OTOM JEST – LEKKO ZSZARGANA


Wróciliśmy, by zastać prezent: pod naszą nieobecność monsieur Kret wytrzaskał siedem małych letnich chatek (dla kochanek?) i jeden odpowiednik Pałacu Kultury. Dobrze, ze ja słabo widzę po nocy, N. zsiniał i całą noc knuł zemstę. Teraz się koło nich kręci i wtyka tam różne rzeczy, nic o tym nie chce wiedziec, na na na na na na, nie widzę, nie słyszę.

Wyjazd… no cóż, plany były ambitniejsze. Okazało się, że JEDNAK przy 45 – stopniowym upale człowiek ledwo pełza. Pewnym rozwiązaniem jest pełzać w godzinach wieczornych i nocnych – co, jak się okazało, robi cały Madryt. Zwłaszcza w piątek, kiedy świętowali ośmiorniczkowe zwycięstwo (trochę chyba ośmiornica niechący przyćmiła cały mundial, a Hiszpanie chcą ją kupić za 30 tysięcy euro na fiestę ośmiornic w Galicji – ŻEBY JĄ ZEŻREĆ po 5 tysięcy euro za porcje! Co to są za ludzie, to ja nie mam słów; wszystko zeżrą). I to by było super, tylko że ja rano muszę odespać, a mój ukochany mąż tłucze się po pokoju od siódmej, jak piłeczka kauczukowa, a pokoj jest hotelowy, nieduży, i niestety z ekspresem do kawy. Warczącym. Więc ja rano tez byłam warcząca.

Z hotelem w ogóle było śmiesznie, bo przyjechaliśmy AKURAT w połowie meczu i biedne chłopce z recepcji się tłumaczyły, że „system im nie działa”, rajt – chłopaki, ja wiem, każdy chce obejrzeć mecz, ale byliśmy zmęczeni i N. zacząl delikatnie dymić. WTEM Hiszpania strzeliła gola, w hotelowym barze wszyscy zawyli, no więc polecieliśmy do baru – i my, i obsługa, i kto żył. Po zakończeniu meczu dostaliśmy najpierw pokój, w którymś już ktos mieszkał (może to taka dodatkowa usluga? Sądząc z leżacych na biurku rzeczy, jakis zagubiony biznesmen, a gdyby tak powitało go w progu spocone polskie małżeństwo, to by jeszcze dopłacił i postawił kolację? Ludzie są dziwni, więc czemu by nie), ale N. się wtedy zdenerwował już troche bardziej, w efekcie dostaliśmy pokój o standard wyższy, z balkonem. Później zastawaliśmy w pokoju listy z przeprosinami, butelki wina, przystawki, szynkę, słodycze… AŻ SIĘ ZACZĘŁAM NIEPOKOIĆ o związki łączące recepcjonistę z moim małżonkiem.

A Madryt przez całą piątkową noc śpiewał i powiewał flagami.

Udało nam się odkryć baskijską knajpę dziesięć kroków od hotelu, jakim cudem jej nie znaliśmy, to nie mam pojęcia, tym bardziej, że zawsze szukamy miejsca, żeby napić się sidry. W La Lizarra oprócz sidry mają baskijską kuchnię – najlepsza w Hiszpanii – na wejściu bufet z MILIARDEM rodzajów pinchos – kanapeczek z takimi rzeczami, jakie nie snily się nawet filozofom, które się samemu wybiera (i można przy tym oszaleć), a do popicia białe baskijskie wino, txacoli, zupełnie białe i przezroczyste jak woda, serwowane w szerokich szklankach.

W naroznym barze Miau (też świetne przystawki) odważyłam się spróbować cana con casera – szklanka (piwa) z domową lemoniadą. Leją to pół na pół i jak nie piję piwa, tak na upał to jest bardzo fajne. Casera jest limonkowo – cytrusowa w smaku, używali też cytrynowego Schweppesa.

Odwiedziliśmy Mercado San Miguel, gdzie puścili genialny system schładzania powietrza – spryskiwacze pod dachem. Co kilkadziesiąt sekund rozlega się takie jakby westchnienie i ze spryskiwaczy leci para wodna. Prawie nic nie dolatuje do ziemi, a dzięki temu jest (no, nie CHŁODNO, nie przesadzajmy) naprawdę przyjemnie.

