tylko ten fiut zlamany pojawia się na horyzoncie?…

OCZYWIŚCIE!
Wskakuje mu do lozka!

Oficjalnie oznajmiam, ze Carrie nie dosc, ze jest brzydka (ma końską szczękę i pypcia), to w dodatku GŁUPIA.
Tak się zdenerwowałam, ze normalnie nie wiem, kiedy będę w stanie oglądać dalej!
Dobrze, ze chociaż Miranda rozstala się ze Stiwim, który mnie wkurwiał. A Szarlotka zaręczyła się z agentem Cooperem.

Poza tym, ten serial jest zabójczy dla figury, bo one tam bez przerwy jedzą, wiec ja też muszę.
Dlaczego nikt mnie nie uprzedzil?…

POCZATEK OHYDNEJ JESIENI

Mąż mnie zabrał w sobotę…
Do Paryza?
Do Barcelony?
Do Szlezwiku – Holsztyna?…

A otoz NIE.
Zabral mnie on mianowicie nad Narew.

Najpierw do takiej jednej wsi, żeby obejrzec taka jedna stara chałupe, a za nią sad jabłoniowy. A za tym sadem – łąka, gdzie się pasie krowa sąsiadów. Bardzo dobra krowa, daje 20 litrów mleka dziennie, no – ale zjada dwa wiadra jabłek, tych ze starego sadu. A za tą łąką – rzeka i wielka wierzba, co ja bobry przewróciły. Siedzą teraz na tej wierzbie i zęby ostrzą. Sąsiadka robi z mleka krówki – jabłkówki ser i masło. Chcę trochę?… A żeby mnie już zupełnie dobić – to przy drodze na słupie mieszka bocian.

Aaaaaa!… W dupie mam Barcelonę, muszę się zaprzyjaźnić z krową i indoktrynować sąsiada, niech nie wpycha psa do rzeki – chyba, ze latem.

A pozniej odwiedziliśmy naszego przyjaciela, który akuratnie wpuszczał ryby do swoich stawów – w związku z powyższym mój mąż kucał przy brzegu i masował zszokowane amury. Drogą za płotem co i raz przejechał konik ubrany w chomąto, wlokący wóz czubato napakowany gnojem (trafiliśmy na jakaś zorganizowana akcje „Przewieź Gnój Drogą”). Oraz kilka razy o malo nie dostaliśmy w przednią szybę burakiem cukrowym, bo tez akurat wozili.

A wczoraj na imieninach babci o mało nie pekłam ze smiechu, jak seniorki rodu wdały się w dyskusję, jakie to baby są głupie, ze z powodu byle kochanki chcą się z chłopami rozwodzić – patrzcie państwo, facet żywe srebro, robota mu się w rekach pali (i nie tylko…), sąsiedzi się go nie mogą nachwalic, a glupia zona się czepia.

No. Ohydę jesienną oficjalnie uwazam za otwartą.