Po lekturze Waszych fachowych komentarzy i internetowych forów mam coraz bardziej przerażającą wizję wtykania kociego gówna do krecich kopców. Wynika mi z ankiety przedwyborczej, że to sposób najbardziej skuteczny i nie niszczy trawnika. Ani kreta. Teraz muszę złożyć podanie do Zebry, żeby nam odłożyła nieco kupy Janusza (bo Zebry kot ma na imię Janusz). AAAAA!… Nie mogły mi się zalęgnąć sympatyczne, skromne i ciche rybiki cukrowe?…
W związku z tym, że a) postanowiłam już nie tracić życia i pieniędzy na tak zwaną chick lit, oraz b) jestem niezwykle konsekwentna w moich decyzjach, to nabyłam „Smaczne życie Charlotte Lavigne”, cholera jasna. Pierwszy tom. Bo będą trzy. Jeśli to będzie kiszka, to ktoś za to odpowie – na razie smaczna Charlotte leży i czeka, aż skończę Wilta („Wilt w drodze donikąd”). Jakoś go przegapiłam i dopiero teraz nadrabiam.
„Zrobił to podczas godzinnych zajęć asertywności płciowej dla dojrzałych kobiet, z których żadna nie musiała uczyć się asertywnego zachowania. Prawdę mówiąc, były tak asertywne, że wystarczyło tylko dać im pożywkę. (…) Tym razem rzucił przynętę, mówiąc, że nie istnieje coś takiego jak męska menopauza, bo mężczyźni nie miesiączkują. Burza głosów oburzenia szalała beztrosko przez pozostałą część wykładu. (…) Kiedy skończyły się zajęcia, a dojrzałe kobiety rozeszły się, żeby ćwiczyć asertywność gdzie indziej, Wilt poszedł do biblioteki i wypożyczył sześć książek”.
A wczoraj tak coś za mną chodziło, chodziło, aż wychodziło sobie, że obejrzałam „Zodiak”. Nie dość, że bardzo, ale to bardzo dobry film, to proszę szanownych pań, w mało którym filmie można sobie popatrzeć na tak dobrze dobrany zestaw: Robert Downey Jr., Mark Ruffalo, Jake Gyllenhaal i Anthony Edwards. Czyż nie balsam dla oczu?
W weekend załamanie pogody i śnieg z deszczem. Gdzie moje relanium i włochate skarpetki z Juli!…