Cały Madryt raczy się mojito w taką pogodę, widziałam natomiast proces produkcji, zafascynował mnie głównie sposób upychania kruszonego lodu w szklance łapą barmana. Niedezynfekowaną. Nie, żeby brudną, nie. Ale powierzchnia łapy stykającej się z lodem była SPORA. Co nikomu nie przeszkadzało, naturalnie, co nie zmienia faktu, ze nasz Sanepid zamknąłby jakieś 95% madryckich barów.

Samolot oczywiście miał godzinę opóźnienia. W jedną i w drugą stronę. Przy czym mardycką godzine opóźnienia przesiedzieliśmy zapakowani do samolotu, na pasie, czyli w puszce nagrzanej do kilkudziesięciu stopni. Po prostu Bruksela koordynuje starty, no. Co zrobić. Wiadomo, czego się spodziewać, kiedy Bruksela bierze się za koordynację czegokolwiek.

To już finał dziś, tak? Dobrze, bo to już jest nudne, a Paul się w końcu pochoruje z przeżarcia. Obstawiamy naturalnie Hiszpanię. Fontanny Neptuna i Cibeles już są wystrojone w hiszpańskie flagi. Co tam się dzis będzie działo, to wolę nie mysleć. Ale podejrzewam, że raczej nikt nic nie załatwi w poniedziałek w żadnym urzędzie ani nigdzie.

12 Replies to “OTOM JEST – LEKKO ZSZARGANA”

  1. Barbarello droga, zaczynam każdy dzień od odwiedzin u Ciebie. Dajesz mi radość i chęć trwania. No i gdzie się podziewasz od 28 lipca? Czy krety Cię zżarły? Jak mam żyć/tyć?

  2. Uscislijmy: DE, NRW – sa 2 rodzaje:
    Radler – piwo 50/50% z lemoniada przezroczysta (wazne)
    oraz
    Alsterwasser – powo 50/50% z lemoniada metna np. Fanta.
    W razie bledu przy zamowieniu (pomylka) reklamacji sie nie uwzglednia. Jezeli pomyli sie kelnerka – to musi biegac i wymieniac.
    W Berlinie, Kreuzberg jest lokal BIERHIMMEL. Tamtejszy alster zwala smakiem z nog…

  3. Normalny wyjazd? Z moim meżem nawet Suwałki to jak Disneyland 🙂

    No wlasnie, wszędzie dotykają palcami, mają otwarte kuchnie i jakoś jest dobrze, tylko my zawsze musimy byc swiętsi od norm europejskich. Za to nikt nigdzie nie leje ohydnej wodnistej coca coli z kranu, tylko przynoszą lód w szklance i buteleczkę.

  4. W Barcelonie takie piwo pol na pol nazywa sie chyba clara, nie? Uwielbiqm i konsumowalam caly weekend w Krakowie.
    U mnie na wsi (pod Bruksela) w knajpach zawsze wrzucaja lod do szklanek paluchami, a panie w miesnym biora gola reka szynke a potem pieniadze, a potem znow szynke. Nikomu to nie przeszkadza.

  5. qjooo#
    To w Barcelonie, po podobnym numerze z pokojami, dali nam na drugi dzień zepsute sniadanie. Po którym do dziś nie tknę chorizo> NEVER.
    A w czasie mundialu, w noc pzred meczem, zagrzewają atmosferę przy pomocy werbli słyszlanych w całym mieście (normalnie wojna , panie).
    Co więcej, w B. nie mają tak duzo dobrych tapas, z czego wniosek, ze kiedys, kiedys w październiku trzeba poleciec trochę dalej… 🙂
    Wyjazdu ogromnie zazdroszczę!

  6. moja koleżanka twierdzi, że nie ma ani jednego kretka, bo ma 3 kody, zaś sąsiedzi nie mają 3 kotów za to mają kupę kretków.

  7. ….. fajnie, że jesteś !!!

    P.S.
    a takie zwyczajne, nudne wyjazdy….
    to się Wam zdarzają ?!
    pytanie retoryczne :):):):):)

Skomentuj Antek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*