BIP BIP – TU AUTOMATYCZNA SEKRETARKA…

Narąbawszy się w piątek w Jeff’sie nabyłam po pijanemu wieczorowa sukienkę.
Wszystko przez Zebrę, która te sukienki wypatrzyła, a ja po pijaku mam słabą wole walki z pokusami, a zwłaszcza, kiedy mam na sobie coć, co a) nie odstaje, b) nie wlecze się, c) nie zwisa oraz d) jest mi w tym do twarzy.

I zupełnie nie szkodzi, ze kiecka jest NA RAZ i ze nawet po przymierzeniu byłam cala, caluteńka pokryta brokatem, który nie wiem, JAKIM cudem się z tej kiecki oberwał, bo ze mnie nie chciał zleźć nawet po kąpieli.

W ogole mi to nie przeszkadza, natomiast zupełnie na odwrót praca. MAM TYLE ROBOTY ze chyba kogoś uduszę.

Oraz dodatkowo N. twierdzi, że mamy świerszcza w salonie, ponieważ jakoby grał w nocy na skrzypcach. Trochę mi się nie chce w to wierzyć, poza tym, nawet jeśli okaze się, ze tak, to co on biedula będzie jadł? N. mowi, że wędzone ryby (śledź a la łosoś). A może to wcale nie świerszcz, tylko DUCH – czytałam ostatnio kilka wątków o duchach na forum i powiem wam, mimo, ze był środek dnia, to dostałam migotania zastawek i bałam się obejrzeć. Więc ja już wole szarańczaka, nawet jeśli mam mu serwować bliny z kawiorem.

Zróbmy cos wspólnie, żeby były dwa weekendy w tygodniu! Na przykład uduśmy kogoś.

O WCZORAJSZYM FILMIE

Czy ja już wspominałam, że uwielbiam amerykańskie kino akcji?
Uwielbiam.
Wszystkie komedie mogą się schować.

(Oczywiście hitem nie do pobicia jest scena w Predatorze, kiedy Arnold z kolegami rozpieprzyli pół dżungli w celu zniszczenia wietnamskiego obozu, po czym Arnold wydaje rozkaz „ZATRZYJCIE ŚLADY”… kuuuuuuuuuuurwa 🙂 )

Wczoraj, z inicjatywy N., oglądaliśmy NA LINII OGNIA.

Jest to, przypomne, film, w którym zagrał Clint Eastwood mając lat… N. twierdzi, że OKOŁO 70, ja będę się upierać, że bliżej 90. Wygląda jak mumia Ramzesa, odbandażowana, lekko namoczona w wodzie – ale LEKKO – a następnie upudrowana na żółto (czymś w rodzaju tego podkładu na narty, co Sosko mnie nim wysmarowała w ramach próbnego makijażu przed ślubem i wyglądałam jak moja ciotka Helena w trumnie).

Ja bym ten film trzymała w wypożyczalni w kategorii HORROR (zbliżenia Klinta Istłuda – za każdym razem wyrywało mi się ŁAAAAAAAAAAA!) łamane przez KOMEDIA.

Na dowód jedna z pierwszych scen:

Klint gra w barze na fortepianie. Tak, jest byłym agentem CIA, ochraniał Prezydenta Junajted Stejts, ale najbardziej co lubi w życiu robić, to grać dżez na fortepianie. Zatem, gra na tym fortepianie w barze, do fortepianu podchodzi Młodszy Ejdżent jego Partner (własnie są po wyczerpującej akcji, w której Klint musiał go zabić troche na niby, ale Młodszy Ejdżent się przejął), i wywiązuje się dialog następujący:

MŁODSZY EJDŻENT: Zabijałeś już kiedys ludzi?…
KLINT (nie przerywając gry na fortepianie): Tak. Ale mi się nie spodobało.

No ja BARDZO przepraszam, ale spadłam z fotela ze smiechu.

Chociaż nie wiem, czy jednak nie zostawić tego filmu całkowicie w kategorii HORROR, bo powiem wam, DAWNO się tak nie bałam, jak na scenie erotycznej, kiedy to Klint dobiera się do seksownej ejdżentki (oczywiście Klint nie bardzo może się ruszać – w końcu ma jakies 98 lat – więc musi nam wystarczyc dynamicznie zrzucająca z siebie poszczególne części garderoby ejdżentka oraz odpowiedni montaż) i naprawde, naprawde byłam PRZE RA ŻO NA w momencie, kiedy pokazali, ze Klint runął na łózko, a ona na niego. NIEEE NIEEEE NIEEEE – NIE MOGĄ TEGO POKAZAĆ – TO NIELUDZKIE!… Oczywiście W OSTATNIEJ DOSŁOWNIE CHWILI zadzwonił telefon i ejdżentka musiała pozbierać z podłogi żakiet i kajdanki i wracac do pracy… UFF! W dodatku w tej scenie, gdzie (według mnie, z wyraźnym wyrazem ulgi na obliczu) zbierała z ziemi garderobą, było widać, że do sceny erotycznej (sic!) nie zdjęła podkolanówek 🙂 (i w sumie racja, jak on ma 98 lat, to chyba już podkolanówki niewiele zmienią).

