„PROSZĘ NIE KRZYCZEC NA PSA – SZCZEKAŁ CALY CZAS”

Telefon mi ocipiał z lekka po wyborach i miewa obstrukcje w zakresie SMS-ow. W sensie, nie wysyla i nie przyjmuje SMS-ow, natomiast od czasu do czasu ma napad filantropii i hurtem przyjmuje na klatę wszystkie zaległe SMS-y (najchętniej, jak się dzis okazało, w srodku nocy) oraz wysyla wszystko, co ma w skrzynce nadawczej. Wyraźnie biedaczek ma jakies rozstrojenie jaźni.

Odkryłam wczoraj nowość w KFC – mianowicie, niejakiego POCKETA. Pocket JEST PYSZNY (tak – wiem – niezdrowe mieso kur chorych na ptasią grypę smazone w głębokim tłuszczu, z sosem na bazie majonezu – naprawde, są gorsze rzeczy w zyciu).

Oraz wlasnie udaję się do Merlina, zakupic nowego Mikołajka. Zebra mi tu pieje, ze FANTASTYCZNY – bo my z Zebrą przepadamy za Mikołajkami, tylko ze się balam, ze to kolejny wybryk z cyklu „Mikołajek po latach” (i tu przygody 40-letniego Mikołajka) – fleeeeee. Ale mowią na miescie, ze nie i ze Mikołajek nadal w formie. To kupię. A co.

A przed nami ostatni w tym roku fajniusi trzydniowy weekendzik – wszystkie pozostałe swięta zachowały się jak ostatnie świnie i wypadają w soboty i niedziele. Osobiście zamierzam spać, całe trzy dni. A Państwo?…

PRZELOTEM

Włosy mam BLOND. Nie denerwujcie mnie. A loki już się sprały.

Chwilowo jestem zarobiona, a w weekend przyjmowaliśmy Hannę w stolicy. W roli salonów stolicy wystąpiło mieszkanie kolegi Pepseego, do którego władowaliśmy się w ramach SUPRAJS PARTY i kochany Pepsee przez pierwsze pół godziny udawał, ze WCALE NIE CHCE NAS ZABIC i jak miło ze wpadliśmy. I ugotował nam obiad, złoty chłopak. Następnie czytaliśmy książkę o bułeczkach z masłem i wiedeńskich ostrygach (kucharską, tak?), przerywając, kiedy facet w telewizorze wyciągał z jamy jebitnego węża gołymi rękami („Hm, spójrzcie. Zaciska się. Próbuje mnie udusić, haha”). A później kupiliśmy wszystko z tej strony:

Nuda w sumie, czyli.

Aha – zgadnijcie, CZY BYŁ OBŁY. Buhahahahhhahaha.

To lece na zakład, popilnować taśmy.

SZOK POZMIANOWY

No cóż. Hm.
Bez grzywki. Nienienienienie – nie ma mowy, zadnej grzywki. Sans grzywka. Grzywka nie wchodzi w grę (i co to w ogole jest za słowo – GRZYWKA).
Po zakończeniu zabiegów wyglądałam wczoraj jak wczesna Farah Fawcett (w wersji z Aniołków Czarciego).
Loki się oczywiście spiorą – ale wyszlo niezle.
Zebra może zaświadczyć, żeby nie była nasza krzywda.

A poza tym, to postanowiłam sobie dzis zrobic porządek w papierach – BLEH – od rana mnie wykręca w drugą stronę.

Śniło mi się, że kupiliśmy cztery małe jamniki…

PS. Zapomnialam dodac, ze tematem przewodnim od rana sa ludzkie włosy w pieczywie – wszyscy pytają, czy kazalam sobie zapakować obcięte wlosy na wynos. Nie kazalam. Bedziecie je teraz jedli! Ahahaha!
PSPS. Chociaz w sumie, to moglam kazac sobie zapakowac i zawiezc do piekarni z prosba o dodawanie do MOJEGO chleba MOICH wlosow – no bo jak juz jesc wlosy, to wlasne, nie?…

PSPSPS. Otake:

A MOŻE BY TAK PIZGNAC TO WSZYSTKO I WYJECHAC W BIESZCZADY?…

Ide dzis do fryzjera.
Zmienic image.
W sensie, zamierzam wyjsc od fryzjera jako wysoka, asertywna brunetka z dużym biustem.
Zebra idzie ze mną, trzymać mnie za rączkę i pilnować, żebym prawidłowo oddychała.

