O TYM, ŻE CO ZA DUŻO, TO ZA DUŻO

 

Zgadnijcie, co się popsuło! Podpowiedź: zaczyna się na literę „P”, kończy na „C”, a w środku jest wielkim śmierdzącym złośliwym skurwysynem, który się psuje co kilka dni BEZ POWODU i równie bez powodu naprawia. Nawet majster się ostatnio zdziwił, kiedy poruszył jakimś kablem i wszystko się naprawiło – „On mnie chyba polubił”.

Myłam łeb w zimnej wodzie, telepało mnie przez całą noc ze złości jak karasia wyciągniętego z wody i po prostu WYDZIELAM dziś z siebie miłość do świata każdym porem i wystarczy maleńka iskierka, żebym zamieniła się w Hulka. (Btw, czy człowiekowi mogą ze złości wypaść oczy? Bo czuję taki ucisk za oczami, a w jednym serialu medycznym widziałam, jak panu wypadło oko i wkładali mu je na miejsce łyżką).

W psychiatrykach grzeją i jest ciepło, prawda? I ciepła woda tez jest? I psychotropy?…

I znalazłam receptę na kończące się seriale: oglądam „Star Trek”, od samego początku. Pierwsze odcinki mają niezamierzony efekt komiczny i są masakrycznie seksistowskie (kosmos srosmos, a im tylko dupy w głowie) (oprócz Spocka, naturalnie).

Idę się zarejestrowac na „Fuerteventura Property World” (jak N. myśli, że ja żartuję z tą emigracją, to będzie dość zdziwiony).

 

O TYM, ŻE CZASEM JEST DZIWNIE

Zagadkowy dzień wczoraj.

Najpierw nius o trupach w Biedronce, z których trochę polewałam, a trochę chciałam jednego mieć, ale NIEKTORZY wolą wydawać pieniądze na śmierdzące cygara, niż na trupa dla żony (chociaż owszem, zafundował mi pierścionek ze ślimakiem i z komentarzem “Zobaczysz, łapa ci zgnije”, gdyż koszt jednostkowy wyniósł 19 zyli, z czego wniosek taki, że to nie jest zbyt szlachetny kruszec).

Wracamy do domu, A TAM w skrzynce:

To się nazywa reklama kontekstowa. Czapki z głów!

I którą odpowiedź zaznaczyć?…

O NIESPRAWIEDLIWOŚCI ŻYCIA JAKO TAKIEGO

 

N. wczoraj wrócił z pracy, połknął pierogi (przesyłka od babci, żeby nikomu nie mydlić oczu), wziął olbrzymia siekierę i pobiegł rąbać drewno.

Jak oni jednak mają w życiu dobrze. Siekiera, ewentualnie rycząca rura do liści (właśnie, a propos zamiatania liści, dlaczego ryczące rury wyparły poczciwe grabelki? Dlatego, że robią więcej hałasu, czy rzeczywiście są bardziej wydajne?) i świat należy do nich. Ja od rana do nocy przerabiam jakieś dylematy, diety, rozmiary ubrań, cele w życiu, przemijanie tak w ogóle i w detalach, stąpam po cienkim lodzie i staram się nie rozpłakać. On – bierze siekierę i nic z w. wym. go nie dotyczy. Faceci mają zdecydowanie, zdecydowanie lepszą konstrukcję psychiczną (za to my mamy fajniejsze ciuchy i akcesoria). Tak się nad tym zamyśliłam, że o mało nie utopiłam się w herbacie, bo poleciała mi do nosa.

W trakcie tej siekierezady na trzy godziny mi zniknął, po czym powrócił śmierdząc wódą pod sufit, szczęśliwy jak kolonia omułków – zacieśniali więzi z sąsiadami. Bo to jest najważniejsze w życiu, NAJWAŻNIEJSZE, żeby mieć dobrych sąsiadów (jak stwierdzili po trzeciej kolejce). Oprócz wyznawania sobie nawzajem miłości omówili także problem żon – który ma najgorszą jędzę i któremu się najbardziej dostanie po powrocie do domu.

I w dodatku nawet nie ma dziś kaca! A ja miałam przez cały wieczór do towarzystwa spadającą łasicę na fejsbuku. W dodatku niepijącą.

(A jeszcze Mango mi przysłało reklamę „Nowe Body Shape zmniejsz figurę o jeden rozmiar” – ooooo, kochani, chyba się pogniewamy – z TAKIMI tekstami do wiernej klientki?…).

