„PANIE DOKTORZE! MÓZG MNIE BOLI”*

 

Tęsknię za czasami, kiedy jedyne dostępne meble to były meblościanki na zapisy.

Naprawdę.

Meblowanie mnie przerasta.

 

A tak, to bym miała półtora roku oczekiwania na wersje „ZENON” lub wersję „KAROL” (jasna, bardziej nowoczesna) i szlus.

Z głowy.

 

A nie, że teraz ja muszę wybierać JAKI KOLOR KOMODY.

A skąd ja mam wiedzieć, jaki kolor!…

 

W dodatku, jak już wziął i zamówił te komody, to nie można trzaskać szufladami! Bo tam jest pozakładane cos takiego, że szuflada nie trzaśnie.

 

I CO?

MAM TERAZ MIEĆ SZUFLADY, którymi nie wolno mi trzaskać????

TO CZYM MAM TRZASKAC?

Bo w zyciu człowieka jest wiele chwil, gdy musi sobie trzasnąć szufladą, inaczej będzie źle.

A MOJE SZUFLADY NIE TRZASKAJĄ.

 

Jak on mógł mi to zrobić.

 

(„Redystrybucja majątku jest o wiele bardziej skomplikowana, niż myślałem”)*.

  

* tak, oglądałam wczoraj „Latający Cyrk”.

  

PS. Moja ulubienica, Jenna Jameson, idzie na emeryturę. Rok ode mnie młodsza, przypominam. No?… Było się uczyć?…

 

Z ZYCIA LENIWCA

(Schodzę zaspana na dół, a mój mąż pogrążony w lekturze artykułu "Cztery gołe baby". Podchodzę bliżej, no pizne go zaraz w łeb jak nic, okazuje się, że tytuł artykułu to "CZTERY GOLE BARCY na Camp Nou").

Zastanawiam się, dlaczego ja jestem taka leniwa.

Cała moja rodzina jest pracowita. Rodzice bardzo. Babcie jak pszczółeczki.

Musi mutacja jakaś.

NA ZŁY DZIEN, NA ŁADNY BIUST

 

No i było wkurwiac uniwersum?

Było siedzieć cicho, tyle powiem.

 

W związku z moją skaga o nadmierne ZEN wpierdoliła się w nas wczoraj panna na skrzyżowaniu (jaka panna! Głupia cipa w tym przypadku).

 

Biedny samochodzik.

 

Oraz oglądaliśmy „Śmierc i dziewczynę” (tak wiecie, żeby odreagowac).

 

I teraz będzie dygresja – mój mąż nie umie odmawiac roznym osobnikom, którzy do nas dzwonią, niejednokrotnie w godzinach wołających o pomstę, i mówią „To ja do was zaraz wpadnę na chwilę” – o godzinie 21.00 (i nie są to bynajmniej nasi przyjaciele, których mogę przyjmowac nawet o 3 w nocy, bo widzieli mnie już nietrzeźwą, i w dresie w pingwiny, i naprawdę nic z mojej strony ich nie zaskoczy, nawet jak przyjme ich siedząc w salonie na wielkim stosie porąbanego drewna, w mundurze górnika). A później się dziwi, kiedy dostaje przepotwornego wkurwu i dymi mi się z uszu.

 

No i wczoraj N. wchodzi akurat na ujęcie, kiedy Sigurney stoi nad kolesiem przywiązanym do krzesła, knebluje mu usta swoimi majtkami, zakleja taśmą i przystawia lufę do głowy.

 

– O matko! A co on jej zrobił?

– Zadzwonił o dziewiątej wieczorem, że wpadnie. I wpadł. I przyjrzyj się dobrze, bo dokładnie to samo spotka następnego, który mi wytnie taki numer i którego wpuścisz do domu po 21.00 – poinstruowałam go.

 

A dziś, w ramach walki z moim przyjacielem tłuszczem, własnie, że będę jadła RYZ przez cały dzień.

 

(Obstawiacie, że o której się poddam i na stół wjadą frytki?…)

 

CZY ZEN TO FAKTYCZNIE TAKI DOBRY POMYSL

 

Źle ze mną.

Z blogiem źle.

 

Osiągnęłam stan jakiegos takiego kieszonkowego zen, że mało co mnie jest w stanie wyprowadzić z równowagi.

A JA TAK SIĘ LUBIĘ POWKURWIAĆ!!!

 

I co ja mam niniejszym pisac na blogu? Ze co, recenzje książek?

 

(„Mistrzyni sztuki śmierci” – zgrabna intryga, słabo oddana epoka, mimo rzetelnego opisu stosunków między państwem a Kosciołem, za to jest płomienny klasyczny romans – najpierw się nienawidzili a później oszaleli dla siebie. Można przeczytać).