Fryzjer to nie przelewki – w takich na przykład Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej (czy młodzież wie, ze prawidłowy akcent przypada na drugą sylabę – A-ME-ryki?…) ustalono przepytując grupę kobiet, iż wizyta u fryzjera to aż 60 punktów stresowych. Ta sama grupa kobiet oszacowała rozwód na 40 punktów stresowych. Trochę tego nie rozumiem, bo przeciez wlosy odrosną, a mąż – nie bardzo. A za nowym trzeba się zdrowo naganiać.

Stres, nie stres – ide, bo już nie mogę na siebie patrzec.

PS. Jak jestem w stanie pojąć, ze ktos trafia na mojego bloga po wpisaniu w wyszukiwarce „polip w nosie” albo „gołe kobiety pl”, tak na widok hasła „Leszek Bubel + żona” lekko mnie zatkało. Chyba powinnam sobie to i owo przemyśleć.

O DZIADACH

Mąż mi chorował pięknie – prawie całe cztery dni.
Opiekowałam się nim bardzo – na przykład, robiłam herbatę z sokiem malinowym i przynosiłam mu do łóżka (i drugą – dla siebie, i rozkładałam się obok niego z książką i serwetką – stęskniłam się za szydełkiem, sprułam do połowy wykonany bieżnik i zabrałam się za małe formy). Dla towarzystwa również dostałam symptomów grypy i trzy dni snułam się po domu w piżamie.

Od czasu do czasu trzeba było wysłać misję arktyczną:
– Kochanie – musisz isc po chleb. Wiem, ze jestes chory, a na dworze jest mróz, ale ubierzemy cię ciepło, opatulimy, i pójdziesz. A ja, twoja wierna zona, będę na ciebie czekała w towarzystwie tej oto serwetki, jak Penelopa – i on się opatulał i szedł.

A wczoraj poszliśmy zapalić świeczki.
Mój ty święty Jacku z pierogami!

Bardzo kiedyś wszystkie panie wyczekiwały dnia pierwszego listopada, przynajmniej u nas na prowincji, gdyż był to dzień, w którym obnosiło się nowe futra i kapelusze. Dumne i blade, samobieżne wystawy składów kuśnierskich snuły się alejkami od rana, lustrując się nawzajem – czy lisy Wiśniewskiej to aby na pewno tegoroczne, bo Nowakowa wyciągnęła norki sprzed trzech lat i tylko dorzuciła nowy beret, a Kowalska paraduje w starych karakułach przerobionych i myśli, że nikt się nie pozna – pfff.

Teraz święto zmieniło swój charakter.
Na o wiele bardziej konsumpcyjne.

Chociaż, może nie powinnam się czepiac, bo od zawsze jestem zagorzałą konsumentką przycmentarnych obwarzanków (wczoraj udało mi się naciągnąć N. na trzy sznurki) – ale jakos obwarzanki mi się komponują.

Obok obwarzanków, na naszej prowincji można było wczoraj nabyć na przycmentarnym placu:
– watę cukrową we wszystkich kolorach tęczy;
– pączki typu DONATY, gorące, prosto z maszyny donatowej;
– gofry wszelkiej maści z rozmaitymi dodatkami;
– POPKORN – po cmentarzu wesoło hasała sobie dziatwa, pogryzając kukurydzę z poplamionych tłuszczem papierowych torebek.

Taki ten popkorn powiedziałabym… Nie za bardzo a propos, a nawet wizawi.

Ale pewnie się czepiam.

Wiem natomiast calkiem na pewno, ze im dłuższy weekend, tym mniej się człowiekowi chce wracac do roboty. Taka jestem od rana rozbita, ze nie wiem.

