O CZARUJĄCYCH DZENTELMENACH Z ELEKTROWNI

 

Zostałam sobie wczoraj w domku jak jasna cholera. N. wyfrunął na delegację, a ja – wskoczyłam w ciepły dresik, pranie do pralki, herbatka do kubka… i już pięć po ósmej wyłączyli prąd.

Tak z godzinę się snułam po domu, próbując robić coś, co nie wymaga a) prądu, b) ciepłej wody. Skończyły mi się pomysły, więc usiadłam i przeczytałam „Marcowe fiołki”. Posnułam się, sprawdziłam bezpieczniki, poklęłam głośno, nakarmiłam ptaszki, o 14.00 trafił mnie szlag. Ciut zaczęłam dymić. Flądra znudzona z elektrowni stwierdziła, że to jest PLANOWE WYŁĄCZENIE, informacja na stronie www, włączą może raczej około 15.30 – 16.00. Kto normalny planuje wyłączanie ludziom prądu zimą na cały dzień? Rozumiem- awaria: wiatr zerwał drut, naprawa chwile zajmie. Ale PLANOWE?… Chałupa mi wystygła, nawet herbaty nie miałam jak zrobić, z zaplanowanych trzech prań zrobione pół jednego. Ale i tak luz, bo nie miałam nikogo w domu podpiętego do respiratora czy pompy morfinowej, powinnam być wdzięczna, a nie kląć i się ciskać przez pół dnia.

Ale najlepsze, NAJLEPSZE jest to, że po opierdolu z leciutko wyższego szczebla włączyli ten prąd natychmiast po wykonanym telefonie. Czyli wcale szary obywatel nie musiał siedzieć po ciemku do szesnastej, o czternastej też się dało włączyć.

Bardzo mi się również spodobał koncept wywieszania planowanych wyłączeń na stronach www, bo przecież cały system alarmowy mamy na prąd. To taki miły gest elektrowni w stronę włamywaczy i złodziei, żeby się nie musieli narażać, tylko mają jak na tacy – tu i tu, w godzinach takich i takich, zapraszamy serdecznie. Jeszcze powinni rozdawać wytrychy na gustownej smyczy z logo PGE.

A „Marcowe fiołki” beznadziejne, ta ksiązka Jennifer Weiner, co niby miało być WTEM – też. To znaczy, ta druga byłaby całkiem niezła, gdyby nie zakończenie, brakowało tylko pochodu księżniczek Disneya, sypiących confetti i rozdających kolorowe lizaczki i kondomy. „Marcowe fiołki” od początku nie rokowały, pretensjonalne i przekombinowane, ale musiałam czymś oko zająć, żeby mi łeb nie eksplodował.

I w sumie nie wiem, czy pół nieprzespanej nocy to przez adrenalinę, co ją wyprodukowałam, czy przez ten wiatr. Oko mi lata od rana.

 

0 Replies to “O CZARUJĄCYCH DZENTELMENACH Z ELEKTROWNI”

    • Tak siedzę i dumam, że w ogóle chyba powinnam odprowadzić podatek od wzbogacenia! Bo dziś też nie było prądu w ciągu dnia, mnie też nie było, ale poznałam po migających zegarach na AGD po powrocie. Czuję się rozpieszczana!!!!!!

  1. Myślę że masz gdzieś w kąciku niepozorną skrzyneczkę, w której są akumulatory do alarmu. Ja dowiedziałam się o tym , gdy akumulator po paru latach się rozładował, co objawiło się bezustannym piskiem ( system uważał że dokonywany jest właśnie sabotaż)
    oraz telefonami ze stacji monitorującej przynajmniej raz na godzinę.
    Potem miał miejsce najszybszy wyjazd do sklepu w życiu mojego, nienawidzącego zakupów męża.

  2. Ja lubię, jak Ci oko lata. Zauważyłam taką prawidłowość, że fajne rzeczy Ci się wtedy piszą. Nie żeby poza tym nie, ale wtedy zwłaszcza 🙂 A planowe wyłączenia też mnie we drgania wprawiają, choć pod kątem zaproszenia niepożądanych gości ich dotąd nie rozpatrywałam. Celna uwaga! 🙂

Skomentuj ~Grażyna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*