Miałam strasznie męczący sen.
To znaczy – z cyklu powracających snów mam taki jeden, że jestem tuż przed maturą, nic nie umiem, a w liceum odbywają się ostatnie lekcje, na które nie mogę trafić, bo nie mam planu lekcji ani zeszytów ani zielonego pojęcia o niczym. No więc tym razem przybył dodatkowy element – otóż nie mogę iść na te ostatnie lekcje przed maturą, bo jestem w domu NIEUBRANA. I strasznie się męczę, szukam po szafkach jakichś ciuchów, znajduję spodnie, sweter, ale za cholerę jasną nie mogę nigdzie znaleźć BUTÓW.
I tak sobie myślę po obudzeniu… Czyżby Wszechświat chciał mnie delikatnie nakłonić do kupna butów?
Dwa dni temu po południu, jak już porządnie zaczęło wiać (i oczywiście wyłączyli u nas na wsi prąd), wybraliśmy się ze Szczypawką do Zebry na obcięcie pazurków (teraz się mówi „Iść na pazy” – nie wiem, jak Państwo, ale ja kiedy widzę napisany / słyszę ten zwrot, to mi skóra cierpnie i się marszczy; obrzydlistwo). Musieliśmy przejechać przez główne skrzyżowanie, na którym nie działały światła, więc już nieźle – a na dodatek w tę i z powrotem jeździły wozy strażackie na sygnałach i migające na niebiesko. No prawie jak świąteczna ciężarówka z Coca Colą (tylko bez Coca Coli). Samo obcinanie też było bardzo klimatyczne – po ciemku, moja siostrzenica trzymała latarkę, Zebra cięła, za oknem wyły strażackie syreny, a mój mąż oczywiście uciekł (niby „pogadać ze szwagrem” – aha, akurat). No po prostu – było jak w odcinku serialu MASH, jak ich Koreańczycy bombardowali. Bardzo klimatycznie.
Przez ten cholerny wiatr mam ochotę pić wódkę i rzucać szklankami o ściany. Szkoda, że nie lubię wódki.
Tak, serial z rudym to „Billions”; nieźle się ogląda, chociaż te wszystkie intrygi trochę za bardzo łopatologicznie wytłumaczone. Obsada pierwsza klasa, nawet Nancy Botwina w absolutnie ohydnych szpilach na platformie się przewinęła. Na żonę rudego natomiast nie mogę patrzeć.
A jak już jesteśmy przy aktorach, to bardzo strasznie mi żal Aleca Baldwina. To jest taki fajny gość i przez czyjąś bezmyślność będzie teraz musiał żyć z taką tragedią na sumieniu. A Beaty Kempy jakoś dziwnie mi w ogóle nie żal. Ciekawe, dlaczego.