ETIUDKA NA PIĄTEK

Rozmawiają via e-mail dwie powazne panie:

„RATUJ! Duch mi nie chce przetkac kibla!
Mam wiaderko, mam przetykaczke, z kibla się leje A ON NIC!
Udaje, ze nie kuma, o co mi chodzi!”

„Również nie mogę odetkac kibla – POZDRAWIAM”

Kocham zycie, kocham swiat, nigdy już nie wezme do geby picy z lokalnej picerni. Chyba zapiekają dodatki na podeszwach do butów.

DZIS W MENU: DZUMA

Tak sobie siedze od rana wkurwiona i czytam sobie. Rozne rzeczy czytam (N. mnie doprowadzil do szewskiej pasji) – o tym i o tamtym, czytam, podpisuje, nie podpisuje… Miedzy innymi, o dzumie czytam:

„Zbrodnicze eksperymenty z dżumą jako bronią bakteriologiczną prowadzili japońscy wojskowi w jednostce „731” na terenie Mandżurii, dowodzonej przez japońskiego lekarza wojskowego, gen. Shiro Ishii. W jednostce tej m.in. opracowano specjalne bomby porcelanowe przeznaczone do rozsiewania zakażonych pcheł.”

Jakie to piękne! Japończycy nigdy mnie nie przestaną zadziwiać. Z jednej strony – broń bakteriologiczna, a z drugiej – owszem, bomba, ale z eleganckiej, japońskiej porcelany. Co za naród. Przypomnę, że metodologia Tatarów polegała na wystrzeliwaniu z katapulty trupa zmarłego na dżumę. A ci – porcelanowa bombka z pchłami.

„Symbolem epidemii dżumy był charakterystyczny ubiór lekarzy, którzy zakładali specjalną maskę w kształcie dziobu, zawierającą olejki wonne, chroniące przed fetorem rozkładajacych sie zwłok”.

Poza tym, czy wiedzieliście, ze „jednym ze skutków epidemii dżumy stał się rozwój papiernictwa, spowodowany dużą ilością materiału do jego produkcji, jakim były szmaty z odzieży osób zmarłych”?

Ja nie wiedziałam.

NORMALNIE MAM DZIS TO, CO TA BABKA Z KAWAŁU

W sensie – panie doktorze, wszystko mnie wkurwia. Normalnie taka mam dzis karme, ze co chwila mi oczy zalewa czerwona płachta na byka.

Kota bym sobie jakiegoś rozdarła albo co, żeby się uspokoic.

Ptaszki, które z takim uporem dokarmialiśmy w zeszla zime, nie chcą jeść spaghetti. Normalnie zaserwowałam im caly kłąb spaghetti, a one nic! Lezy już trzeci dzien. A może czwarty (zupełnie, panie dziejku, jak to pranie w pralce, hmm…). Uparly się, ale i ja się uparlam – DOPÓKI NIE ZEZRA SPAGHETTI – nie ma ziarek! Howgh! Powiedziałam! I nic mnie nie obchodzi, ze nie lubią! Ja tez nie lubiłam kaszki i owsianki, a musiałam zżerać cale talerze tej brei (co zostawilo na mej osobowości odcisk stopy brontozaura). Nie będzie mi tu jeden z drugim wróbel się rządził, cholera jasna!

Poza tym, informuje Sz. P. iż calkiem niedlugo zamierzamy zostac miliarderami, jakby się ktos pytal o moje plany na przyszłość. Los ten zdawaloby się jest nie do uniknięcia, sądzane jest nam nieprzebrane bogactwo. NIE MA BOWIEM DNIA, żeby któreś nas nie wlazło po kolana w psia kupe – a zgodnie z ludowymi wierzeniami, znak to niechybny zostania sołtysem (nie ma zastosowania z uwagi na niewłaściwy obręb administracyjny) lub wielkich pieniędzy. Rozmiarowo sądząc (pieprzony kundel to mieszaniec dalmatyńczyka z dogiem albo może nawet nierasowy dog w kropki), to Kulczyk będzie mogł nam czyścic klamki. Jeśli mu na to pozwolimy.

