NISKA EMISJA

Uroki mieszkania na wsi: przegląd zapachów z kominów sąsiadów. Kolejny powód, zeby kochac zimę.

– Weź głeboki wdech – mówi mi tatuś – bo sądząc z aromatu, sąsiad napalił w piecu skunksami.

Wzięłam, ale nie wystarczył. Choć moim zdaniem nie było tak źle.

Zwyczajna padła kura, która się przeleżała kilka dni.

KTO CIEKAWY, NIECH WSADZI NOS DO CAVY


Diabli nadali takie powroty, TAM już jest połowa maja, normalnie siedziałam w knajpie na placu, sącząc koka kole z lodem, niektórzy (lekko walnięta młodzieżowa druzyna rugby, to fakt) chodzili w krótkich spodenkach i klapkach. Dajcie spokój w ogóle. Nawet jak padało, to była cudowna wiosenna ciepła burza z piorunami. 

Dzięki zakichanym francuskim kontrolerom lotów samolot nam się spóźnił godzinę i wylądowaliśmy w hotelu po dwudziestej drugiej. Myslałam, ze od razu padnę spać, ale wyszliśmy jeszcze na jedno wino i co? I okazało się, ze wylądowalismy w samym środku imprezy! W knajpach nie ma gdzie szpilki wsadzić i skończyło się na włóczeniu do pierwszej rano. W domu o 21 jestem już w łózku, zaznaczam. Ale tam nawet powietrze inaczej pachnie i po prostu CHCE się żyć.

Odkryciem wyjazdu jest Mercado de San Miguel – chyba był w remoncie, bo dotychczas tam nie trafiliśmy, a to jest raj. Stoiska z najlepszymi rybami, serami, owocami i winem, pośrodku blaszane stoły, gdzie można spożyć kupione specjały i wino, albo po prostu wziąć kieliszek, spacerować i oglądać. Akurat jest sezon na ostrygi, N. połknął kilka galicyjskich, wielkich jak spora dłoń. Są i francuskie, ale w porównaniu z galicyjskimi to drobnica, i to mniej smaczna. Francuskie chodza po jedno, góra półtora euro za sztukę, i to te największe, w Paryżu te mniejsze są po sześć.

Człowiek zacznie dzien kieliszkiem albo dwoma cavy, kanapeczkami z puree z dorsza i anszują, i od razu świat jakis taki powiedziałabym bardziej przystępny.

Za któryms razem do naszego stolika przyłaczyła się grupa tak na oko 60-paro latków, Hiszpanów miejscowych, przyszli na aperitif. Przywódca grupy pyta:

– Co pijecie? Pedalski wermut czy zamówić wam czerwone wino?

Zafascynował mnie temat migracji kieliszków. Widuje się mianowicie ludzi, którzy biora w knajpie kieliszek z winem i idą z nim w obchód. Oczywiście, ze nie zrobią z kieliszkiem nie wiadomo ile kilometrów i to szkło krąży pomiędzy knajpami będącymi w pobliżu, ale i tak ciekawa jestem, jak oni się później rozliczają z tych kieliszków (N. twierdzi, ze jestem nienormalna, że w ogole się zastanawiam nad takimi głupotami). U nas by po pierwsze aresztowali za spozycie na ulicy, a po drugie – za kradzież naczynia z knajpy. A tam chodzą i jakoś świat się nie skończył.

No ale już jestem w kraju i wszystko wraca do równowagi, dziś o mało wiatr mi łba nie urwał, a spac pójde chyba o 19.30, tak jest obrzydliwie.

Koniec balu, panno Lalu (jak mawiał mój dziadek).

Na przywitanie w kraju ojczystym dostałam od Hanki taki oto wic o świniach:

Stoją dwie świnie w kolejce do rzeźni i jedna mówi do drugiej:
– Uspokoisz się? Przestań, ty wszędzie węszysz jakis podstęp!