Czy życie jest sprawiedliwe? NIE JEST (c.b.d.u.).

Nie macie wrażenia, że ten sezon „Downton Abbey” jest najnudniejszy ze wszystkich? Nawet lady Mary wytarzana w świńskim błocie nie pomogła. Ani nieślubne dziecko. Za to „Good Wife”?… Jak w najnowszym odcinku Will spojrzał na Alicię, to aż mnie ciarki przeszły i miałam ochotę wyjść zapalić.

 

O TYM, ŻE NIKT NIE CHCE KOTKÓW

 

No to poległam na polu rozbuchanego konsumpcjonizmu, postanowiłam sobie już nicniekupować ażdogwiazdki, sporządzić listę książek i filmów i wręczać rodzinie pytającej “co chcesz na Gwiazdkę”. Prawie mi się udało, tj. wytrwale robiłam listę. Pękłam wczoraj. Bo nikt mi nie kupi na Boże Narodzenie “Pokoju straceń” Deavera, nie ma się co łudzić, ludzie, jeśli chodzi o gwiazdkowe prezenty, są beznadziejnie konserwatywni. Albo Almodovara “Przelotni kochankowie” – wiadomo, że jest s.e.k.s. i transwestyci i jak tu wręczyć takie coś nad żłobkiem z Jezuskiem? Piorun by w pierogi strzelił, jak nic.

No to sobie zrobiłam przedgwiazdkową paczkę, ale obiecuję, że już ostatnią (o ile ktoś mi założy blokadę rodzicielską na Mango).

I prawie, PRAWIE kupiłam torbę, o mało nie oślepłam od szukania, w końcu – jest! Taką chciałam, pakuję do koszyka i tylko coś mnie swędzi z tyłu głowy… Przyglądam się bliżej, bo COŚ mi ta torba przypomina. Gdzie ja ją widziałam?… A, u siebie w domu ją widziałam, bo kupiłam ją pół roku temu.

(Zaraz mnie Szczypawka wyprowadzi z równowagi, bo wrzuca prosiaka pod kufer z butami w przedpokoju i każe go sobie wyjmować).

Mindy jest cudooowna, o tym serialu medycznym napisałam, jak byłam po dwóch odcinkach, więc już się nade mną nie znęcajcie. Przepadam za Morganem (chciał kupić pingwina od Opaski na Oku!).

A kotków nikt nie chce, well, cóż, to nie małe jamniczki (wszyscy chcą małe jamniczki).

O ŻYRAFACH W POST SCRIPTUM

 

Mówiłam, że nie lubię zombie? Mówiłam, że nie lubię fruwających flaków? No to CO TO MIAŁO BYĆ w najnowszym odcinku American Horror Story? Wypraszam sobie i żeby mi to było ostatni raz (fuj, ta piła!…). Ale poza zombie nadal cukiereczek.

“Mindy Project” daje radę, aczkolwiek mam taką łagodną, autorską refleksję, dotyczącą seriali medycznych. Nie chcę tu popadać w uogólnienia, ale jeśli wierzyć serialom, to wszystkie nasze składki zdrowotne idą na to, żeby lekarze swobodnie a) non stop dyskutowali o seksie ze współpracownikami, b) uprawiali seks ze współpracownikami na terenie placówek, nierzadko refundowanych, a wszystko to w godzinach pracy. Po kilku odcinkach to się robi zwyczajnie męczące, zwłaszcza w moim wieku, kiedy człowiek się już tak szybko nie regeneruje.

A propos seks: Jenna Jameson oświadczyła, że wraca do pornosów. Widać i tę branżę dotknął kryzys i obostrzenia dotyczące wieku emerytalnego. Niby robota jak każda, ale jakoś jej nie zazdroszczę.

Ogólnie to jestem wypluta (może to przez wstawanie w środku nocy, żeby pan mąż zdążył na samolot, KTO TO WYMYŚLIŁ, loty krajowe o szóstej rano! SZÓSTEJ! Sadyści zwyrodniali). Buty do mnie nie mówią, torebki do mnie nie mówią, od dawna żadnej nie słyszałam. A spodnie w kratkę już przerabiałam (ba, nawet jedne mam i o zgrozo, nadal w nie wchodzę). Dwa dni temu nawet się obudziłam w niezłym humorze, ale szybko mnie zdenerwował piec i zdryfowałam od rozmyślań o wycieraniu nosków i poprawianiu szaliczków pierwszoklasistom w kierunku wlania fiolki z zarazkami cholery do ujęcia wody sporego miasta. Ten piec mnie doprowadzi do modnego ostatnio samobójstwa rozszerzonego. Rozszerzonego na całą załogę fabryki, wszystkich serwisantów i każdego, kogo spotkam po drodze. Ostrzegam.