Jeśli chodzi o piata serie, to zamierzam ją zakupić mimo niepochlebnych recenzji, bo:
– jak już wyjaśniła tow. ob. Haniuta (jakie tytuły obowiązuja z uwagi na niedzielne rozstrzygnięcia?…) – jak bitym longiem, to bitym longiem. Poza tym można sobie powiedziec „Eeeeeeeetam, siodma ksiega Pana Tadeusza jest beznadziejna, weź od razu ósmą” albo „Drugi tom Lalki to same dłużyzny” – jeśli JA się biore za materiał, to go ZGŁĘBIAM i już.
– Hanka mowi, ze tam jest o tym, jak nieodpowiedzialne matki potwory traktuja male dziecko i zamiast ciumkac, plumkać i pirtolic nad wózeczkiem daja mu WIBRATOR – trudno dziewczyny, JA W TO WCHODZE; jako matka również zamierzam chodzic w koszulce z napisem „666” na piersiach, karmic dziecko z butelki mlekiem zaprawionym tabasco, zwracac się doń per „obesrańcu” oraz wychowac na liberała z horyzontami (gdyby tylko Janusz Korwin – Mikke zechciał nagrac plyte z bajkami Brzechwy, to kupuje caly nakład).

Wszystko. Mowie wam – W S Z Y S T K O.

ZOLTY JESIENNY LYŚĆ

(Zastanawiam się, do kogo by tu wystąpic o odszkodowanie za warunki klimatyczne, w jakich przyszlo mi zyc).

Skończyłam wczoraj trzeci sezon S&C (rządzi oczywiście odcinek o transwestytach). Malo brakowalo, a wrzuciłabym cala 3 serie do kominka, jak nasza sympatyczna idiotka Carrie ZGODZILA SIĘ ISC Z BIGIEM NA LUNCH – naprawde, naprawde zaczynam się przekonywac do teorii, ze naprawde niektóre kobiety zasługują tylko na to, żeby ktos trzymał je za kudły i walił ich głową o pustą metalową szafkę. Na szczescie, musiałam chwile poczekac, bo wlasnie pizgnęlismy do kominka nasz wlasny LUNCH w postaci gotowego dania – cziken curry z ryżem o smaku proszku do prania „ARIEL” – no i się rozeszlo po kościach.

Oczywiście, od razu dziś rano kupiłam w Merlinie czwarty sezon. CIESZYCIE SIĘ?… Jesteście z siebie DUMNE?… Mogłam mieć za to co najmniej 3 sweterki w Terranovie! A teraz będę MARZŁA ZIMĄ – musiałyście mi to zrobic, prawda?… Teraz już musze wiedziec, jak to się skonczy.

Ile aspiryn Bayera dziennie to jest dawka szkodliwa?… A ile – smiertelna?…

I dziekuje za porady – będę myła rece po każdym dotknięciu ptaka. Tak.

KROTKO, BO MNIE ŁEB BOLI

1. Chyba mam ptasią grypę; zamykanie kur to mit – wczoraj widziałam mnóstwo wiejskich ogródków z radosnie uganiającym się pod gołym niebem DROBIEM. Drob wyglądał na zdrowy, zadowolony, wlaził sobie nawzajem na łby i nie miał szalików. Mnie natomiast od wczoraj łupie w kościach, łeb mam jakis taki ogólnie opuchnięty i caly czas słyszę jeden i ten sam fragment dziewiątej Beethovena. Jadę na aspirynie Bayera, ale i tak nie rozumiem zdań złożonych.

2. Co może się człowiekowi najpiękniejszego przytrafic w poniedziałek o ósmej rano?… Audyt, oczywiście.

3. No, to mamy czwartą Rzeczpospolitą – proponuje to uznac z góry up front jako niemały sukces, taka na przykład Rzesza dociągnęła zaledwie do trójki. Poza tym, szansa na jakikolwiek następny sukces jest dosyc znikoma i raczej oddalona w czasie (sądząc po stanie nawierzchni warszawskich dróg, na przykład) – no, ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, oraz there’s always jam tomorrow.

4. Czytam sobie na pocieszenie z tego wszystkiego niejaką Sowę Izabelę, którą lubie za poczucie humoru i klimat w jej książkach.

5. Ech.