Jeszcze z tematów hiszpańskich, to po jednej domowej kolacji powiedziałam, że król Hiszpanii by poprosił o dokładkę – chciałam być miła, no. Po czym dowiedzieliśmy się, że król Hiszpanii to by nie został wpuszczony do tego domu, bo abstrahując od wszystkich swoich kochanek, które ma poutykane po całym Madrycie i nie tylko (tatuś podobno taki sam, jak nie lepszy), to strasznie dużo pije. Bo jest z Burbonów, a to nie tajemnica, że Burbonowie strasznie chleją (no a jak mają nie pić, z takim nazwiskiem?…).
No i tak mi wyszło bycie miłą.
Pozostając w oparach rojalistycznych – N. znowu rozsypał wczoraj wieczorem granulowane kufno pod różami i od razu zrobiło się romantycznie i nastrojowo. Zamiast jak dotychczas, wdychać wieczorem balsamiczne powietrze przesycone zapachem róż i lawendy, na tarasie ciągnęło krowiakiem. W domu też. W dodatku od razu zleciały się wielkie muchy, na które poluje Szczypawka, a mnie się robi słabo, bo jednak co którąś zżera… Nie, nie mogę o tym myśleć, bo się zrzygam. Niezłą, naprawdę niezłą nam zafundował Noc Kupały (i kilka następnych, bo ono jednak tak od razu nie przestaje śmierdzieć). Ekologia w domu i zagrodzie, jej mać.
Na szczęście, na pocieszenie jest nowy sezon „Orange is a New Black” – pierwszy odcinek znakomity, uwielbiam te wariatki. Nie chcę nikomu psuć przyjemności z oglądania, ale jeśli w pierwszym odcinku ćwiartują trupa, to sezon zapowiada się naprawdę interesująco.
A teraz będzie wyznanie: Nie zjadłam w tym roku ani jednej truskawki. Ani. Jednej. Truskawki.
E… a mnie się nowy sezon “Orange” nie podoba, durne dialogi i to czego nie cierpię w amerykańskim sposobie kręcenia filmów 🙁
To nie jest żadne postanowienie ani nic, po prostu ja ogólnie nie przepadam za owocami, ale co roku jakoś była okazja, żeby chociaż kilka truskawek skubnąć. A w tym roku jakoś ZUPEŁNIE SIĘ NIE ZŁOŻYŁO!
Czereśni zjadłam pięć (słownie pięć).
Ani jednej? Słusznie, truskawek się nie je na sztuki. Jeno na koszyki 🙂
Z racji zawodowych zajechałam parę dni temu do Pacanowa. I po upchnięciu grupy dzieci w Centrum Bajki poszłam do sanktuarium (tak, jest w Pacanowie!), ale nie doszłam.
Na pierwszym rogu ulicy trafiłam na maleńką chałupinę, lepioną z gliny, a przed nią na ławeczce koszyki z truskawkami. I z ceną – 4 złote polskie! Z półtora kilo w takim koszyczku było. Staruszka, która je sprzedawała, wciągnęła mnie do chałupki – dwa kundelki, cztery papużki, piec lepiony z gliny i ani jednej ściany prostej. Dwa maleńkie okienka. Bardzo czyściutko. A chałupka ma 123 lata! A właścicielka, pani Basia, ma cudowny uśmiech 🙂
A truskawki umyte, przebrane, słodziutkie jak mniót…
Zamiast do Madrytu, droga B., zabieraj się do Pacanowa 🙂
niedobre są truskawki w tym roku.
(a Hiszpanie to mało piją W OGÓLE?! króla się czepiać!)
A to jakieś postanowienie noworoczne z tymi truskawkami?
A ja właśnie zjadłam. Niejedną. I znowu będę mieć czerwoną wysypkę na gorsie i twarzy. Trudno!
E, tam, -truskawki.
Licz winogrona, najlepiej przefermentowane , zabutelkowane i zakorkowane prawdziwym korkiem.
ANI JEDNEJ???! Przebóg! Slów mi zabraklo…