Czy ja już wspominałam, że jestem mega spokojnym człowiekiem? Nie znoszę tłumu, hałasu, moje hobby to spanie, czytanie i robienie na szydełku? Wspominałam już, prawda?
Więc to chyba OCZYWISTE, że gdzie nie pojadę, tam musi być jakiś dym. W moim hotelu w Brukseli nagle nocuje premier Iranu I idę korytarzem wzdłuż szpaleru wojska; w Paryżu ląduję w „Crazy Horse“ – zupełnie bez udziału mojej woli I świadomości. A we Wrocławiu, dokąd zabraliśmy naszych przyjaciół z Hiszpanii, okazuje się, że właśnie oto 6000 gitarzystów gra Hey Joe! Przysięgam, nic o tym nie wiedziałam. Nie interesują mnie po prostu takie przygody. Tymczasem oto siedzę w kawiarni Literatka przy stoliku z widokiem na cały ten bałagan, sączę czerwone wino, a przed moimi oczami przewala się rekord Guinessa.
Ja nie wiem. Nie szkoda na mnie tego dobra? Nie lepiej uszczęśliwiać kogoś, kto okazałby więcej wdzięczności?… Wszechświat ma konstrukcję zagadkową.
Natępnego dnia w Książu był miliard ludzi. MILIARD. Oraz wioska indiańska. Wszystkie odmrożone rezerwy militarne przyechały do Książa obejrzeć wystawę kwiatów. Też o tym nie wiedziałam, naturalnie. Pojechaliśmy się po prostu napić kawy do zamku, więc oczywiście wylądowaliśmy w epicentrum wybuchu wodorowego.
Po tym wszystkim Świnoujście to był cichy zakątek Kłapouchego, doprawdy.
Trochę się zdziwiłam, że sezon jeszcze hen hen, a tu smażalnie jadą na pełnej kurwie, a co druga wystawia swój zespół wokalno – rozrywkowy typu „dwóch panów z plerezą, syntezator i świńskie dowcipy“. Chłopaki, kto wam pójdzie na takie przaśne dycho – pomyślałam z pogardą. O jakże – kolejny raz – myliłam się co do ludzkości!
Zaraz po pierwszych taktach zespół zgarnął towarzystwo z promenady jak elektromagnes. Na parkiecie demokratycznie bujały się pary, trójki i siedmiokąty w wieku od lat 14 do 99. Chłopaki przeplatali Seweryna Krajewskiego przebojami zespołu Bayer Full – i było pięknie. BYŁO. PIĘKNIE. Pięknie było, tak? Wino w smażalni „Rybka“ w bardzo przystępnej cenie, na szczęście.
Jeśli wyobrażałam sobie, że to koniec mocnych wrażeń, to…
– Zapraszamy na parkiet, zapraszaaamy! No chyba nie myślicie państwo, że zostawimy was dziś bez „Cipuleńki“!!!
KE? Przesłyszałam się, tak? Na pewno się przesłyszałam.
– Cipu cipu cipu leeeeńkoooooooo! Cipu cipu cipu laaaaaaaaaa!…
Na parkiecie zakotłowało się jak w hodowli pstrąga tęczowego w porze karmienia.
Japierdolę.
(A najgorzej, że nasi Hiszpanie myśleli, że to jakaś nie wiem, pieśń narodowa czy coś i chodzili później po deptaku podśpiewując pod nosem „czipu czipu czipu“).
Po tym wszystkim reanimowałam się w kawiarni Amsterdam, gdzie maleńki biały terierek w beżowe łaty słuchał jazzu. Przysięgam, słuchał jazzu, ruszał głową iuszami w rytm muzyki.
Chyba wyjazd się udał, jechaliśmy przez Polskę akurat kiedy kwitły jabłonie I rzepak. No wiem, rzepak jest mało romantyczny, ale żółte morze po horyzont zapiera dech w piersiach.
Bardzo dużo jedliśmy, piliśmy wódki, a oni opowiadali niemożliwe dowcipy.
Spotyka się dwóch kolegów na ulicy i jeden ma całe ręce obandażowane.
– Co ci się stało, kompadre?
– A bo wiesz, ciągle mi zimno, więc nosiłem butelkę z gorącą wodą i mi się wylała, no i się poparzyłem.
– Oj głupi jesteś, głupi, byś sobie kupił kota angorskiego i go nosił! Z butelką głupio wyglądasz, a z kotem to nawet modnie jest pochodzić po ulicy.
– Kota powiadasz. No dobra, zastanowię się.
Spotykają się ponownie za tydzień. Tamten pierwszy znowu jest cały obandaźowany, a na dodatek ma podrapaną całą głowę do krwi.
– Oj przyjacielu, co ci się stało?
– Nawet się do mnie nie odzywaj, kupiłem kota.
– I co, i co?
– Kosztował tysiąc euro! Miałbym za to tysiąc butelek z wodą!
– No dobra, ale kupiłeś i co?
– Chciałem z nim wyjść z domu, więc włożyłem mu rękę w dupę – strasznie się wyrywał i drapał, ale jakoś dało radę. Dopiero jak zacząłem wlewać do niego gorącą wodę, to naprawę się wkurwił!
