BO RERAKSU, RERAKSU TO CZAS

 

Co robicie, myszki kiszki?

Ja myje lodówkę.

Praca z Ajaxem czystym relaxem.

Ja nie wiem, mam jakąs inną definicję relaksu. Bez detergentów, bynajmniej. Za to z nowym Kingiem (omatkooooooooo, jaki dobry).

 

Wczoraj, w drodze do, mijaliśmy zagłębie dyniowe.

Po horyzont sterty dyń. I dziwek przy drodze.

 

I teraz niektóre dynie zostaną przygarnięte i znajdą dom, a inne skończą jako wypełniacz do dzemów. Taki los dyni.

 

(A dziwki?…)

 

Czy wspominałam już może, że z tzw. kolorowych periodyków czytam tylko i wyłącznie jeden?… A mianowicie „Top Gear”. Dla Clarksona i Maya, naturalnie. W dupie mam motoryzację i nie znam się na samochodach, ale oni mają takie fajne felietony.

 

No i może ktoś mi powie, KIM JEST STIG, co? Bo mnie to nurtuje.

 

Idę myc lodówkę.

Po skończonej pracy załóż majtki – wiadomo.

 

POWRACAJĄC Z WIADREM

 

Ja to jestem proszę państwa prosty człowiek.

Dajcie mi stolik z widokiem na morze, kieliszek białego wina albo szklankę cidry – i mogę tak spędzić cały dzień. Albo tydzień. Lub dwa.

 

Mówiłam już, że kocham Fuerteventurę?…

 

Siedziało się po uszy w oceanie, a po wyjściu i obsuszeniu na piasku, w grajdołku, się szło na jakąś rozpustę kulinarną – kalmarze nóżki, albo cidra asturiańska, nalewana jak się patrzy – z półtora metra do szklanek. Jeździło się na wycieczki w różne końce świata.

 

Poważnie dumam, czy by się tam nie przeprowadzić.

 

Siedzimy sobie któregoś dnia w knajpie, obok przy stoliku cztery miejscowe lejdis, takie po 50-tce grubo, coś sobie grzechoczą nad talerzem sardynek. Normalna leniwa pora obiadowa, wylizuję majonez aioli, gdy WTEM! Przy stoliku obok jakaś grubsza afera. Zaczynają się wydzierać:

– Mira, que guapa! Sofia Loren!

 

Owszem, deptakiem nadciągała bardzo piękna dama, szykowna bardzo, w typie Sofii Loren. Wycałowały się, po czym Sofia udała się do stolika męża, który cichutko wciągał w kątku jakąś zupę. Zakotłowało się dookoła niej coś ze czterech kelnerów, a co jeden to młodszy i przystojniejszy. W podskokach przynieśli zamówienie. Najpierw sałatkę z avocado, a następnie – olbrzymi pękaty kielich z kostkami lodu. Za chwile podleciał barman z flaszką i, przyklęknąwszy, wlał Sofii do kielicha około pół litra cointreau.

 

I to jest życie.

A może nie?…

 

Śniadania najlepsze w „Pata Negra”, jakby co. Tych hotelowych się nie dało jeść po trzech dniach, wszystko smażone albo mega słodkie, w dodatku z widokiem na Angielki, które po spożyciu sześciu porcji jajecznicy na tostach (wstrętnej i z proszku) szły po dokładkę smażonego bekonu, fasoli, kiełbasek i dżemu. Naszych można było poznać po robieniu kanapek i upychaniu po torbach.

 

I bardzo mi się podobało jeżdżenie ślicznym czerwonym jeepem wranglerem, z refrenem mojego męża na każdym skrzyżowaniu „cholerne amerykańskie gówno”.

 

Może trochę trzęsie, fakt. A w środku nie zmieniło się nic od 1945 roku, ale JAK WYGLĄDA!…

 

„Kill Grill” i „Z wąskim psem do Carcassonne” – wspaniałe, wspaniałe. Jestem fanką Adama „nakarm sukę, bo zdechnie”.

