Kudłate sandałki na madryckim bruku – sprawdziły się w stu procentach; przeszłam w nich naprawdę mnóstwo kilometrów.
A żeby nie było, że tylko knajpy – świątynia Debod. Bardzo przyjemne miejsce na spacer. Gdyby nie owsiki N., chętnie posiedziałabym w parku na ławeczce i popatrzyła, jak jeden facet ćwiczy tai-chi, ale on mnie oczywiście stamtąd wyciągał.
Idziemy sobie niczego nie podejrzewając, wchodzimy do jednego mercado, a tam… Ciastka flores! Po 0,50 eurasia sztuka. Ale nie były tak dobre jak te w Santiago, bo jakiś kulinarny oprawca doprawił cukier anyżkiem.
W Palacio de Cristal była tym razem wystawa o kulturach nomadów, więc postawili przepiękny namiot z batików.
W środku można sobie posiedzieć bardzo wygodnie i porozważać o kulturze i sztuce nomadów (gdyby nie to, że namiot stał w środku szklarni przy 36 stopniach).
A oto najbardziej kultowe flaki w Madrycie, jedzone w 40-stopniowym upale (“Ciepła wódka? Z plastikowej mydelniczki? O piątej rano?… POPROSZĘ!”)
A tu jest fresk z jednej takiej winiarni, który mnie tak zahipnotyzował, że prawie zjadłam kieliszek.
PS. Czy widać, jak ciężko pracuję nad sprowadzeniem deszczu? Już prawie, prawie…
PSPS. Te drzewa na torach to nie ja. Ja tylko wodę.
Ej, no! Weź już z tym deszczem! Albo chociaż z 10 st więcej zaczaruj? OK?
Co prawda herbaty zabrakło, ale zaserwowałaś nam prawdziwy madrycki mix. Nie przepadam za podrobami, dlatego flaki mnie przeraziły ;).
Niezła stylówa:D Ładne zdjęcia;)
podróże to podstawa, mi tam nie marzy hiszpania:) zazdroszcze;)
Uwielbiam podróże, ale do Madrytu to jakoś mi nie po drodze :)…
Nie wiem jak ty wytrzymałaś w tym namiocie w taką temperaturę 😛
Fresk bardzo, bardzo. Tylko czy nie jest to może zawoalowane ostrzeżenie przed szybkością obsługi?
A skąd! Jeszcze tyłka nie usadziłam na stołku, a już przed nami stał talerz z ziemniaczkami aioli i plasterkami chorizo.
Knajpa to Bodegas Melibea. O i jeszcze taki fresk tam mają (i wiele innych, ale to głównie z gołymi babami, a te są takie EGZYSTENCJALNE):
http://media-cdn.tripadvisor.com/media/photo-p/08/c2/b4/d9/photo0jpg.jpg
To się rozumie! Uwielbiam rzeźby i malowidła, nie pogardziłbym ani gołymi babami, ani freskami egzystencjalnymi. Jeżeli tylko do tego chorizo podaliby cervezę (w winie jakoś nie gustuję), to mógłbym tak siedzieć na tym stołku i podziwiać freski aż do wytoczenia się z baru. Nie pamiętam, ile czasu gapiłem się np. na urzekającą “Tratwę Meduzy”, zdaje się, że w końcu rodzina musiała użyć przemocy. 😉
Fresk piękny – to jakieś plytki? Chce takie do łazienki Teściowa padnie jak wejdzie i zobaczy
A czy kudłate sandałki nie grzały w stopę?
Ani trochę. Są przewiewne i nic nie ważą. Lubię sandałki z takimi ozdobami na podbiciu, bo chyba 2 czy 3 razy sobie elegancko spaliłam skórę na grzbiecie stóp (czy stopy mają grzbiety, tak na marginesie?). Oj bo jak się rano w pokoju nakłada krem z filtrem, to kto myśli o stopach?… Teraz już smaruję. Ale taki żabocik też się przydaje.
chcę namiary na te sandałki! a tam namiary, chcę te sandałki! natychmiast!
Sandałki mega, taki namiot chciałabym mieć i… i… fresk też O_O