 

PS. Podobno co druga żyrafa jest biseksualna.

O TYM, ŻE NAJBARDZIEJ LUBIĘ GNIĆ

 

Dziękuję za wypowiedzi w kwestii brukwi. Naprawdę nie wiem, dlaczego żyłam w przekonaniu, że brukiew jest podłużna. Teraz już wiem, jak wygląda, ale nie wiem, czy spróbuję (kolor miąższu przypomina bataty, których zdecydowanie nie lubię).

Lubię jeździć do Świnoujścia, bo tam widać inwestowane pieniądze podatnika. Gołym okiem. W dodatku przybywa tak, że się robi ładniej, co wcale nie jest oczywiste w dzisiejszych czasach. Tym razem przybył Plac Wolności z bardzo ładnymi drewnianymi ławkami – leżakami, ze cztery place zabaw (pod względem liczby placów zabaw małe świnoujszczaniątka są chyba najbardziej rozpuszczonymi dziećmi w Polsce) oraz rozebrany został na promenadzie ohydny Gryf.

W porcie trafiliśmy akurat na moment, kiedy dwa holowniki wywlekały olbrzymi, chiński masowiec – jeden go ciągnął za dziób, a drugi za dupę. Jakim cudem udało się go wyprowadzić z portu, to nie wiem, bo był szerszy niż ten cały kanał, ale widowisko było świetne. Na plaży trochę urywało łeb, co zupełnie nie przeszkadzało kilku facetom ubranym w gumowe buty na szelkach brodzić po pierś w wodzie, targając jakieś dziwne urządzenie. Okazało się, że łowili krewetkę bałtycką (wielkości larwy komara). Dla ryb w hodowli, żeby się za przeproszeniem tarły. Najwyraźniej taka krewetka to rybi afrodyzjak. Ale łowienie tych krewetek – masakra, od samego patrzenia człowiekowi marznie WSZYSTKO.

Łabędzie bardzo przyjacielskie, a nawet powiedziałabym zalotne, od razu wychodzą z wody się zaprzyjaźnić. Co jest bardzo miłe i w ogóle, ale one są mniej więcej MOJEGO WZROSTU i jak tak człowieka otoczą te kołyszące szyje, to jednak trochę się robi nieswojo. Nawet rękawiczki w środku im pokazałam, żeby wiedziały, ze NIE MAM NIC DO JEDZENIA. A i tak jeden wsadził N. łeb do kieszeni (a N. później miał stracha, że mu zeżarł kluczyki do samochodu, na szczęście okazało się, że zostały w domu).

Było bardzo fajnie, ale chyba coś ze mną jest nie tak, bo najbardziej spodobało mi się moje własne łóżko po powrocie. Nawet zimne (bo wyłączyliśmy piec). Naprawdę nie chce mi się nigdzie ruszać z domu, pakować, rozpakowywać, przemieszczać się… Może N. ma rację, że niedługo zgniję?… Nie wiem, czy to na zimę mi się tak zrobiło, czy już na zawsze.

Oraz zrobiłam jeden błąd taktyczny – puściłam przy nim kilka odcinków „The Big Bang Theory” (w moich regularnych serialach taka nędza, ale to TAKA nędza, że w ogóle szkoda gadać, albo za wolno dodają nowe odcinki).

Efekt? Mówi do mnie per „Sheldon Cooper”.

 

PS. No proszę, a u Karlosa dziś mamy jakie danie dnia? MIGAS! Migas z troszeczkę oszukanym jajkiem w koszulce.

O BULWIE I KOKAKOLACH

Przyjechaliśmy do Swinoujścia i zaraz do Niemca na zakupy, a tam, A TAM! Przywitało nas takie oto warzywo, o którym nie wiemy, co to do cholery może być:

Tu w drugim sklepie:

Czuję się zaintrygowana do krwi.