Boże, jak pomyślę, że dzisiejszy wieczór spędzę leżąc płasko i czytając Rodziewiczównę, i że nie muszę siedzieć do drugiej w nocy, pić wódki i jeść śledzia (do Hiszpanii wyjechał cały nakład matjasów na tackach, jaki był w Almie), to normalnie mam ochotę śpiewać z radości. („Cipuleńkę“, oczywiście).
(Niech ten Viewegh się nie opieprza, tylko pisze, co? Zamówiłam jego najnowszą książkę i co będzie, jak ją już przeczytam?… Kto ma do niego telefon albo maila?)
Ja BARDZO PROSZĘ o nieużywanie mojego bloga jako kanału dystrybucyjnego tego rodzaju… hm, dzieł.
Naprawde bardzo proszę.
Dziękuję.
Ojezu. Ojezujezujezu.
Jezu nad gondolą. Idę się powiesić.
:-)))))))
Prosze oto cipulenka :
http://www.youtube.com/watch?v=3Po80ECSFzA
Nawet wesole i skoczne to 😉
wpada w ucho 😉
Dziś wstałam zdecydowanie bardziej wyspana, ale nadal nie wiem, dlaczego Hendrix miałby mnie walić po głowie gitarą? Bo mam inny gust co do imprez?
No a ja uważam, że nie trzeba być świetnym gitarzystą, aby wziąć w tym udział. Sam Cichoński podkreśla, że jest to impreza dla wszystkich, i dla tych, którzy z gitarą mają do czynienia od wielu lat, jak i dla tych, którzy dopiero zaczęli stawiać pierwsze akordy (nawiasem uproszczone chwyty to wspaniały pomysł, bo każdy jest w stanie to zagrać, a co ambitniejsi mogą już zagłębiać się bardziej).
I nie chodzi tu o jakieś popisy tylko o sam fakt obecności iluś tysięcy gitar w jednym miejscu i o atmosferę przedsięwzięcia, no i o to, że ciągle ścigamy się z Amerykanami).
Jeżeli brakuje ci wrażeń estetycznych związanych z gitarą to idź, nie wiem, na koncert Satrianiego.
Od wczoraj męczy mnie kwestia melodii “Cipuleńki”.. Za Chiny Ludowe nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Halo, ja zaznaczam, że wstałam diś bardzo wcześnie i trochę kuleję intelektualnie. Dlaczego Hendrix miałby mnie walić po głowie? Bo mi się średnim pomysłem wydaje robienie hałasu? A może dlatego, że uważam, że dobrze jest się najpierw nauczyć grać, zanim się zacznie występowac publicznie?
Na pewno byłby zachwycony kakofonią rozbieżnych dźwięków?
W tym roku nie widziałam tego zbiorowego bicia (w pudło), ale wcześniej – owszem i co? I nic. Jest to lepsze, niż tłuszcza w Solinie, ale też nie zachwyca.
Mniej spoko wyglądał wrocławski dworzec kilka godzin później, kiedy trzeba było zahaczać łokciami o pudła rezonansowe, żeby dostać się na peron 😉
Wrocław był spoko i bardzo pozytywnie zakręceni ludzie. Naprawde to robiło wrażenie, choc – jak mówie – nie moja bajka.
Ale Książ to było PRZEGIĘCIE. Średniowiecze kurwa mać, nic się nie zmieniło. Zdjęcie w dybach i “Zbieram na picie dla psa, wieczorem balanga”. Moze jeszcze tylko publicznej egzekucji zabrakło, naprawde by tam pasowała, naród wpierdziela gofry i zapieksy a na estradzie wieszają.
Jak widzę takie miejsca, to jestem za pandemią.
Ta,nie było trudno przewidzieć,iż ta pieśń przyczepi mi się do głowy…hm trudno:-)to cipu,cipu,miłego dnia.
na różnych balangach już byłam ale cipuleńki nie słyszałam – czy bardzo dużo straciłam???????
Nie wiem, Kaja, czy kiedykolwiek widziałaś jak ten rekord jest pobijany, podejrzewam, że nigdy. Mam również wrażenie, że Hendrix miałby ochotę walnąć gitarą nie siebie, a ciebie.
Taaa. Ja się raz wybrałam do Soliny i wrąbałam się w takie coś, że do dziś mnie cholera szarpie. Już nie czepiam się tego, że był tłum dziki i opętany, wszyscy się popychali i rąbali mnie w organizm rogatymi torbami plażowymi. Nie narzekam na wszechobecny smród spalonego i nieświeżego węgorza czy czegoś tam oraz hałas jak na lotnisku przy lądowaniu. Nawet stoisko z breloczkami w kształcie penisów z ujawniającą się przy naciśnięciu tą… hmmm… zawartością mnie nie załamało. Ale ilość zwierząt dręczonych w celach prymitywnej rozrywki gawiedzi mnie po prostu załamała. To już nie facet w kostiumie misia, tylko półprzytomny wąż boa, łysiejący z nerwów szczeniak i przerażona małpa. Takie, kurna, atrakcje dla debili. Każdy może pomacać zamęczone niemal do ostatka zwierzę i za to wrzucić do puchy oprawcy parę złotych na piwo. A policja mnie wyśmiała!
To ja jednak wolałabym trafiać na bardziej humanitarne imprezy. Chciaż nie wiem, jaką opinię na temat bicia rekordu miałby sam ś. p. Hendrix. Obawiam się, że walnąłby się samobójczo gitarą w czoło, zamiast wprowadzać “Hey Joe” do klasyki rocka.