 

Wiecie, ze tam nikogo nie obchodzi konflikt premiera z prezydentem?… Kompletnie?…

Ciekawe, dlaczego.

„TU, W TEJ PIOSENCE, DZWIEKI SĄ I NIC WIĘCEJ”

 

Czasami przychodzi człowiekowi weryfikować poglądy. Na przykład mi właśnie przyszło. Z uwagi na nowa płytę Doroty Miśkiewicz.

 

Bo ja jej nie polubiłam, wiecie. Ma cos takiego w głosie, co mi nie leży. Jakoś płasko śpiewała, na przydechu… No i o tym wilku to taka sobie była ta piosenka, umówmy się.

 

A teraz po prostu nie mogę się odczepić od jej nowych piosenek z „Caminho”. Dalej ma tę skrzypiącą nutę w głosie, ale jakos to schodzi na dalszy plan. Bardzo przyjemnie się słucha, a  na dodatek przyklejają się i chodzą za człowiekiem te nutki. I to od pierwszego wejrzenia. Ktoś kiedyś napisał, ze ta Dorota to jest artystka, która się rozwija i będzie zaskakiwać. Niniejszym składam samokrytykę, bo jak to wtedy przeczytałam, to zrobiłam sobie pod nosem takie „Pfffff, akurat”.

 

(„Ten, co słowa miał pisać to zwiał”)

 

Generalnie to kicham, tak? Oczywiście. Nie ma jak pobyt na Kanarach w wersji „ponury Kłapouchy, wilgotny i smutny”.

 

I następnym razem wezmę do kanapki z Subwaya mniej papryczek jalapeno jednak.

 

PS. Jak mozna nazwać parówki "Paryżanki"?… Czekoladki, ciastka, bułeczki, wafelki… Ale PARÓWKI?… Wizualizujecie sobie siebie w sukience w groszki, przebiegającą most nad Sekwaną, pogryzając jednocześnie parówkę?… Bo ja na przykład nie bardzo.

DOBRA – ŻARTY NA BOK

Powazna sprawa jest.

Mianowicie:
JAK WŁOŻYC BATERIE do pilota GPS-a tom-tom?

No kilka osób na tym poległo. W tym ja.
Jak otworzyć tego cholernego pilota?…

Będe bardzo zobowiązana.

PS Tak, jest instrukcja. Na jednym obrazku przedstawia naciśnięcie na guzik, a na drugim – otwartego pilota z włożonymi bateriami. Naciskamy na guzik. Nic sie nie dzieje. ZWRAIUJĘ.

PLEH!

WHAT IF IT'S NOT LUPUS?


 
Przeurocza jesień.
Doprawy jak w wiktoriańskich horrorach.
Żałuję, ze nie mam czarnej, lekko nadpleśniałej sukni a la sutanna, we włosy trochę pajęczyn – idealny strój na dziś. 

Kilka dni temu musiałam być asertywna we własnej kuchni – otworzyłam bowiem szafkę dokładnie w momencie, kiedy paczka chrupkiego pieczywa właśnie z niej wymaszerowywała raźnym krokiem.
 

Mole, ich mać. 
 

Trzeba było wszystko wywalić – nie, żebym miała nie wiadomo jakie zapasy. W dodatku odnalazł się słoik miodu, uznany za zaginiony (w akcji). Ale i tak się boje, bo te france potrafią się przyczaić i poczekać na lepsze czasy, nawet, jak się umyje szafki jakimś paskudztwem. 

Oraz kupiłam sobie na leżaczek dwa Koontze, niestety jakoś tak je zahaczyłam zębem i przeczytałam niechcący. „Przepowiednia” bardzo miła, „Ocalona” – nooo, pierwsze rozczarowanie Koontzem. Rozlazła się na końcu. 
 