 

Metoda eliminacji źródeł stresu działa w 100%.

TYLKO, ŻE PÓŹNIEJ ZACZYNA SIĘ TYC.

 

Jak organizm nie dostaje bodźców stresogennych, to też nie jest za dobrze.

 

Nie ma tak, że się otaczamy pięknymi, mądrymi ludźmi i pozostajemy szczupli.

 

Okazuje się, że muszę mieć w okolicy kilku niepiśmiennych idiotów, którzy każą się nazywac PREZESAMI, żeby utrzymac linię.

 

(tak źle jeszcze nie jest, wchodzimy w 36 super slim w Mango, ACZ, ja się pytam, czy te spodnie programowo kończą się… ekhm… na łonie? Czy zadaniem spodni nie jest okrycie przynajmniej połowy pośladków?…)

 

Nawet w Urzędzie Skarbowym baby były dla mnie super miłe, co już uważam za przesadę.

(Choć baba na Poczcie Polskiej nieźle mną pozamiatała przed Gwiazdką, gdyby to nie był prezent dla Zebry od Roga, to chyba bym napluła na bufet i tak ją zostawiła. Bo paczka przyszła na INNY ADRES NIŻ MAM W DOWODZIE JAKO ADRES ZAMELDOWANIA. Czy to nie cudowne? Czy nie powinna wymagać ode mnie aktualnego szczepienia na gruźlicę w związku z tym?).

 

No ale ja tak ciągle o sobie. A co u Państwa?…


 

CZY JA JUŻ…

… pisałam w tym roku, że nienawidze zimy?

NIE NA WI DZĘ ZI MY.

Oraz śniło mi się, że moja lodówka poczuła instynkt macierzyński. I zaczęła ogrzewać jajka, jak inkubator. I później tym wszystkim jajkom biły serduszka albo coś sie w nich trzepotało.

TO BYŁO STRASZNE – JA NIE CHCE TAKICH SNÓW.

NADAL SYMPTOMY I O PTASZKACH

 

W płucach mi gra orkiestra symfoniczna.

Dudnię jak stara szkapa z pokładu Idy.

 

Skończyłam Sowę i wzięłam się za przerób „Mistrzyni sztuki śmierci”. Rzecz się dzieje w 12 stuleciu naszej ery, niewinne niemowlęta są bestialsko mordowane (i tu zaśmiała się obłąkańczo i błysnęła krwawym okiem).

 

N. zbił porządny karmnik dla ptaszków i one tam sobie teraz odprawiaja orgie, tarzając się w ziarnkach oraz szarpią słoninę. Małymi wzruszającymi dziobkami. Wszystko OK., ale ja się pytam, gdzie sikorki w stanie wolnym pozyskiwały słoninę?… Napadając wielkimi stadami na świnie i rozszarpując je?… Małymi wzruszającymi dziobkami?…

 

Przyroda jest straszna.

Świat to jedna wielka restauracja.

 

MAŁY POKOIK NA PRASKIEJ SASKIEJ

 

…dostałam od pracodawcy.

Ooo jak tam pięknie.

Szłam sobie tą całą Saską. Niby Warszawa, a jakos tak… jak u ludzi.

 

(O wiele przyjemniej by mi się szło np. w czerwcu, albo chociaz żeby było plus dziesięć  A NIE MINUS STO! MATKO KOCHANA JAKA SYBERIA! Co to ma znaczyc? Zlodowacenie jakies czy co??????)

 

Naprzeciwko idzie dwóch… żuli? Artystów?…

Z psem.

Bynajmniej białym terierem irlandzkim. Widać, że pies – arystokrata niemożliwy, nawet hrabinia Szczypawka by nie miała nic naprzeciwko.

Terierek ciągnie smycz i zagradza cały chodnik.

 

– Bardzo panią uprzejmie przepraszamy za zaistniała sytuację – mówi pierwszy osobnik i uchyla baranicy.

– Ależ nic nie szkodzi – wczułam się w klimat – i w ogóle śliczny pieseczek.

– Bardzo pani serdecznie dziękujemy za komplement – kłaniają się jeszcze z pięć minut po tym, jak przeszłam.

 

No widzieliśta ludziska?…

I to niby że Warszawa jest?… A guzik!

Enklawa jakaś.

 

Oraz jestem tak w połowie nowej książki Izabeli Sowy, com ją obskoczyła na Gwiazdkę.

Przepiękna jest. Do smiania i płakania. W dodatku jednocześnie.

Czytałam oczywiście w PKP i znowu ludzie się ode mnie odsuwali, bo zdradzałam emocje.

 

No dobra.

To kiedy lato?

