No więc od kilku dni chodzi za mną FASCYNATOR – wszystko przez koleżankę, która sobie taki jeden kupiła, bo idzie na wesele (chociaż w tym sezonie na weselach nie łapie się welonu, tylko COVID, jak stwierdził N.). Przeglądam je namiętnie w internetach i podobają mi się zwłaszcza te na opasce, z pawimi piórami. (Ciekawe dlaczego z pawimi – może dlatego, że prawie codziennie po przeczytaniu najświeższych informacji z kraju chce mi się rzygać).
Natomiast są też wydarzenia pozytywne (ale nie w polityce). Otóż mam taki jeden ukochany kubek – jest ze mną strasznie długo, a pochodzenie owiane jest ciemną mgłą tajemnicy. No dobra, przyznam się: otóż pochodzi z zakładu zbiorowego żywienia z samego początku lat osiemdziesiątych i mówiąc uczciwie, nie został zakupiony. No ale wiadomo – był komunizm, wszyscy kradli, niektórzy mają posiadłości ziemskie, inni nieruchomości w stolicy albo tytuły prasowe, a moja rodzina – KUBEK. Oczywiście nie ma się czym chwalić i być może już jutro o szóstej rano wywloką mnie w kajdanach, ale czasem trzeba STANĄĆ W PRAWDZIE z podniesionym czołem. Nie dam sobie obciąć palca, czy przypadkiem nie został sprywatyzowany ze schroniska przy Morskim Oku. W każdym razie – uwielbiam go: ma idealną pojemność, nie jest ani za ciężki, ani za lekki i idealnie trzyma ciepło. Że nie wspomnę o urodzie, naturalnie.
A zebrało mi się na wyznania w sprawie kubka, ponieważ od dzisiaj MA BRACISZKA! Upolowałam go na Allegro i trzymałam kciuki, żeby kurier nie miał złego dnia i łagodnie potraktował przesyłkę. Dotarł w całości i jestem przezadowolona, że jest ich dwóch!
(Skąd pochodzi braciszek – nie pytałam; może lepiej nie wiedzieć).
Na razie się zaprzyjaźniają w zmywarce.
A dziś znajomy przekonywał nas do degustacji burgerów Billa Gatesa (oczywiście jak zwykle bujałam myślami w obłokach i usłyszałam „burgery Z Gatesa” i prawie odstałam tachykardii, że ktoś przerobił Billa na mielone, ale nie – chodzi o wegetariańskie burgery, w produkcję których zainwestował). Podobno bardzo smaczne. N. oczywiście kręci nosem, ale ja się chyba skuszę.
No dobrze, chłopaki wracają Dragonem z ISS pierwszego sierpnia. Będzie co śledzić w internecie (z naciskiem na cekinowego dinozaura).
Rety, moja mama ma cały zestaw z takiej porcelany. Taki duży, z wazą, sosjerką, dzbankiem, cukiernicą i filiżankami i sama nie wiem z czym jeszcze, duży w każdym razie. I to chyba nawet kompletny, bo nie przypominam sobie żeby go kiedykolwiek używała (strasznie jej się nie podobał – dostała go od kogoś, nawet nie wiem czy nie w prezencie ślubnym).
Ale oczywiście jak przy okazji przeprowadzki chciałam to wynieść na śmietnik to mi nie pozwoliła, tylko zatargala to do nowego domu, żeby nadal tam nie używać.
I teraz mówicie, że dobrze? Że rodowy majątek chciałam wyrzucić? Retty…
LICYTUJEMY SIĘ?
No więc – wyniosłam z Komisji Europejskiej talerzyk deserowy (z niebieską flagą w gwiazdki).
PRZED AKCESJĄ – a więc polski podatnik za niego nie zapłacił, czyli jesteśmy netto na plusie!
Mam jeszcze popielniczkę z URM, ale nie powiem kto ją wyniósł.
