Mam nastrój jak lekko przemoknięta listopadowa kura (hiszp. cura = ksiądz). Lekko podwędzana dymem z palonych liści.
W Galicji lało. Było pięknie, ale lało. Wróciliśmy do kraju i dla odmiany – leje.
Taki na przykład Noe, jak mu padało na łeb czterdzieści dni i nocy bez przerwy, to zbudował arkę, histeryk jeden. Galicyjczyk w analogicznym przypadku otrzepuje się lekko, wkłada beret i idzie do baru na rogu na ośmiornicę.
Zresztą ten ich listopad jest jakiś taki bardziej fajny. Pada, ale na targu sprzedają wiązki grelos (takie coś pomiędzy szpinakiem a kapustą, bardzo smaczne), sadzonki bratkow i begonii, a w ogródkach i parkach rosną palmy, cytryny i pomarańcze. Akurat owocowały. Fajnie tak sobie wyjść w listopadzie do ogródka po świeżą cytrynę do herbaty (gdyby pili herbatę – ale nie robią tego; tam herbate podaje się chorym albo umierającym i chyba jest na receptę, bo w sklepach widziałam tylko rumianek).
No ale ten deszcz. Człowiek cały czas ma wrażenie, że chodzi w narzutce ze ślimaków.
I Mourinho.
Przez cały wyjazd prześladował nas Mourinho. Na każdym kanale, w każdym telewizorze w każdej knajpie – Mourinho. Co powiedział, co zrobić, co mysli na temat. Nawet rodzina królewska nie ma dla siebie tyle czasu antenowego, co Mourinho. Zresztą było śmiesznie, bo po jakiejś aferce nie pozwolili mu stać przy boisku i zamknęli go samego w takim jakby akwarium. I kamery pokazywały trzy minuty meczu i trzy minuty Mourinho w akwarium. I tak na zmianę. Kiedy wyszedł z akwarium i poszedł do wind, to już całkiem przestali nadawać mecz i szła transmisja live, jak Mourinho czeka na windę.
Następnego dnia w sportowej gazecie wyszedł artykuł o wrażym trenerze, który nie lubi Mourinho, zatytułowany „Publicznie drapał się po jajach i rzucił butelką w Mourinho”.
Następnie ledwo zdążyliśmy na przesiadkowy samolot w Brukseli, ale nasze walizki już nie. Wróciły następnego dnia, lekko skacowane. Widocznie nieźle zabalowały na tym brukselskim lotnisku. Chyba, że je aresztowali z powodu niepowtarzalnego aromatu galicyjskiego sera, którego dwa krążki dostaliśmy w prezencie.
(Mój mąż cały czas mi powtarza, że GDYBY NIE ON, to jadłabym zimne omułki w Brukseli i myślała, że to wielki świat, gad jeden).
Najgorsze, że tam tez już Feliz Navidad, na Plaza Mayor wylewaja lodowisko, a mi się słabo robi na myśl o prezentach. Chyba założę jutowy worek, przestanę myć włosy i oznajmię, że zerwałam z konsumpcjonizmem, bo naprawdę.
no tak… czasami życie jest ciężkie ;)))
A czasami to nawet cały czas!
No sorry, ale od pierwszej chwili mi go przypominal 🙂
Założmy, ze nie miał :).
Onoł! tylko nie Patryka,,, br… brrr…. brrrrrr
A moze to byl po prostu Twoj cichy (i nagle ujawniony) wielbiciel? (a ze rzadko ktory facet zna sie na rozmiarach zalozmy, ze on po prostu nie mial pojecia, co mowi)
Piosenkarz sie u mnie zrehabilitowal dopiero pod koniec filmu. No i ledwo ledwo, ale mu sie udalo (przyznaje, paskuda, jak rzadko, ale ma urok, choc przypominal mi Patricka Swayze we “Wszystko zostaje w rodzinie”)
Mam za swoje. Wyszłam na spacer, miły pijany pan omiótł mnie wzrokiem: z góry na dół, z dołu w poprzek i rzecze: 120 w biodrach? jaka piękna kobieta!!!
No żesz kuna fak co jak co, ale te 20 to przesadził. Dobrze mi tak, za naśmiewanie się z wełnianych spódnic Emmy i niewymownych.
Ale… apetyt odjęło, oj odjęło.
Tak sobie myśle, że to możliwe jest iż mój J. da jakiejś sekretarze naszyjnik (zgodnie z moją wczesniejsza teorią – zasłużenie).
No ten skończony, od noworocznego przeboju. Jak dla mnie przebojowy! 🙂
A w Katalonii od września padało może z 5 razy (co nie przeszkadza miejscowym nieustannie narzekać na pogodę, bo, uwaga, “jest zimno i mało słońca”).
No, ja nie wiem… Moze to rzeczywiscie chodzilo o sweterki i spodnice… Moze nie powinna tak narzekac na swoj tylek, ale ktora kobieta nie narzeka?
