Na ostatnich zakupach w zeszłym roku kupiłam sobie krówki. Okazały się najstarszymi, najtwardszymi krówkami, jakie w życiu jadłam (w zasadzie próbowałam jeść). Nawet za ciemnego PRL-u krówki były zwykle ciągnące, a co najwyżej całe kruche, jak im się środek zsiadł, ale nigdy SKAMIENIAŁE (za PRL-u w Żyrardowie było mnóstwo krówek i pysznego ketchupu Rybaka, prosto z Milanówka). Być może były to krówki wydobyte z egipskiego grobowca po 3500 latach, tylko zapomnieli to napisać na metce. Jak słowo daję, nie wiem w jakich warunkach i ILE CZASU musi spędzić krówka Wawela, żeby prawie złamać na niej ząb!… Wiem natomiast, że będę o wiele ostrożniejsza w MarcPolu przy cukierkach na wagę, bo jak widać żarciki ich się trzymają. Może mają cichego udziałowca dentystę, w dzisiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo.
A może Wszechświat chciał mi coś przekazać. Jakąś wiadomość. Na przykład:
“Widziałaś może ostatnio swój tyłek? Nie? To idź do łazienki, przejrzyj się w lustrze a następnie zastanów się nad sobą i krówkami, w dowolnej kolejności. Na przykład najpierw nad sobą, a później nad krówkami. Albo na odwrót. Ważne, żebyś wyciągnęła wnioski. Buzi w nosek. Podpisano – Wszechświat”.
Niby z Celsiuszami za oknem trochę lepiej, ale dalej kurde zimno. I dalej jak ten pies, co go baca zastrzelił – zachwycona nie jestem. Szczypawka też nie bardzo, jak otwieram jej drzwi na balkon, żeby wyszła, to patrzy na mnie z miną pod tytułem “Poczekajmy na reinkarnację, zamienimy się miejscami i wtedy pogadamy o siusianiu na zewnątrz w taką pogodę”. I ja ją całkowicie rozumiem.