Tymczasem robimy test kokakol, bo mają wysyp kokakol o różnych smakach (i marcepanu, ale marcepanu nie lubię):

Jako pierwsza poszła Fritz-Kola, ulubiony napój hipsterów u nas na Saskiej Kępie. Smakuje jak cocacola z dodatkiem pokostu do mebli.

Ale ta bulwa mnie intryguje jak nie wiem co.

O TYM, ŻE BYM CHCIAŁA I SIĘ TROCHĘ BOJĘ

 

Chyba mi się zaczyna rozpadać otoczka mielinowa, bo w tym tygodniu już dwa razy, DWA RAZY o mało nie weszłam pod prysznic w skarpetkach. Po prostu, z zimna odwlekam moment ich zdjęcia do ostatniej chwili, a jak się jeszcze po drodze zamyślę, to właśnie tak wychodzi.

Ale za to uśmiałam się z takiego jednego kawału:

– Panie doktorze, zjadłem pizzę z opakowaniem! Czy ja umrę?…

– Wszyscy umrą.

– Wszyscy umrą?… Boże, co ja narobiłem!…

A propos wszyscy umrą: „Obecność” muszę obejrzeć, bo wszyscy się podniecają, że horror stulecia, a ja w przysłowiowej czarnej dupie. W dodatku przeczytałam prawdziwą historię tej rodziny i nawiedzonego domu i chyba jednak musze zainwestować w ten defibrylator. Albo chociaż nocną lampkę bez żarówki (patrz: „Kika”).

 

O WYRAFINOWANYCH NOWOJORCZYKACH I LICZBIE ZIEMNIAKÓW PER CAPITA

 

Byłam przekonana, że afera z kronatami została wymyślona przez scenarzystów “2 Broke Girls”, żeby jak zwykle bezlitośnie zrobić sobie totalne jaja z nowojorskich hipsterów. O jakże się zdziwiłam, kiedy internet mi powiedział, że to wcale nie fikcja jest, tylko najprawdziwsza prawda. Naprawdę koleś wyciął z ciasta na kruasanty kółko z dziurką (stąd nazwa – cronut) i usmażył w głębokim tłuszczu i people OSZALELI. Się ustawiają w kolejkach od ciemnej nocy, na te pączkosanty są zapisy, wydawane są po dwa na głowę i ogólnie po prostu histeria i rozdeptywanie bliźnich na chodniku. To wiele mówi o sławetnym wyrafinowaniu nowojorczyków – francuskie ciasto z głębokiego tłuszczu (brzmi apetycznie jak smażony majonez).

A moi rodacy muszą stać w kolejce po wizę do tego kraju. Kraju, w którym reglamentuje się smażonego rogala. Nigdy tego nie rozumiałam, a teraz po cronutach tym bardziej.

W IKEA już pełno dekoracji choinkowych. Stosy bombek przy kasie. Nie kupiłam! Nie jestem jeszcze psychicznie gotowa! (Jakie Boże Narodzenie, a wakacje już były? Naprawdę były?…) Za to dwa mięciutkie pledy po 5 złotych – owszem, kupiłam. Na polarowy pled zawsze jestem psychicznie gotowa.

Się powyrabiało w “Żonie idealnej”, aż pogryzłam łyżeczkę o herbaty ze zdenerwowania. I nie mogę się nadziwić, jak mega słabo wyglądała Christine Baranski w “Mamma Mia”, a jak olśniewająco w “Żonie”. No chyba bym skopała dupy wizażystom z “Mamma mia” na jej miejscu, naprawdę.

Z nieprzemijającego cyklu “kocham fora internetowe” – panie na Gazecie pokłóciły się o to, ile ziemniaków na osobę. Przepiękny kilkusetpostowy wątek, w którym jedne wymyślają drugim od anorektyczek, a drugie tym pierwszym od patologicznych rodzin jedzących jak ta… za przeproszeniem… zwierzyna hodowlana. Bo to przecież NIEMOŻLIWE żeby komuś normalnemu zmieściło się w żołądku pół litra jogurtu NARAZ! Przecież to zboczenie jakoweś! Bardzo się zrelaksowałam przy tym wąteczku, tym bardziej, że mamy taką koleżankę, która potrafi zjeść więcej, niż mój mąż, a jest szczuplejsza ode mnie o połowę. Ale wąteczek hilarious, polecam.

I przyszła nowa Bridget. Ha. HA!