O PSICH ZDOLNOŚCIACH I STACZAJĄCEJ SIĘ LUDZKOŚCI

 

Wczoraj N. wrócił z zakupów na targu z siatką ziemniaków amerykanów (jakie cudne ziemniaki! Fioletowa skórka i śnieżnobiały gładziutki kartofel pod spodem!) oraz informacją, że psy mają w tyłku magnetodetekcję, ponieważ najchętniej robią kupuchnę na linii północ – południe. Jaka pożyteczna informacja! Załóżmy, że na przykład się gdzieś zgubimy – w lesie albo na pustyni – i jesteśmy z psem. Wtedy wystarczy dać psu na przeczyszczenie i wuala! Pies jakże wygodnie zastąpi nam kompas, ustawiając się na linii północ – południe. (Co prawda, nawet gdybym miała prawdziwy kompas i ten kompas by mi pokazał północ, to niespecjalnie wiem, co z tą wiedzą zrobić. To znaczy, owszem, mogę iść na północ dopóki mnie nie zeżrą polarne niedźwiedzie, ale niewiele ponad to. Geografia fizyczna nigdy nie była moją mocną stroną) (za to z geografii gospodarczej miałam piątkę! Z okręgów Thunena).

Przystąpiłam natomiast do oglądania “The Night Manager”; ciekawiło mnie, co to za nowy amant kina, ten Tom Hiddleston, o którym słyszałam, że znacząca część populacji damskiej jest mu gotowa wysyłać swoją bieliznę przesyłką ekspresową do rąk własnych. Włączam ci ja pierwszy odcinek, a tam… LOKI! Ten cały Hiddleston to ta wredna ciamajda Loki z “Avengersów”!… Co go pokazują, to mam przed oczami scenę jak Hulk go dorwał w Stark Tower i trochę sponiewierał (aaahahahahah). Na szczęście absolutnie JEST na kim oko zawiesić, bo Hugh Laurie w roli Bardzo, Bardzo Złego Kowboja jest po prostu fantastyczny (tylko nie bardzo mogę go nienawidzić, bo ma taką poczciwą tę swoją gębę sznaucera olbrzyma). I Olivia Colman, za którą przepadam. To jedna z dwóch moich ulubionych Olivii, obok Olivii Williams. Znakomite aktorki.

Natomiast nie wiem, z czego robione są okazjonalne słodycze pt. “czekoladowe króliczki wielkanocne”, ale NIE z czekolady. Wrzuciłam wczoraj jednego do gara z masą do wafli (teraz, jak odkurzyłam przepis, to je robię co tydzień) i on się WCALE NIE CHCIAŁ ROZPUŚCIĆ!… Mieszałam i gotowałam, a i tak na koniec wyławiałam łyżką szczątki. Rozumiem, żeby dolary fałszować, ale czekoladowe króliki?… Naprawdę, ludzkość się stacza.

O TYM, CO POSTANOWIŁA PRZYRODA

 

Dlaczego mnie musi to spotykać, czego ta fauna ode mnie chce i czy nie mogłaby się odpimpać?…

No więc wczoraj (wiem, że dziś pierwszy kwietnia, ale nie obchodzę) się tak szwendam okołodomowo, tu cos upiorę, tam wytrzepię psie kocyki z piachu, wiadomo, WTEM! Jakiś rumor w okolicach kominka. No niestety, po kilku minutach stało się oczywiste, iż ptak nam wpadł do komina. Wpadł i nadawał audycję rodem z horroru.

N. oczywiście w delegacji. OCZYWIŚCIE. A ja tu z szamoczącym się ptaszyskiem, łomoczącym o blachę dziobem i pazurami. Na zmianę robiło mi się gorąco i zimno, jak próbowałam wymyślić, jakie powinnam wezwać służby – kominiarza? Straż pożarną? ABW? CBŚ? FBI?…

No więc zadzwoniłam po tatusia.

Tatuś wparował w pomarańczowym kombinezonie i mówi – rozłóż gazetkę, bo może tak być, że wyleci trochę sadzy – i jął wnikać w przewód kominowy. Od dołu. Owszem, wysypała się sadza (nie troszkę, o nie) oraz gałązki – jakiś idiota zaczął sobie wić gniazdko na kominie i radośnie razem z tym gniazdkiem WPADŁ. Przy pomocy lusterka zbadaliśmy cały przewód kominowy (normalnie prawie jak u ginekologa, tylko trochę na odwrót), ale nic tam nie było. Okrągła rura i na końcu niebo.

No to jeszcze jest taka możliwość, że ptaszek wylazł trochę z boku rury i spadł na kominek. Otwieramy kominek – jest, jest dziobek! WIDAĆ GŁÓWKĘ! Rozłożyłam więcej gazetek z Kauflandu (nareszcie się do czegoś przydały!) i tatuś zabrał się za odkręcanie górnej płyty paleniska. Odkręca i mówi – wiesz co, ale otwórz od razu okna bo on może wyle… – w tym momencie płyta zgrzytnęła, osunęła się, a z kominka wyleciał NAJBRUDNIEJSZY SZPAK NA ŚWIECIE, cały w sadzach i zaczął mi się obijać po chałupie! A za nim Szczypawka, kłapiąca paszczą! Po którymś okrążeniu udało się go wyeksmitować przez drzwi balkonowe – zostały po nim czarne, tłuste plamy na szybach i jedno haiku na suficie.

Kiedy już sadze opadły, usiadłam trzymając się za serce, a mój tatuś pił herbatkę, pogodnie rozważając – bo wiesz, jak on by się tam zaklinował i na przykład zdechł, to byśmy musieli napalić w kominku porządny ogień, żeby go wysuszyć. Inaczej by wam śmierdział!

Naprawdę mnie pocieszył. Naprawdę.

Uważam, że teraz codziennie powinno mnie witać na tarasie serduszko ułożone ze szpaczych kupek. W podzięce za moje poświęcenie (i szorowanie sadzy, jeszcze tylko ta plama na suficie została).

A najlepsze, że jak N. wrócił wieczorem, ja mu to wszystko opowiadam, oprowadzam, pokazuję ślady, na co on – BO TY TO ZAWSZE MUSISZ COŚ WYMYŚLIĆ.

Nie no, jasne, ten szpak to była moja bujna wyobraźnia, która się zmaterializowała w kominie. Następnym razem wymyślę sobie aligatora wychodzącego z odpływu zmywarki, bo w sumie czemu nie.

Przyroda postanowiła mnie wykończyć i całkiem nieźle jej idzie.