  

PS. O MATKO jaki mam beznadziejny horoskop na 2008 rok na Onecie! SKASOWAC ONET!…

 

NO TO O SYLWESTRZE TERAZ

 

Mowilam.

Powtarzalam. Jak komu dobremu.

MÓJ ORGANIZM ŹLE ZNOSI TLEN.

Ale mogłam sobie mowic.

 

Najpierw wywlokły mnie na spacer. Piękny spacer do wsi – przez lasy pelne niedźwiedzi, wilków i myśliwych, obok domostw ludzi, którzy poją małe dzieci bimbrem i dają im na zagrychę chleb z własnoręcznie upędzoną penicyliną.

Wracałyśmy oczywiście JUŻ O ZMIERZCHU, znowu przez lasy pełne wąpierzy i obok choinek, których NA PEWNO TAM NIE BYŁO, kiedy szłyśmy tamtędy przed chwilą…

 

No to mnie rozbolało gardło.

 

Ale NIE NIE NIE, musieliśmy jeszcze jechać NA KULIG, tak? Z braku śniegu, zamiast kuligu był BRYCZNIK. Ciągnęły nas Witaminka i Walentynka (a nie Doda i Kayah, jak je wczesniej nazwałyśmy). Walentynka w ciązy. No to Sosko kazała zsiadać wszystkim z bryczki. Robiliśmy mnóstwo zdjęć, na których Hanki chłopak wyciągał chusteczkę, żeby wizualizować PĘD. Pojechaliśmy – oczywiście, znowu O ZMIERZCHU – do samego srodka lasu, gdzie stał BUNKIER. Oczywiście, ze slonce zaszło, a bunkier wyglądał jak aztecka świątynia, i oczywiście, że ONI WSZYSCY TAM NATYCHMIAST WESZLI DO ŚRODKA. To tak, jakby ktoś się jeszcze zastanawiał, jak można kręcic takie idiotyczne horrory, ze ha ha ha, tyle znakow ostrzegawczych, zmrok, stare ruiny, a ci głupi ludzie tam wchodzą i ze to niemożliwe.

Owszem, możliwe.

(W dodatku chłopaki powiedzieli „No dobra – to my wyjdziemy drugą stroną”, a Haniuta na to „I wyszli sto lat pozniej na planecie Aldebaran! To mogę teraz dostać konika zamiast Piotrka?…”).

 

Po tym kuligu gardło bolało mnie już BARDZO OKROPNIE.

 

Oczywiście, złe języki ludzkie sugerowały, że boli mnie gardło jakoby od zaśpiewania 40 razy „Atomic” na Singstarze, a nawet, że mnie boli gardło, a wszystkich pozostałych – nerki od tego mojego spiewania.

 

Oraz jadłam tłuszcz.

Nieprawdopodobne ilości tłuszczu.

Tłuszcz został moim amuletem, przyjacielem, bratem, którego nigdy nie miałam, powiernikiem i zwierzątkiem domowym.

 

Apogeum nastąpiło przy indyczych nogach, które zostały z sylwestrowej kolacji i które zaczęłyśmy we trzy nieśmiało skubać… później podjadać… później odkrawać sobie plasterki… jeszcze później OBGRYZAĆ… wyżerać z talerza indyczy TŁUSZCZ z chlebem…

 

I nagle wszystkie dostałyśmy wizji, jak to w cichą noc sylwestrową naszych mężczyzn obudzą stłumione cmokania i chrzęszczenie… zejdą na dół, zapalą światło… I ZNAJDĄ NAS klęczące we trzy nad koszem na śmieci, pełnym indyczych gnatów, trącające się łbami, wyszarpujące sobie kości i wysysające z nich resztki tłuszczu…

 

Po tak strasznej wizji musiałyśmy zjeść po kromce chleba ze smalcem na uspokojenie, normalnie.

 

Dziewczyny oczywiście natychmiast znalazły sobie na wsi po amancie, tylko ja zostałam, jak ta jakaś nie wiadomo co, ale wzięłam się w garść i tłumaczę sobie, ze trudno, taką mam urodę. Dla koneserów. Uchhh.

 

Obydwaj amanci byli podejmowani kawą, jeden został na dłużej i zabawiałyśmy go rozmową („Bogdan, a powiedz, są tu u was geje we wsi?”).

 

Podczas wyjazdu padło wiele sentencji ogólnoludzkich, wartych zapamiętania, ja najlepiej pamiętam dyskusję przy ognisku, dotyczącą dotykania sobie nawzajem kiełbas. Nie wolno tego robić. Nawet – a może szczególnie – drugą kiełbasą.

 

Wracamy – oczywiście, nasz piec wychlał cały olej w Sylwestra.

I tak o.

 

A nowy zwiastun fajny, nie?