Na pierwszego listopada miała przyjść fala ciepła – temperatury do dwudziestu stopni. I tak ta fala szła, szła, aż ugrzęzła w jakimś przydrożnym barze i jak wczoraj po południu walnęła u nas burza z gradem, to aż normalnie prawie się zdenerwowałam. Prawie, bo na wszelki wypadek w ogóle w te 20 stopni nie wierzyłam. U nas jak mówią w prognozie, że będzie pięknie i ciepło, to jest zimno. A jak mówią że zimno, to zazwyczaj się sprawdza (plus powódź i trąby powietrzne).
Najgorszy ten wiatr – kiedyś czytałam klasyki w stylu „Tajemniczy ogród” i tam było, że kiedy wiał wiatr na wrzosowiskach, to wszyscy dostawali szmergla. I ja myślałam, że to przesada. Ale teraz im wierzę i to o, jak bardzo – od trzech dni chodzę od tego wiatru jak pijana i jeszcze nie zdecydowałam, czy bardziej mam ochotę skoczyć z dachu, czy komuś dać w mordę, taka rozedrgana jestem. W dodatku pies mnie wyprowadza o trzeciej w nocy, po czym przysiada na trawniku i się na mnie ogląda „Pańcia, ale wyje, słyszysz?” – owszem, słyszę. Nic nie widzę, bo wychodzę bez soczewek, ale może to i lepiej, bo jakbym widziała, to mogłabym się przestraszyć, a tak – luz, tylko to wycie wiatru.
A propos klasyków dla młodzieży – jestem taka stara, że w moich książkach o Mary Poppins ona miała na imię AGNIESZKA. I takie były tytuły – „Agnieszka otwiera drzwi” na przykład. Było jeszcze moje ukochane „Pięcioro dzieci i Coś” i tu chyba nic się nie zmieniło? (Na szczęście Coś jest gender neutral). I pamiętam, że w książkach dla dzieci zawsze była jakaś dziewczynka o imieniu Janeczka. Akurat dobrze, że teraz już się tego nie praktykuje – wolę nie myśleć, jak by przetłumaczyli Cormorana Strike’a.
Zupełnie przez przypadek zaczęłam oglądać „Grupę zadaniową” na HBO – dlatego, że bardzo lubię Marka Ruffalo – i całkiem wsiąkłam, chociaż to nie moje kręgi zainteresowań – napady, narkotyki i gangi motocyklowe. Ale klimat taki, że nie mogłam się oderwać. Został mi ostatni odcinek i mam nadzieję, że każdy jeden podlec zostanie ukarany, że będzie drugi sezon, że drugi sezon będzie z Marthą Plimpton (i Markiem naturalnie) i w ogóle więcej takich poproszę.
Żeby jakoś zaznaczyć swoją obecność od razu na początku sezonu grzewczego, piec przestał grzać wodę, chociaż w zasadzie to grzeje, ale nie wieczorem. Jeśli mam fantazję wziąć prysznic wieczorem, to letni – wszyscy zgodnie twierdzą, że bardzo zdrowy, pobudza krążenie i w ogóle. A ja bym jednak wolała bardzo niezdrowy gorący, w związku z czym mogę się w nos pocałować albo kąpać rano. Aha, i jeszcze dostaliśmy cudownego SMS-a z gazowni o godzinie 19.30, że następnego dnia będą wymieniać liczniki i mamy być obecni w domu od godziny 8.00 do 17.00. Urocze, prawda? Jeszcze powinni na końcu dodać, że pod groźbą śmierci lub trwałego kalectwa albo coś równie sympatycznego. Dziesięć tysięcy mandatu na przykład.
A tak w ogóle to nie lubię pierwszego listopada. Wolałabym iść do mamy i babci (babć) na gołąbki i pierogi na obiad, a nie na cmentarz.