Z CYKLU: „O MATKO, JAKIE MIAŁAM SNY”

Najpierw nasz pan prezes wysłał wszystkich pracowników instytucji na kwartet smyczkowy w jakiejś wielkiej auli.
Pracownicy byli oczywiście srodze niezadowoleni, że musza słuchać kwartetu smyczkowego, co mnie osobiście nieco dziwiło, no bo jakiej krzywdy może człowiek doznać, słuchając kwartetu?

Następnie miałam pojechać do Kielc (lub Katowic – te dwa miasta mylą mi się dokładnie tak samo, jak Puławy z Pułtuskiem) spotkać się z Anią Dabrowską. Tak, TĄ Ania Dąbrowską.
I pojechałam.
I spotkałam się (chociaż musiałam podjechać dwa przystanki miejskim autobusem, do katedry).
Ania Dąbrowska okazała się przemiłą osobą, w dodatku stwierdziła, że chodziłyśmy razem do szkoły. I dała mi prezent – maskotkę taką. W postaci DŁONI HANNIBALA LECTERA (wiecie – sześc palców, powtórzony środkowy).
Trochę się zaniepokoiłam tą szczodrością i próbowałam nie przyjąć tej… MASKOTKI. Na co Ania:
– Eeee, weź ją sobie! Ja ich mam dużo, wszyscy mi je dają – nawet moja agentka.

Kolejna odsłona mojego snu odbyła się nie gdzie indziej, jak w domu u Nigelli Lawson. Nigella uczyła mnie, w jaki sposób przeciskać przez płótno surowe jajka. Wbiła ich za dużo naraz i trochę się ochlapała ta mazią, ale – jak to Nigella – przyjęła to z dużym wdziękiem.

I tak mysle, ze wczorajsze sny sponsoruje pizza hut KRAKÓW (na puszystym cieście) (idea pizzy z kiszoną kapusta jest śmiała, a wrażenia smakowe – dość niejednoznaczne. Nie, żeby mi całkiem nie smakowało, ale chyba następnym razem skuszę się raczej na MARAKESZ albo AMSTERDAM).

(Ale że co, śledź z martini? Ze źle? Mi śledź pasuje do wszystkiego (może z wyjątkiem wieczorowej sukni) – jak Joey’emu mięso i dżem)

Niewykluczone, że do snów dołożyła się… Pamiętacie tego kolesia od „Chemii śmierci”? No. To właśnie u nas wyszło jego kolejne dzieło – „ZAPISANE W KOŚCIACH”. Czy kupiłam tę książkę wczoraj, czekając na Dworcu Centralnym na pociąg, który wiózł mego lubego i był PLANOWO SPÓŹNIONY zaledwie o pół godziny (nowa kategoria: pociągi opóźnione zgodnie z planem)? Damn you, PiKejPi!

A mój luby na to: „Ja ci ZABRANIAM kupować i czytać takie książki! Co będzie, jak któregoś dnia cię znajdę syczącą na suficie?”

(Weźcie te senniki internetowe: „Jajka sadzone – chęć częstszego przebywania w teatrach czy kinach”, natomiast „Wybierać z gniazda – jakiś wdowiec chce się z Tobą ożenić”).

13 Replies to “Z CYKLU: „O MATKO, JAKIE MIAŁAM SNY””

  1. juak Cię luby znajdzie syczącą na suficie zawsze możesz Mu wmówić, że akurat ćwiczyłaś zgłoski zwartowybuchowe i bezdźwięczne

  2. biochemię śmierci mózgu? halo??

    jak się tak rozejrzę dookoła i wyobrażę co ci ludzie mają w głowach (zwłaszcza ci, którzy co dzień zioną na mnie spojrzeniami w tv) to… to Ty o kompoście zakuwasz, tak? 😉

  3. Zapisuje sie na ksiazke. Choc sama obecnie zakuwam biochemie smierci mozgu, wiec nie wiem czy sie nie przetrenuje kolejna lektura 🙂

  4. “(Ale że co, śledź z martini? Ze źle? Mi śledź pasuje do wszystkiego (może z wyjątkiem wieczorowej sukni) – jak Joey’emu mięso i dżem)”

    to se weź do kompletu jeszcze dżem z cicikiem!
    albo – regionalnie – jak będziesz w Katowicach na szkieletczyźnie – knefle w cieście, ew. żymłę z gipsdeką!
    proFANka!

  5. Tak, tak: planowe opóźnienie. Kiedyś mi to konduktor łaskawie wytłumaczył. Otóż jeśli na trasie są roboty i nie są czynne wszystkie tory, to pociągi muszą sie przepuszczać i nabierają opóźnienia. I to się nazywa opóźnienie planowe, bo PKP ma zaplanowane, ile, jaki pociąg będzie stał, żeby ustąpić innym pociągom. Np.: pociąg Światowid miał takie opóźnienie dobre półtora roku. I mimo, że to wiem, nie jestem w stanie pojąć, dlaczego w takim razie nie zmieni się godzin odjazdów i przyjazdów takiego pociągu, by pasażerów nie trafiał szlag, bo przez półtora roku muszą przychodzić na stację 40 minut wcześniej i kwitnąć na peronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*