Nie wiem, jak to się skończyło, to znaczy – OCZYWIŚCIE SKOŃCZYŁO SIĘ ZNAKOMICIE dla Klinta, troche gorzej dla Malkovicza, a już całkiem słabo dla Młodszego Ejdżenta, który niestety ale musiał zostać zabity, żeby pokazać cały bezsens wszystkiego i doprowadzic Klinta do ostateczności. Wytrzymałam do momentu, kiedy ganiali się po dachach i poszłam się kapać.

Z musująca pastylką.
No bo w końcu co, kurcze blade.

A moje futrzane klapki EMU już do mnie jadą.

PS. Dlaczego dzis w Trojce nie było Manna? Za to puscili Beatlesów; idąc korytarzem w pracy odkryłam, że śpiewam na całe gardło “Can’t Buy Me Love” – dobrze, ze bylo w miarę wcześnie i prawie nikt mnie nie widział… A zresztą – juz i tak nosze plakietke łagodnej wariatki.

O POLEPSZACZACH NASTROJU

Tematem dzisiejszej prelekcji będą polepszacze nastroju. Pozwole sobie skupic na takich polepszaczach nastroju, które: nie sa na receptę, nie sa drogie, nie trzeba ich wstrzykiwać i nie niszczą zdrowia, tylko pomagają je zachować, psychiczne zwłaszcza.

Ręka do góry, komu nie zdarzaja się takie dni, że ma ochote pojść na most Siekierkowski, zawiesic sobie finezyjny naszyjnik z pustaków i kulnąć w dół?… Mi nader często. I kiedy zwykłe kurwy przestają już wystarczać, mam następujące propozycje:

1. Brokat INGLOT holograficzny.
W bardzo ladnym szklanym pudełeczku, wygląda troche jak kokaina, można go ze soba nosic wszędzie. Ja noszę w torebce. Można go polecic przyjaciółce – ja ostatnio sprzedałam pomysł Zebrze, która zaraz następnego dnia poleciała go kupić i wysmarowała sobie dekolt. Mówi, że pomogło. W ogóle brokat jest niedoceniany jako parafarmaceutyk.
Koszt: około 20 PLN

2. Klapki japonki EMU futrzane
Łagodnieję od samego oglądania ich, a zmarszczki na moim obliczu wygładzają się. Chyba znalazłam alternatywe dla Merlina – będę inwestowac w buty EMU.
Koszt: 99 PLN

3. Sweter z tarantulą.
Czarny wełniany golfik z krótkim rękawem (N: „Ty jestes nienormalna! Po co komu GOLF WEŁNIANY BEZ RĘKAWÓW!” – całe zycie jestem nie rozumiana przez współczesnych) z nasztytą tarantulą z bardzo błyszczących cekin. W dodatku – ODPADAJĄCYCH cekin, które trzeba przyszywać zyłką wędkarską. Przyszyłam i dziś się w niego wystroiłam do pracy – wyglądam BARDZO nieprofesjonalnie i mam to w dupie. N. nawet napisał dziś rano piosenkę na cześc tego wydarzenia: „Moja żona jest psychiczna… Ale za to bardzo śliczna!” (przy czym część druga piosenki powstała już po tym, jak zamachnęłam się na niego kubkiem z herbatą).
Koszt: 45 PLN na lokalnym rynku odzieżowym (na bank można było stargować jakieś 5 zybli, ale ja byłam za bardzo napalona i nie umiałam zachowac pokerowej twarzy).

4. Radca ambasady zaprzyjaźnionego kraju, który przy wszystkich naszych przełożonych wygłosi płomienne przemówienie o tym, że jesteśmy najpiękniejszą kobietą jaką w zyciu spotkał oraz najbardziej inteligentną as well.
Koszt: jeden ciężko obrażony mąż.

5. Pierdolnięcie drzwiami.
Sposób najprostszy, najtańszy i najbardziej dostępny. Pozwole sobie zacytować klasyka: „Pierdolnąwszy drzwiami, poczułam się dużo lepiej” (copyright Pierwsza). Działa ze skutkiem natychmiastowym, ba! Ja nawet czasem wracam i mowie O PRZEPRASZAM… WYMSKNĘŁY MI SIĘ!
Koszt: właściwie zerowy, no chyba, ze to NASZE drzwi i chyba, że wyleciały z futryną. Wtedy koszt = cenie nowych drzwi (a właśnie, podobno nie mówi się futryna, tylko ościeżnica. Czy to jak z tymi flizami i glazurą?…).

To takie bym miała propozycje na dobry początek. Ale liczę na Was – podzielmy się sposobami na dobry nastrój, a świat od razu wypieknieje, mowie wam!

A teraz idę do łazienki oglądac w lustrze moja tarantulę.

O TYM, ŻE PRAWDOPODOBNIE NIE ZYJĘ

Spałam cztery godziny, albowiem małżonek jadł był kolacje biznesową do pierwszej w nocy. Czy wkurwiło mnie to?… ALEŻ!… No skądże. Bynajmniej.

