O PIECYKU I CHOMIKACH NINJA


Ech, no i nawet slońce świeci, i co z tego… Skoro TO JUŻ TEN czas na szorstkie ręce, zimowe opony i Mikołaje w Lidlu… W dodatku cytryna mi nie wchodzi pod babę do cytryny, nie wiem, czy Bolesławiec ma nieaktualną rozmiarówkę, czy ja – cytryny – mutanty. 


Do dupy to wszystko razem.


W domu mam dramat Gałczyńskiego pt. "Dymiący piecyk". Choć właściwie to nie piecyk dymi, tylko izolacja kabli elektrycznych, znajdujących się pomiędzy piecykiem a na oko półtoratonowym granitowym blatem. Sztab zarządzania kryzysowego tą sytuacją jeszcze nie podjął żadnych działań ani decyzji, oprócz włączania co jakiś czas, żeby sprawdzić, czy dalej dymi. Dalej dymi. Więc chwilowo dupa sałata, a nie ciasto z dynią, czy to czekoladowo – bananowe od Chochelek. Nie wiem, co będzie, nie uśmiecha mi się rozbieranie kuchni…


Nie mówiłam, że do dupy?… 


Przez weekend zjadłam półtora kilograma buraków, co mój mąż obserwował z fascynacją i chyba cichą nadzieją, że mnie rozerwie i NARESZCIE będzie miał spokój. I powiedział "My sobie zjemy wołowinki, a paniusia ma buraki" – do psa tak powiedział. Suki raczej. I tak było. Co do słowa.


A wczoraj dostałam w Merlinie 30% upust na chomiki ninja (ale tylko wybrane modele).


 

ZNOWU O ALKOHOLU


Nie ma "Tarantuli". Nie wiem, dokąd poszła. Pewnie Radamsa się poczęstował.


Wiadomość dnia (a nawet tygodnia, miesiąca, a może i roku!) jest taka, że likier kawowy został wczoraj nastawiony. Teraz dziewięć dni cierpliwości i degustacja. Jest po co żyć.


"Drive" z Ryanem Goslingiem obejrzeliśmy. Jeśli o mnie chodzi, to Ryan Gosling w ogóle nie musi grać, wystarczy, żeby stał i patrzył. Uwielbiam go, a po "Miłości Larsa" to już na zawsze. Film jest NIESAMOWITY. Bardzo dużo robi muzyka (niejaki Angelo Badalamenti, że tak sobie pozwolę od niechcenia rzucić znanym nazwiskiem), zdjęcia i oświetlenie – trochę Lynch, trochę "Blade Runner" – taka nieco psychodela. Powiem tylko tyle, że ścigają się samochodami. Nie znoszę pościgów samochodowych, wstaję wtedy i wychodzę albo przewijam pilotem (w zależności od sytuacji). No chyba, że ścigają się Transformersy. A tu są tak zrobione, że nie mogłam oderwać oczu nawet na pół sekundy. Gosling rządzi i będzie rządził długo, można zrobić świetny film w oparciu o banalną historię (no dobrze, jest dość duża rzeźnia na końcu, ale historia jest prościuteńka, na pół kartki A4), szkoda, że Jason Statham tak dobrze nie trafił w życiu i zmarnował się chłopak w "Adrenalinach". 


W "Ostrym dyżurze" dojechałam do odcinka, kiedy doktor Romano, znana świnia i kanalia, terroryzuje całą chirurgię, żeby zrobić operację swojemu psu. A raczej suce. No i zabili w moich oczach czarny charakter, bo od tej pory nie dam złego słowa powiedzieć na doktora Romano. Też bym tak zrobiła.


 

O FRYTKACH I TĘGORYJCU


W USA chcieli uczniom w szkołach ograniczyć frytki do dwóch porcji tygodniowo. Ograniczyć frytki w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej!… Ojczyźnie frytki!… Na szczęście, do niczego podobnego nie doszło i projekt przepadł w głosowaniu, ale… TAK SIĘ RODZĄ REWOLUCJE. Oooo, niechby do mnie przyszedł jakiś mądry i spróbował odgórnie ograniczyć frytki. Nawet nie chcę myśleć, co by się mogło stać.


U Zebry wczoraj bylam, która – biedula – leży. I tak już do skutku.


Ale nie jest najgorzej – może wstawać na siku! (W szpitalu, gdzie przez chwilę była, leżała na sali z jedną dziewczyną, która W OGÓLE nie mogła wstawać. Nawet na moment. Powiedzcie mi, czy jest jakaś granica poświęceń kobiety dla dziecka?… A dziecko i tak za czternaście lat przyjdzie wytatuowane na czole, z przekłutym sutkiem, jebnie drzwiami i powie matce, że się nie prosiło na świat, a w ogóle to wszystkich nienawidzi).


Zrobiłyśmy muffinki z przepisu Sistermoon – bardzo dobre, a na odpędzenie obrzydliwej pogody to już w ogóle najlepsze, pięknie pachną na cały dom. Zebra zadowolona, bo płeć się potwierdziła na wszystkich kolejnych USG, a ma taką koleżankę, co poszła na USG i później dzwoni do innej koleżanki, zaryczana.


