O TYM, CO JESZCZE JEDZĄ MRÓWKI OPRÓCZ CIAST

 

Ucieszyłam się rano, że mrówki sobie poszły, bo tylko jakieś trzy sztuki kręciły się koło kosza na śmieci, nagle WTEM! Zeżarły Szczypawce śniadanie. Zmasowany atak czarnych hord na psią miskę. Wkurzyłam się podwójnie, bo pozbawiły mi psa posiłku oraz niestety musiałam przeprowadzić masakrę; nie dało rady ich wyprowadzić bezinwazyjnie z psiej stołówki i psiego żarcia. Ładny początek dnia. A gruszkami w occie, co im zostawiłam na blacie to pogardziły, mendy jedne! Chyba im zostawię kartkę przy koszu, że wynocha albo zaczynam pobierać opłaty.

Od szorowania psiej stołówki znowu mi popękała skóra na kostkach; wygląda, jakbym komuś dała w szczękę. Co u nasz po drugiej stronie Wisły wygląda bardzo nobliwie i jest ogólnie doceniane.

A dziś rano przeczytałam zachwycającą maksymę: “Życie jest jak striptiz transwestyty. Niby wszystko ładnie, pięknie, aż tu nagle…”

I z tą myślą Państwa zostawiam i idę pobierać czynsz od mrówek.

O MROWKACH NA ODCHUDZANIE

 

A nie mówiłam, że będzie zadymka śnieżna na Wielkanoc, jak ludzie będą szli z koszyczkami? No i jak zwykle miałam rację. Jak mawiał kiedyś pan Ziemowit Fedecki – masz rację, ale lepiej żebyś miała restaurację! Z czym się całkowicie zgadzam, chociaż jedna moja koleżanka mówi, że w dzisiejszych czasach restauracja to też nie żadne hop siup. No więc już sama nie wiem.

W międzyczasie mam w domu mrówki, co się okazało, że są dietetyczkami i strażniczkami wagi (mojej). Zaraz sobie pójdą, jak zrobi się cieplej (ZROBI SIĘ CIEPLEJ, PRAWDA? do jasnej cholery), tymczasem zjadają wszystko, co ma w składzie cukier. I tak, jeszcze przed świętami opieprzyły sękacza. Żal mi go było okrutnie, bo sękacza lubię bardzo, no ale już trudno, zjem sobie w święta babki. Po czym mrówki skrzętnie wpierniczyły mi babkę, a nawet dwie – bo drożdżową oraz piaskową. Takie patyczki z cukrem do mieszania w kawie czy herbacie – znalazły i ogryzły do gołego patyczka. Aha, i resztę groszku z puszki. Tak, że nie jestem zanadto przytyta, bo mrówki pilnowały, żebym zrezygnowała z deserów.

Mój mąż w Wielką Sobotę wieczorem uraczył mnie arcydziełem kinematografii pt. “FURIA”. Akcja rozgrywa się mniej więcej tak: JEBS – strzela czołg, na co bohaterska załoga – FOK. Jebs, łup – fok, fok! Łubudu pierdut – fok, fok! Jebut – FOOOOOK! I to mniej więcej tyle. Aha, Brad Pitt na końcu umiera, ale wcześniej smaży jajka.

Moja siostra Zebra natomiast, która ma w sobie żyłkę hazardzisty, wczoraj nie chciała się odkleić od Quizwania – polewali sobie z N. wina i trzaskali rundę za rundą, aż szwagier żałosnym głosem prosił z kanapy “Chodź już do domu, mała mówi, że chce kupę!” – “Niech nie ściemnia, rano robiła. Dawaj następną rundę!”. Szwagier niech się cieszy, że to nie poker i że nie przegrywa właśnie ich chałupy i jego ostatniej koszuli z grzbietu.

No dobrze. A teraz bardzo proszę, koniec już tych wygłupów, pośmialiśmy się i wystarczy – ma być dwadzieścia stopni! Raz, raz!

 

PS. Aha, no i babcia, skarbnica opowieści o bliźnich, przy żurku opowiedziała o jednej pani, co mąż ją zdradzał a ona wiedziała z kim – chodził do takiej jednej flądry, no więc ona – ta żona – też tam poszła, akurat był zastawiony stół i jakieś przyjęcie, no więc wzięła i ściągnęła z tego stołu obrus z całą zastawą i przyjęciem! Tak właśnie! Ale to było zaraz po wojnie, ludzie wtedy nie zamykali drzwi do mieszkań na klucz i taka wkurzona żona miała jak się zemścić. Teraz jest trudniej.

O TYM, ŻE Z NASTROJU ŚWIĄTECZNEGO NICI

 

Przed wyjazdem na ten weekend, kiedy jeszcze – przypominam – czasem świeciło słońce i człowiek stroszył piórka, a nawet trochę jakby ćwierkał, to sobie pomyślałam, żeby nie zapomnieć i od razu po powrocie oddać do pralni jasny trenczyk, bo wisi w szafie taki nieodświeżony i w czym ja się objawię na Wielkanoc.

Trenczyk. Jasny.

HAAAAAAAHAHAHAHAHAHA. HA.

A dziś rano szósta dziesięć N. wyjeżdżał w Polskę, więc odprowadziłyśmy go ze Szczypawką do przedpokoju. A on na pożegnanie rzekł:

– Pilnuj starej – i pojechał.

A my teraz zachodzimy w głowę, DO KTÓREJ Z NAS to było powiedziane.

 

PS. Bardzo śmieszne zakończenie dziesiątego odcinka Fortitude, baaardzo. I ja teraz SKISNĘ w oczekiwaniu na jedenasty. Ładnie to tak widzów wystawiać? Żeby uczciwemu człowiekowi się nad jajkami ręce trzęsły? W dodatku Alicia z “Dobrej żony” też trochę zaszalała (no wiecie co, cały czas obstawiałam jednak Finna Polmara) i weź tu człowieku się skup na świątecznym nastroju.