Zajmujesz 2-gie miejsce. Na podium jest babcia od krzeseł 😁
Nie wiem, czy to przebije Babcię od krzeseł (ukłony!), ale w moim domu rodzinnym drzwi do przedpokoju były ciężkie i z dziwnym zamkiem – potem się dowiedziałam, że to stare drzwi od przedziału sypialnego – lite drewno i sześć szybek (!) a naczynko wyrównawcze CO było z jakiejś ważnej części z lokomotywy… Można się już domyślić, gdzie tatuś pracował. Ale to nie było najlepsze. Otóż swojego czasu tatuńcio, po pierwsze: w godzinach pracy, po drugie: korzystając ze służbowego sprzętu, po trzecie: oraz w 100% ze służbowych materiałów (rur, blachy, prętów…) wykonał (pociął, poskręcał, pospawał – taka typowa metaloplastyka z PRL) dwie czterometrowe bramy, furtkę i 9 metrów ogrodzenia, po czym – ponieważ jeszcze nie dorobił się był wówczas pojazdu mechanicznego – przywiózł to wszystko do domu, skromne 50 kilometrów, pociągiem i autobusem. Jak się rozbestwił, to potem jeszcze machnął bramę dla sąsiadów. Po tych wyczynach przywiezienie (jakiś czas później) pralki automatycznej maluchem to już pikuś, prawda? A miał całe życie wpisane w dowodzie 155 cm wzrostu, ale to chyba jak się dobrze wyprostował, brodę podniósł i włoski natapirował…:)
:)))) Tatulo rządzi! 😀
F a s c y n a t o r. Wyguglałam. Uświadomiona zostałam. Nazwa kojarzyła mi się z urządzeniem z prastarej komedii z Valem Kilmerem (chyba), które oprócz przymiotnika wskazującego na docelowe miejsce używania w ciele, zawierało słowo „intruder”…
Czy ta komedia to “Top Secret”? UWIELBIAM!
Ale dawno nie oglądałam – nie pamiętam, że tam był fascynator. Muszę sobie odświeżyć!
Oczywiście, że “Top Secret” !!!!!!! No tam nie było fascynatora, tylko – pardon my French, anal intruder, ale tak mi się skojarzyło 🙂
Moja szanowna Babunia (jeszcze żyjąca) zagospodarowała sobie 2 krzesła z Nadleśnictwa Lasów Państwowych. Wygodne, służą do dziś. Przywiozła oba rowerem damką.
Monty Python miał rację, kiedy wymyślił Babunie Piekieł.
Oba naraz, że tak zapytam nieśmiało?
Odpowiedź Babuni: “Koteńku, jakbym wiozła po jednym to przecież jak nic by mnie złapali!!”. 😉
Zagospodarowałam kubek ze stołówki Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie. Jeśli miałabym zrobić listę największych życiowych osiągnięć, to chyba by było to na liście.
Kubek srubek – CO ROBIŁAŚ w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie? HĘ?
Noc/ upojną/ 12/ 13 grudnia 1981 – koleżanka spędziła w internacie Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie. Do dziś pamięta traumę seksualną /pierwsze doświadczenia/ kiedy po 12 w nocy kolegę zabrali do pilnowania narodu w stanie wojennym, a ona zabrała traumę wychodzenia z internatu rano, bo była tam nielegalnie. Wspomnienia bezcenne.
Mogłabym opowiedzieć, ale potem musiałabym wszystkich zabić. A serio, to wynajęli salę na jakąś geekową konferencję, na którą mąż mnie zabrał w roli maskotki. Tak dawno, że nie mam nawet zdjęć. Ale mam kubek.
Burgery Z Gatesa polecam. Chłop mięsożerny również sobie chwali bardzo. Jedyny problem, to wciąż słaba dostępność. No i drogie są. Ale dobre 🙂
Podobno są w Kauflandzie, zamierzam spróbować.
Obecnie na grupach miłośników PRL jest szał na te kubki, ciekawsze kolory osiągają kosmiczne ceny 🙂 o ile dobrze pamiętam, pochodzą z Pruszkowa.
