Siedzę w robocie i stukam pazurem w biurko (w przerwach pomiędzy wtargnięciami moich pracowników z rozwianym włosem tudzież – jeśli w kategorii „włosy” dostrzegalne są niejakie niedobory – łopoczącymi połami marynarek), żeby podkreślić swoją dezaprobatę dla otaczającej mnie rzeczywistosci.
OK., OK. – piątek jest, ale to wszystko, co rzeczywistość ma dzis na swoją obronę.
(O, wlasnie cos jebutnęło o podłogę w pokoju nade mną).
Spalo mi się kiepsko, zawsze jak małżonek wyjezdza, to spi mi się kiepsko – gdyby akurat zawitał jakis morderca, wampir czy duch – to nie ma kto stanąć w mojej obronie. Śniło mi się najpierw, ze zostawiłam torbę w taksówce, jadąc na lotnisko i trzeba było tej torby szukać. Okazało się, ze oddali ją wojsku, bo myśleli, że to bomba, ale – mimo, ze deklarowałam gotowość – nikt mnie nie chciał przesłuchiwać, tylko po prostu mi ja zwrocili. Nawet nie musiałam pokazywac, co mam w środku. Dziwne. Prawie zawsze mi bebeszą torbę po przeswietleniu (może zwykłemu oficerowi tkwiącemu za tym prześwietlaczem TRUDNO jest zrozumiec, po co się targa w torbie 39875 długopisów, w tym połowa metalowych, oraz ważącego ok. 0,5 kg metalowego SMOKA tybetańskiego na szczęście – ale to już jego problem i moja prywatna sprawa).
Pozniej mi się sniło, ze przyjechaliśmy na jakis mroczny camping, skryty w lesie, i N. próbował mnie nakłonic do zamieszkania w domku WYPISZ WYMALUJ jak z Blair Witch i im glosniej ja krzyczałam, ze nie ma mowy, tym bardziej on mnie probowal do tego domku wepchnąć.
Wiec jestem od rana rozbita, niezadowolona i mam krwiste myśli.
PS. Ooo, Haniuta mnie troche pocieszyła .