Z zalozenia chcialam byc po stronie twierdzacych, ze maz byl wierny, no i sie rozczarowalam. Straszliwie. Az do bolu 🙂
Film niezle mi zagral na emocjach. Dostalam zakaz wyrazania sie o nim glosno dopoki nie ochlone 🙂
PS. Jaki piosenkarz?
Po pierwsze primo to rzeczona Emma sama trochę sobie winna, bo kto jej do jasnej anielki kazał nosić te wełniane ciężkie kraciaste spódnice i angielskie grzeczne sweterki? I moze jeszcze welniane ineklsprymable, których my nie moglismy dostrzec, a np. były. I maz je widział!
No a po drugie, ja też nie miałam watpliwośic, nikt chyba nie miał, tylko niezręcznie było tak wprost napisać, bo jakby Emma tu coś takiego przeczytała… to tez mogłaby je stracić.
btw, ale pan piosenkarz? boski!
Znajomy Hiszpan pijal herbate bardzo czesto, ale moze to dlatego, ze (1) to bylo w UK, (2) pochodzi z Malagi. A moze w Maladze zostaly jakies po-arabskie wspomnienia herbaciane.
Ale ja nie o tym chcialam.
Dlaczego nikt mi nie powiedzial, ze Emma Thompson WIDZIALA naszyjnik, ktory jej maz dal sekretarce?
Od czasu dyskusji tu, na blogu, na temat “czy spal z ta sekretaka czy nie”, chcialam obejrzec “Love actually”, ale dopiero teraz mialam okazje. No i od chwili, kiedy zobaczylam biedna Emme z naszyjnikiem, tak mi sie cisnienie podnioslo, ze ledwo obejrzalam film do konca (z nerwow i bolu glowy). I czuje gleboka pretencje (do swiata?), bo ja zalozylam, ze Emma tylko podejrzewala meza, a nie ze MIALA dowod. I to w reku.
Dlaczego ja nie mam zadnych watpliwosci…? (to a propos w/w dyskusji)
ksiadz, lekko podwedzany dymem z palonych lisci?… hmmm… Mogloby zainteresowac pareset lat temu co niektore ofiary misjonarzy. Choc byc moze zjawisko owo mialo juz precedensy.
jak poprosilam o herbate w barcelonie to rodzina, ktora odwiedzalam najpierw wpadla w panike, a nastepnie zaczela goraczkowo przeszukiwac szafki kuchenne, bo kiedys, wieki temu ktos natknal sie w nich na pudelko herbaty… 😉
Nigdy fszyciu!
a..ja tu dawno nie byłam, więc pewnie nie jestem w temacie, ale masz coś wspólnego z tym: http://www.barbarella.pl? pozdrowienia:)
🙂
A zauwaz, ze Madryt to i tak jest relatywnie herbaciane zagłębie – tam MIEWAJĄ herbatę, bo a nuz zwyrodniały cudzoziemiec zażyczy sobie.
chodzilo mi oczywiscie o KELNERA. Nie mam pojęcia, co tam na dole napisałam
to dlatego kerlern w madryckiej knajpie pięć razy mnie pytał, czy naprawdę chcę zamówić herbatę! he. I poszedł z niedowierzaniem kręcąc głową.
W imieniu Brukseli protestuję przeciwko porównaniu z omułkami na zimno. Bagażom się tu podobało, a taki bagaż (patrz Pratchett) zawsze wie, co dobre.
Trudne i pełne listopadowej gracji jest życie naszej dekadenckiej arystokracji.
Miło mi sie czytało. Dobre i to, przenieść się choć w wyobraźni pod pelerynę ze ślimaków. Sama bym dała nogę z rynny pod deszcz. Kiedyś dam, teraz jeszcze muszę ją zatrzymać, noga ze mnie. 😉
…. ok, biorę na siebie prezenty !!!!
nieee, nie ma sprawy!
nie dziękuj, no co TY …..
poproszę TYLKO nr karty VISA i ten numerek z drugiej strony, ot i wszystko :):):):)
Oj, ja pod względem kulinarnym wolę Katalonię – pulpo a la gallega nich się chowa przy pan con tomate 🙂
Pod względem atmosferycznym też 🙂
smażoną a la tempura?
Łatwo przesmażyć i będzie gumowa
Ja nie jem, bo są za inteligentne, ale kiedy jeszcze jadłam, to najlepsza była duszona z papryka, ziemniakami i cebula. Niewykluczone ze odrobiną pomidora przebijala w smaku sosu.
Witaj Barbarello! Dobrze, ze już wróciłaś :).
Moze mi cos podpowiesz w kwestii osmiorniczek, skoro tak na świeżo masz ich smak w pamięci smakowej?
Mam jutro sąsiadów na kolacji, właśnie na ośmiorniczki zaprosiłam. Jak lepiej zrobić: w mące na oleju i podane z cytryną czy jakos inaczej?