O KAPCIACH, PINGWINACH I PIESKU


Wczoraj o siedemnastej było ciemno, zimno, mżyło cos ohydnego, a ja stałam na parkingu z torbą z H&M przytulona do mymłona i promieniałam szczęściem. Wyjątkowo nawet nie miałam ochoty kląć ani rzucić się do Wisły (tym bardziej, że bardzo niski poziom wody, wbiłabym się w łachę i mewy by po mnie chodziły i obsrywały, co to, to nie, dziękuję) (chyba, że włosy – podobno ptasie guano jest dobre na włosy).

W torbie miałam bowiem dwie pary futrzastych kapci (czarne i ecru). Wyglądają, jakby były zrobione z Chewbacca’y. Oczywiście, Hanka mi je naraiła – i bardzo dobrze; w tych kapciach mogę stawić czoła listopadowi. Co będzie z grudniem – nie wiem, ale nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość. Na razie mamy listopad i kapcie.

Również pani Czubaszek dba o moje samopoczucie; powiedziała wczoraj w audycji u pana Andrusa, że kiedyś o kobietach się mówiło, że są piękne. A teraz cały czas, że wzdęte.

(Ich wspólna ksiązka to jest cukiereczek – a raczej kabanosik z chrzanem, bo ja jestem niesłodyczowa; łyknęłam w jedno popołudnie. Podobało mi się wszystko, włącznie z podpisami pod zdjęciami, np. „Pod tym oknem często stawał ekshibicjonista, dopiero Janek Pietrzak go wystraszył” albo „A to, to nie wiem”).

I jak zwykle – mijane szyldy reklamowe; wczoraj – „Leczenie pijawkami www.pijawki.abros.pl”. Wchodzę, oczywiście. „Pijawki lekarskie – Hirudo Medicinalis, Sprzedaż, Szkolenia”. Czy podjęłabym się wyszkolić pijawkę?… Hm. Choć z drugiej strony, prowadziłam kiedyś szkolenia i znając krzywą rozkładu normalnego, domniemywam, iż parę niezłych pijawek mogło się tam przewinąć.

A z wyjazdu na Mazury – „Skup klocków Lego”. Ratunku?… W jakim celu skupuje się klocki Lego?… (Oprócz naturalnie zawładnięcia Ziemią – tu wszystkie techniki są dopuszczalne i Mechagodzilla z klocków Lego też by mnie nie zdziwiła).

I tylko po co ja tu marnuję czas w biusze, kiedy w domu czekają na mnie nowe kapcie i „Ostry dyżur”, to nie wiem.

PS. Oczywiście, wszyscy lajknęli na Facebooku stronę „Do Not Separate Pedro and Buddy: Toronto Zoo Gay Penguins”, mam nadzieję?…

PSPS. I sikającego psa tez już wszyscy obejrzeli?…

O TRUPIEJ FARMIE


Mam nowego pupilka. Na oknie kuchennym wyrąbał sobie pajęczynę największy krzyżak, jakiego w życiu widziałam. Jest ogromny, tłusty i WYCHODZI TYLKO W NOCY. Po zmierzchu. Wszystkie pozostałe krzyżaki bujają się w swoich pajęczynkach za dnia, tylko ten jeden okurwieniec wychodzi WIECZOREM. W dodatku jest to okno, które zwykłam byłam uchylać podczas gotowania czegoś kontrowersyjnie aromatycznego. Zwykłam byłam, no bo teraz już NIE UCHYLĘ, bo jak mi się zaprosi do środka na duszoną wołowinę to ten. Może powiać grozą i zawał w pakiecie. 


A już myślałam, że nic mnie nowego w życiu nie czeka, a tu proszę, na własnej piersi i zupełnie bez wysiłku wyhodowałam czarną wdowę.


Że nie wspomnę o tym, że kilka dni temu, po wielu latach stosowania szczoteczki podkręcającej rzęsy, która nigdy nie podkręciła mi ani pół rzęsy, odkryłam, że używałam jej z niewłaściwej strony.


I kupiłam "Trupią farmę" Billa Bassa w oryginale, bo przesunęli wydanie po polsku na styczeń 2012. Na styczeń 2012!… Buka wie, co będzie w styczniu 2012 i czy w ogóle BĘDZIE styczeń 2012 – co tydzień jakaś asteroida leci w kierunku Ziemi, a kilka osób usilnie pracuje nad tym, żebym dostała wylewu. No ale już ją mam po angielsku – majjjj presziessssss!… 



O POSTĘPUJĄCEJ NERWICY


Śniło mi się, że jadłam lunch z Pudzianem. Był bardzo szarmancki oraz zapłacił za lunch. A na koniec wrzucił mnie do stawu.