Tak, Porcelit Pruszków.
W szafkach mojej mamy jest gdzieś komplet brązowych kokilek z takim trzymadłem zamiast uszka – przepiękne wzornictwo.
Niestety – u nas się kupowało WŁOCŁAWEK, mama uwielbiała te niebieskie kwiatuszki, ale jakościowo Włocławek do Porcelitu nie ma startu.
Uwielbiam zwłaszcza brązową i miodową kolekcję.
Ha! Ja mam jego dwóch braci i kuzyna (zielony jest), kupionych absolutnie legalnie gdzieś na Kielecczyźnie i przywleczonych nadludzkim wysiłkiem przez babcię. Pociągiem. Wysiłek stąd, że to były talerze obiadowe, talerze śniadaniowe, talerze głębokie, waza na zupę, filiżanki i kubki. Wszystkiego po sześć sztuk. A babcia kurdupelek, ale zawzięty. Spora część zestawu przetrwała, bo u mnie w domu się rzadko rzucało zastawą w adwersarzy. Uwielbiam.
gdyby nie to kieleckie, to po babci “kurdupelek ale zawzięty” brałabym Cię za kuzynkę 😀
U mojej babci też był taki zestaw 🙂
Bo nasze Babcie to było pokolenie – ewenement. Nie robią już takich ludzi.
Gdybym ja miała takie życie jak moje babcie, to bym nie wiem – góra dwa miesiące przeżyła i zwariowała.
Coś w tym jest. Porozkułaczani, upokarzani, biedę klepiący, a dawali radę w tym nienormalnym świecie… I jeszcze dociągali prawie dziewięćdziesiątki…
you are soooooo last season…
już nie mówi się “ciemną mgłą tajemnicy” tylko “ostrym cieniem mgły”!
;P
Bardzo przepraszam.
Ale ja zawsze byłam taka trochę retro (żeby nie powiedzieć wprost – zapyziała).
Podziwiam osoby, ktore konsekwentnie maja WSZYSTKIE kubki po jednej lini produkcyjej, czyli w komplecie z reszta naczyn, pasujace do talerzy, sosjerki, wazy, filzanek, spodeczkow i czego tam jeszcze.
Ja mam taka zbieranine z calej Europy, ze glowa (a raczej szafka na kubki) mala i nie jestem gotowa sie z nimi rozstac.
PS Kto nie ma “pamiatki” “zorganizowanej” z czasow PRL-u w domu (jesli nie wlasnym, to rodzicielskim), niech pierwszy rzuci kamieniem;)
Nie znam ani jednej osoby, która ma kubki od kompletu i chyba nie chcę znać (bo po co?).
Nie mam jakiejś wielkiej kolekcji, ale rodowód każdego potrafię recytować z pamięci. I na koniec minuta ciszy dla uczczenia tych, które się potłukły (też je pamiętam).
Ja znam i nie wiem teraz co z tym zrobic…
Tak i tych, ktorym uszko sie oderwalo tez;(
Moja mama kolekcjonowala popielniczki. Po co-nie wiem. Nie dosc, ze sama nie pali, to nigdy w domu na to nie pozwalala i gonila gosci na balkon, taka prekursorka byla, juz w latach 70/80.
A talerze do kubkow pruszkowskich ma, ale z tego co wiem, to legalnie zdobyte, znaczy w sensie zanabyla droga kupna.
W kazdym razie, mysle, ze to takie, jak bede u niej nastepnym razem, to sprawdze.
A ja mam wielką zastawę z DDR z wzorem cebulowym, kupioną w Guben pod koniec lat 70-tych i nie brakuje w niej ani talerzyka :). Ale używamy jej raz do roku na Wigilię, więc to może dlatego. Czy może jednak powinnam się leczyć? 🙂
Wzor cebulowy uwielbiam, mam z Bremy, ale to nie o to chodzi, tylko o takie kubki do picia kawy/herbaty na codzien;)