– Co się stało? – pyta tamta.

– Małgosi fiut urósł!…


No więc melduję uprzejmie, że PÓKI CO nikomu fiut nie urósł, i całe szczęście, zważywszy na te kiecki, które kupiła i dostała – jedna wypisz wymaluj Marylin Monroe (plisowana różowa tafta). Heloł?… Cokolwiek się urodzi, BĘDZIE nosiło tę sukienkę, już ja tego dopilnuję. Więc lepiej dla wszystkich, żeby JEDNAK dziewczynka.


Zgubiłam "Tarantulę". Wyjęłam ją z paczki, odłożyłam na kupkę i wsiąkła. Nie ma. Czy ktoś mógłby mnie uprzejmie zadenuncjować, że ukryłam w niej narkotyki, żeby wpadła jakaś elitarna jednostka i przeszukała mi dom?… Bo sama nie mogę jej znaleźć od kilku dni. Z góry dziękuję.


Chyba mam tęgoryjca.

 

 

O TYM, DLACZEGO NIE MA SENSU KUPOWAC KREDENSU

 

Już. Zjadłam oscypek. No dobra, połowę. A dupa nie gęsi, nie wyemigruje na zimę, przynajmniej będzie mi cieplej. Poza tym, jak sobie pomyślę, OD CZEGO się najszybciej chudnie, to nie, jednak dziękuje. Teraz już nie chodzi za mną oscypek, tylko buraki. Uwielbiam buraki, była kiedyś pyszna sałatka w Coffee Heaven z burakami i serem pleśniowym, ale oczywiście już jej nie mają.

 

Tak, czasem w życiu się tak robi, jakby nam do mieszkania wpadł zdechły gołąb zza klimatyzatora na oknie, z mnóstwem robaków, i te robaki nam się rozpełzły po mieszkaniu i trzeba je później łapać przez ścierkę i wyrzucać (to jest METAFORA, naturalnie, absolutnie nie znam nikogo, komu by się cos takiego przytrafiło, prawda?).

 

W związku z kiepskim nastrojem, obejrzałam trzecie Transformersy. Od razu lepiej się człowiekowi robi na duszy, jak pomyśli, że żeby nie wiem co Deceptikony wyprawiały, i nie wiem jaka miały przewagę liczebną i technologiczną, to i tak przyjdzie Optimus Prime i im wpierdoli, bo jest DOBRY. Nie wiem co prawda w jakim celu w tym filmie znajdowali się aktorzy i udawali, że grają, ale to już szczegół. A już najlepsza była ta blond bździagwa, przy której Megan Fox grała jak dramatyczna aktorka szekspirowska, w dodatku ona wygląda jak nieudany eksperyment ostrzykiwania ciała olejem silnikowym i do końca byłam PRZEKONANA, że w ostatnich scenach wylezie z niej WIELKA KOSMICZNA METALOWA LICHA i zacznie wszystkich rozrywać na kawałki. Bo wyglądała jak UFO, i to kiepsko zrobione, a nie jak człowiek z krwi i kości. Ale nie wylazła i mam w związku z nią niedosyt fabularny.

 

Nowy odcinek South Parku także jest w pytkę, gdyby ktoś pytał.

 

Mam nadzieję, że w związku z powyższym udało mi się przekonać wszystkich niezdecydowanych, że nie ma sensu kupować kredensu.

 

O OSCYPKU


C.d. lektury: Szympans bonobo obiecująco wykitował na obrzęk mózgu, spowodowany zmutowanym wirusem grypy. Są też pierwsze ofiary w ludziach.


Zastanawiam się, czy by jednak nie spróbować z tym spirytusem z miodem i cytryną, bo miód w herbacie (przestudzonej! – to do Zebry, która mnie zwyzywała od mózgów elektronowych w temacie dodawania miodu do gorących napojów; powyżej 40 stopni miód traci własciwości antybakteryjne, informuję P.T. Społeczeństwo) nie daje rady. Mam w środku sopel lodu i niczym nie mogę się ugrzać. Najchętniej ugrzałabym się oczywiście tygodniem na Kanarach (wybuchł podwodny wulkan koło Hierro) albo spacerkiem po Madrycie, ale nie zapowiada się chwilowo. Chwilowo zapowiadają się ryby. W całym salonie mam rozwłóczone wędki, przynęty, spławiki, żyłki oraz mapę z łowiskami. Kurwa mać…


Stop. Myśleć pozytywnie. Myśleć o oscypku w lodówce, którego można wpierdzielić na ciepło z patelni (z cebulką i żurawiną). Tłuszcz w roli pocieszyciela jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.