Czyli zapasy na leżaczek musiałam uzupełnić. „Kill Grill” i „Z wąskim psem do Carcassonne” plus paczka od Hanki – leżą z napisem „NIE DOTYKAĆ, ŻEBY NIE WIEM CO”. Jedzie jeszcze nowy King z Merlina, Woody Allen i Patricia Highsmith. Jakoś jej nie czytałam, nie wiem, jak to możliwe.
 

Czasami wierzę w inteligencję SI. Oto, co mi iGoogle zapodało na dziś:
 

„Sometimes the appropriate response to reality is to go insane” –
Philip K. Dick
  


PS. “Wąski pies” to w tym przypadku whippet.
Prześliczny, prawda? Jamniki tez można zakwalifikowac do wąskich psów, z tym, że krótko.

 

O KUKUŁCE DZIS BĘDZIE


"Ona, koleżankom w pracy:
– Wczoraj wybrałam sie na imprezę z moimi koleżankami. Powiedziałam mojemu mężowi, ze wrócę o północy. ‘Obiecuje ci kochanie, nie wrócę ani minuty później’- powiedziałam i wybyłam. Ale. impreza była cudowna! Drinki,  balety, znów drinki, znów balety, i jeszcze więcej drinkow, było tak fajnie, ze zapomniałam o godzinie… Kiedy wróciłam do domu była 3 nad ranem. Wchodzę do domu, po cichutku otwierając drzwi, a tu słysze tą cholerną kukułkę w zegarze jak zakukała 3 razy. Kiedy się zorientowałam, ze moj mąz się obudzi przy tym kukaniu, dokończyłam sama kukać jeszcze 9 razy… Byłam z siebie bardzo dumna i zadowolona, ze chociaż pijana w cztery dupy, nagle taki dobry pomysł przyszedł mi do głowy – po prostu uniknęłam awantury z mężem…! Szybciutko położyłam się do lóżka, myśląc jaka to ja jestem inteligenta! Ha!!! 

On, po powrocie z pracy, podczas kolacji, zapytał:
– O której wróciłaś z imprezy?
– O samiutkiej północy, tak jak Ci obiecałam! 

On nic nie powiedział, nawet nie wyglądał na podejrzliwego. – "Oh, jak dobrze, jestem uratowana…." – pomyślała i prawie otarła pot z czoła. 
 

On po chwili spojrzał na nią poważnie, mówiąc:
– Wiesz, musimy zmienić ten nasz zegar z kukułką.

Ona zbladła ze strachu, ale pyta pokornym głosem:
– Taaaak? A dlaczego, kochanie?  

A on na to:
– Widzisz, dziś w nocy, kukułka zakukała 3 razy, potem – nie wiem jak to zrobiła – krzyknęła ‘O ku..!’ znów zakukała 4 razy, zwymiotowała w korytarzu, zakukała jeszcze 3 razy i padła na podłogę ze śmiechu. Kuknęła jeszcze raz, nadepnęła na kota i rozwaliła stolik w salonie. A potem, powaliła się koło mnie, zakukała ostatni raz, puściła głośnego bąka i zaczęła chrapać……."  

(Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone. A ponadto, nie mamy zegara z kukułką przecież!)

 

INDIANA NADCIĄGA!

 

Będąc w MediaMArkt, potknęłam się o Indianę Jonesa naturalnej wielkości.

Czy raczej na niego wpadłam.

 

„Czy mogę go pocałować?…” – zapytałam mojego męża i był to, oczywiście, błąd. Nie można pytać mężów o pozwolenie na całowanie innego faceta.

 

Następnie kupiliśmy na targach wyrobów regionalnych kiełbasę z suma.

 

No naprawdę, kiedyś bym na sto procent była pewna, że najbardziej uwielbiam Indianę Jonesa, a teraz wszystko się pomieszało przez Grześka House’a. Najchętniej bym posadziła Indianę i Grześka na jednej sofie i czesała ich, głaskała i karmiła serem pleśniowym i winogronami. Się porobiło.