Dobrze, że N. przed wyjazdem COŚ tknęło i wrzucił parasole do bagażnika (nasi przyjaciele z Hiszpanii zawsze wyśmiewają brak konsekwencji w języku polskim dotyczący parasola, ponieważ PARA SOL to jest OD SŁOŃCA, a w naszym kraju dość rzadko używa się ich w tym celu; po hiszpańsku nazywają się „PARAGUAS“, czyli od wody).
Nic też nie przygotowało mnie na spotkanie z ŻYWIENIOWĄ. Przy śniadaniu w hotelo – uzdrowisko – sanatorium dowiedzieliśmy się, iż sól i pieprz na stolik otrzymamy, jak tylko, cytuję „WYDA JE ŻYWIENIOWA“. To dość oczywiste, że zaczęłam od razu snuć wizje, że każde szanujące się sanatorium przy promenadzie posiada swoją ŹYWIENIOWĄ – coś jak królową mrówek, pszczół czy termitów – wielką, organiczną, białą potworę, wypełniającą całe sanatoryjne piwnice, której podsuwa się pod wypustki półmiski i wazy, a ona wydziela z siebie sanatoryjne racje, także w postaci solniczek I pieprzniczek. I jeśli następuje wykup lub przejęcie sanatorium przez inne sanatorium, to do piwnicy schodzą likwidatorzy z miotaczami płomieni, aby pozbyć się wrogiej żywieniowej i na jej miejsce zasadzić własną. Źywieniową można wyhodować ze zwykłej pulchnej recepcjonistki, umieszczając ją w piwnicy i odpowiednio karmiąc. I dostarczając jej facetów, naturalnie.
Jeśli akurat nie leje albo wiatr nie urywa łba (czyli w sumie przez trzy dni moźe było jakieś 24 minuty takiej pogody), można iść na plażę pobawić się w Hiczkoka. W tym celu niezbędny jest nam chleb. Stajemy na plaży w pozycji niewymuszonej, odrywamy kawałki chleba i rzucamy je do góry. Nonszalancko. Za jakieś 4 sekundy dookoła nas zacznie się roić od mew, łapiących chleb w powietrzu. Można trzymać chleb w wyciągniętej nad głowę ręce – zeżrą i z ręki, ale jednak podrzucanie wydaje mi się bardziej malownicze. Stado ptaszysk krążących w odległości ok. 7 cm od naszej głowy dostarczają niesamowitych przeżyć. Prawie jak żywieniowa.
Do kompletu mam jeszcze od niedawna męża – pogodynkę. Nie robi co prawda śmiesznych gestów przed mapą Europy, ani nie pokazuje w telewizji gołej dupy w tańcach egzotycznych, za to ma nowego przyjaciela na nadgarstek, Pikusia. Pikuś mówi mu, jakie jest ciśnienie oraz wysokość nad poziomem morza, a N. jak wszechnica budowlana dzieli się tą wiedzą nader ochoczo. Na przykład, schodzimy po schodach, a Pikuś zaczyna wyć. Okazało się, że w ten sposób sygnalizuje, że zmieniliśmy wysokość. Bardzo przydatne urządzenie, w innych okolicznościach ten fakt mógł mi przecież umknąć I całe życie zmieniałabym wysokość w głębokiej niewiedzy.
Natomiast zupełnie, absolutnie nie wydaje mi się właściwym pisanie o:
– sytuacjach, w których można dostać moczopląsu;
– zupełnie teoretycznie nabytej przeze mnie wiedzy, w jaki sposób otworzyć Passata CC bez kluczyków, podkreślam absolutną abstrakcyjność i teoretyczność tej wiedzy, żeby ktoś przypadkiem nie pomyślał sobie, że przeżyłam naprawdę na własnej skórze jakieś zatrzaśnięcie kluczyków albo coś.
I wielu, wielu innych.
Ale przecież to takie nudne. Żadnych wyścigów samochodowych ani gołych bab.
Jestem potwornie leniwa, i koniecznie muszę szybko coś z tym zrobić, bo zgniję, oraz koty leją na taras. Na koty, wiadomo – strzelba. A na lenistwo?…
http://wonderlife.pl/friend/14668/
Na lenistwo jest margarita. Nie działa, ale za to jaka przyjemność leczenia 😉
A co to za sanatorium ?? 😀
tam wyglądasz jak członek! od razu!
Parasolem to ja się pobiję do nieprzytomności własnoręcznie.Co rano z uporem maniaka prasuję niemalże włos po włosie.Wychodzę z domu i w ciągu 3 sekund najdalej wyglądam jak 6 członek Jacksons Five.Kupię perukę chyba.
Na lenistwo? Strzelba?? Ale nie będę się wystawiać na ogień, bo jako jedna z pierwszych poszłabym do odstrzału ;]
Na lenistwoooo tooo hm, jakiś miły kocyk, żeby przykryć to lenistwo w czasie tej pie&*&%%^ej! pogody, gdzie na łeb spadają hektolitry wody a temperatura zagapiła się po drodze w jakimś marcu czy kwietniu. I wygodne coś, zeby to lenistwo mogło się wygodnie z ksiażką ułożyć i się kultywować 😉