 

O MEDYCYNIE I PRĄDZIE


No to jadę ten „Ostry dyżur” jednym okiem (bo leżę, gdyż albowiem mnie zmogło i wygięło w spinacz, więc mam czynne naraz jedno oko, albo prawe, albo lewe, na zmianę). Diagnozuję tętniaki i kamienie żółciowe praktycznie jednym rzutem oka (jednego). Hemopneumotoraks i asystolię mam w małym palcu, tracheotomię zrobię długopisem Bic po omacku, jedną ręką. Odmę opłucnową tez spokojnie opanuję tym samym długopisem (który uprzednio wyjmę z przebitego gardła). Nie wiem, po co ludzie medycynę studiują- chyba z nudów.

Tylko to jest strasznie niesprawiedliwe, bo w Ostrym mają lupusa praktycznie w co drugim odcinku, a biedny House może ze dwa razy miał, chociaż bardzo lubi.

Oprócz wirusa przywiozłam sobie z Krakowa dwie ksiązki autorstwa panów Douglasa Prestona i Lincolna Childa. Wyszła seria ich kryminałów, i to w wydaniu kieszonkowym – małe i niedrogie – więc capnęłam dwie. Zaczęłam od „Laboratorium” – ledwo pięćdziesiąta strona, a Ruskie już wyhodowały patogen na bazie wirusa opryszczki, który (KŁI! KŁI! KŁI!) zabija TYLKO LUDZI i widać to z satelity. Zabija normalnie tam gdzie stoją. Ech, te Ruskie – nudno by bez nich było na świecie. Na razie nie wiem, co dalej, ale zaczyna się nieźle (tajne laboratorium na pustyni). Powoli mi idzie, bo literki mi spadają w dół, jak w Matrixie, nawet po drugim teraflu.

Ale to i tak nic, bo dotarło do mnie, ze jest POŁOWA PAŹDZIERNIKA. Dynie przy drodze mi to uświadomiły. Ja nie wiem, gdzie ten czas się podziewa i dokąd tak pędzi (i prąd; nie wiem, gdzie podziewa się prąd, kiedy się go wyłączy). 

 

O PŁACZLIWEJ JESIENI


Bardzo mi smutno, że umarł pan w czarnym golfie, twórca najfajniejszych zabawek na świecie.

A w ogóle wolałabym mieć, jak kiedyś, PMS-a z takim fajnym wkurwem, żeby mnie denerwowało wszystko i wszyscy, i żebym toczyła krwawym okiem i ostrzyła noże (o swój język). A nie taki PŁACZLIWY, jak mam od jakiegoś czasu. No ludzie, poryczałam się na kapuście pekińskiej ze śliwką węgierką. LITOŚCI. Gdybym była samicą łosia (klępą) (ha, ha – „gdybym była”), to już bym się kwalifikowała do odstrzału. Stara skapcaniała purchawka.

Jedyne światełko w tunelu jest takie, że Merlin przysłał mi „Ostry dyżur”, a pan Andrus z panią Czubaszek (którą kocham miłością wiernego kundla od tylu lat, że nawet nie powiem, od ilu, bo pani Czubaszek jest za młoda na takie wyznania) napisali książkę i za chwile będzie można ja kupić.

Kryminały mi się skończyły. Zamówiłam tę „Tarantulę”, ale ją przeczytam i co?… Na samym "Ostrym dyżurze" daleko nie zajadę.

O TUSTYM KURZU


Wczoraj zjadłam rydze (by nie rzec: rydzyki) z patelni na masełku, po czym moja wątroba chciała samodzielnie udać się na czarny rynek do Meksyku. Twierdziła, że znajdzie tam sobie lepszego właściciela, który nie będzie jej tak po świńsku poniewierał.


Ledwo ją uprosiłam, żeby dała mi jeszcze jedną szansę.


A dziś w poszukiwaniu zaginionego sensu życia wchodzę na forum i widzę wątek "Tłusty kuchenny kurz". Więc to chyba oczywiste, że od kilku godzin śpiewam pod nosem:


Tłusty kuchenny kurz,

tyle mi opowiedział,

dałaś mi go bez słów, 

jednak on dobrze wiedział…


(Choć moim ulubionym wątkiem w rankingu wszechczasów, w kategorii "za tytuł" wciąż pozostaje "Czym zastąpić amoniak do aniołka").


Cały czas mucha próbuje po mnie chodzić. Muszę być pyszna.


 

O NICIACH


Z tego wszystkiego skończyłam następną serwetkę, która dopiero co zaczęłam. To jak z narkomanem, który potrzebuje coraz większych dawek – kiedyś jedna serwetka starczała mi na uspokojenie na całe tygodnie, a teraz macham jedną na cztery dni. Najgorsze będzie, kiedy zabraknie mi nici. Kwadrans po tym, jak zabraknie mi nici nad spokojna osadą zaobserwowany zostanie rozbłysk, następnie grzybek, a na koniec przybyła w skafandrach ekipa będzie mogła obejrzeć głęboki na kilometr dół w miejscu, gdzie Niegdyś Znajdował się Nasz Dom.

Nie może mi zabraknąć nici. NIE MOŻE MI ZABRAKNĄC NICI!…

Ponieważ na dodatek od rana kicham, można mi składać adekwatne życzenia: „Zdrowie na budowie” oraz „Na zdrowie starej krowie”.

Nie może mi zabraknąć nici.