Następnie składałam kondolencje biskupowi. Odbywało się to na jakimś bardzo ważnym spotkaniu czy konferencji; szłam złożyć te kondolencje z bukietem kwiatów oraz w ręczniku na głowie, albowiem miałam mokre włosy (no i nic dziwnego, skoro przed chwilą Pudzian wrzucił mnie do stawu).

Wszystko to, jak mniemam, śniło mi się, aby odreagować wyjazd z moim mężem na ryby. Prosiłam go, żeby pozwolił mi zostać w domu, ponieważ od kilku tygodni mam pogląd na życie pt. „Nienawidzę ewrybady” i na obecnym etapie raczej niewiele wnoszę do towarzystwa, chyba, że ktoś lubi czarną materię skuloną w fotelu.

No więc weekend był pod znakiem dwóch rybaków, wtaczających się okresowo – cyklicznie do ślicznego domku fińskiego nad samym jeziorem, wnoszących ze sobą aromat dawno zdechłego wieloryba, cygaretek i piwa Specjal. Następnie, po zażyciu dwóch kieliszków wódki (kolorowej! kolorowej!) na łba, szli spać kwadrans po dziewiętnastej. Dawno nie byłam na tak szalonym wyjeździe.

Więc to chyba nie dziwne, że z nudów czytałam o drugiej w nocy „Robokalipsę” – nie dość, że bardzo dobra ksiązka, to jeszcze świetnie się wpasowała w mój nastrój (duzo, duuużo trupów).

A na dodatek wszyscy widzieli lisa, oprócz ja.

Dziś mój nieprzysiadalny nastrój dodatkowo podkręcają PRZEŚLICZNE kozaki, w których nichuja nie da się chodzić. Kuleje na obie nogi i zaraz sobie zamówię duże pudło żółciutkich puchatych kaczuszek, żeby je rozerwać na strzępki. Małe. Krwawe.

A już myślałam, że złagodniałam na starość. Har har.

O TYM, ZE TO LISTOPAD JUŻ – RĘCE OPADAJĄ


Na pamiątkę tych ładnych, ciepłych dni cos mnie rypie w okolicznościach pierwszej krzyżowej. Pewnie od tego kucania ze ścierką przy grobie, zupełnie jak na początku „Volver” (tylko tam jest JEDNAK cieplej). Jedyne co, to pumpkina nie wykarwingowałam, ale to bym musiała piłą łańcuchową, co w moim stanie psychicznym NIE JEST wskazane. Nie jest. Mój mąż z przyjacielem zajmowali się natomiast redystrybucją pierdolnika w ogrodzie – udało im się zlikwidować jeden pierdolnik i utworzyć trzy nowe.

Jak to dobrze, że telewizor się włączył, jak TEN samolot już był bezpiecznie wylądowany, bo normalnie nie mam już ani jednego nerwu, który mogłabym naciągnąć chociaż milimetr bardziej i nie zwariować. (Chociaż dlaczego ja się tak opieram, niech mi ktoś wytłumaczy? A może by właśnie zwariować i mieć już z głowy? Już się chyba nie trzyma wariatów w nieogrzewanych celach w piwnicy ani nie myje się ich zimną wodą z węża na dziedzińcu, prawda? Ubezwłasnowolnią, jeść dadzą, gacie upiorą, czego więcej chcieć?…).

Piecyk się naprawił (sam!), a likier kawowy został odbezpieczony i przelany do butelek. Droga przez mąkę, powiadam państwu, z tym cedzeniem przez filtry do kawy. Już nie wspomnę, że lepiła się cała kuchnia, my obydwoje, a wszystkie muchy owocówki schlały się aromatem i latały zygzakiem ze szczęścia. Ale wyszedł pyszny, zupełnie galicyjski.

Biedna Zebra ciągnie tę swoją ciążę; mówi, że po tych przygodach to już wszystko zniesie, żeby tylko nie był wrażliwiec.

– A ja? – mówię do niej. – Ja jestem wrażliwa i co? Nie znosisz mnie?

– Znoszę jako siostrę. Jako własne dziecko ukatrupiłabym cię. Poza tym, ty nie jesteś wrażliwa, tylko psychiczna – pocieszyła mnie.

A dziś rano na drodze ciężarówka wymalowana w świeże owoce i warzywa oraz adres internetowy www.grucha.pl – i od razu jest wesoło, choć to już listopad.

Czytam „Klub koneserów zbrodni” – wspaniała książka obfitująca w przesmaczne zdanka typu „Był bezpośrednim, wiodącym szczęśliwe życie seksoholikiem i jasnowidzem”, albo „Kręcę żydowski film pornograficzny. Składa się w 10% z seksu i w 90% z poczucia winy”.