Bynajmniej w ogóle nie wkurwia mnie także fakt, ze wyglądam dziś JAK POMPON (ten z węgierskiej dobranocki, co skakał z drzewa ludziom na głowy). Zapomniałam wczoraj potraktować włosy odżywką, a na dodatek dziś wsadziłam je w paste do zebów. Do połowy. Nie pytajcie, JAK to zrobiłam.

Nie wkurwia mnie również, ze w puzzle ekspresie ta świnia komputer oszukuje i jak kończy mi się miejsce na podajniku, to zawsze przysyła te długie niebieskie (Martucha, przy naszym następnym spotkaniu cię stłukę za te pociągi).

W ogóle nic mnie dzis nie wkurwia!
MOŻE UMARŁAM?…

PS. NO PRZECIEŻ zapomnialam napisać, że TAKŻE W OGÓLE nie wkurwia mnie nowa szata graficzna Merlina! Nic a nic mnie ona nie wkurwia, gdyz po prostu zamykam strone i wychodzę stamtąd czym prędzej. Za kilka miesięcy będe bogata niczym Barbara Piasecka – Johnson, gdy forsa dotychczas przepuszczana w Merlinie pozostanie na koncie… CHOC ZNAJĄC SIEBIE, juz ja cos na to poradzę 😉

O POLAGRZE, METAXIE I KURCZAKACH

Zgodnie z ogólnoświatowymi trendami, na Polagrze było zimno, wiec ZMARZŁAM.
Wobec tego wypilam dwie szklanki metaxy na rozgrzewke.
Po czym zabładziłam i spóźniłam się na pociąg. TADAM!

FATALNE OZNAKOWANIE w tym Poznaniu drogi na dworzec PKP! FA TAL NE. W która strone bym nie poszła, wyrzucalo mnie przed hotelem MERCURE. Jak po raz dziewiąty zobaczyłam hotel MERCURE, to miałam ochotę zeskoczyc z tego je… lernego wiaduktu na dach pociągów, KTÓRE WIDZIAŁAM Z GÓRY JAK STAŁY SOBIE NA SZYNACH i za cholere ciężką nie mogłam do nich ZEJSĆ TAM NA DÓŁ!

Spóźniłam się na pociąg, następny miałam za godzinę, dzwonie do małżonka się wyżalić, poszukac oparcia, a ten mnie od pijaczek i „WYMYŚL SOBIE KARĘ”. Mowie wam… Zycie człowieka w obcym mieście po dwóch szklankach metaxy nie jest lekkie. NIE JEST.

Oraz już wiem, o co chodzi z tymi Czeszkami (co to jedna została Miss Świata).

Mój mąż N., który wiele o świecie wie, bo sporo czasu spędził na Kaszubach i tamtejszych dyskotekach, mówi, że te Czeszki to one sa takie… ROZBUDOWANE… z powodu kurczaków na hormonach. W skrócie – małe dziewczynki jedza kurczaki z przemysłowego tuczu, karmione hormonami, i rosną im taaakie duże cycki.

AHA.

DROGA MAMO, TATO, BABCIU I DZIADKU, niniejszym chciałam złożyć Wam wyrazy wdzięczności, że U NAS NIGDY NIE POSTAWIŁ NOGI ŻADEN KURCZAK Z PRZEMYSŁOWEGO TUCZU, tylko i wyłącznie wiejskie kury, odzywiające się ekologicznymi glizdami i robakami, które w zyciu hormona na oczy nie widzialy. BARDZO WAM DZIĘKUJĘ. Gdyby nie wy, mogłabym się wykoleić, no bo przcież gdybym miala TAAAAKI BIUST to na pewno by mi się nie chciało zdawac na studia. ZAPRAWDĘ MIAŁABYM WTEDY inne priorytety.

(Dlaczego, dlaczego nie jedliśmy przemysłowych kurczaków CHOCIAŻ CO DRUGĄ NIEDZIELĘ?… Łaj?…)

No i tak.
Nic mi się nie chce od poniedziałku.

O KONCU SWIATA NADCIAGAJĄCYM

Dobra. DOIGRALIŚCIE SIĘ. Mówiłam, ze idzie koniec swiata, to nikt mnie nie słuchał. I co? I MIAŁAM RACJĘ!

Wygraliśmy w noge z Portugalia wczoraj!

No jeśli to nie jest ZNAK końca świata, to ja się pytam, CO.

Ja tam czekam na deszcz żab, szarańczę i Żyda Wiecznego Tułacza z kobzą.

A Cashew mi się sniła, bo jutro jade do Poznania! (jeśli oczywiście BĘDZIE JAKIES JUTRO, prawda).

Boli mnie brzuch od rana, drogi pamiętniku – zżarłam wczoraj duży worek ryżu i jakis kilogram surowej ryby. Choc w obliczu nadciągającego Końca to oczywiście nieistotne. Ide robić sudoku i rachunek sumienia.

PS. Proszę bardzo, kolejny dowód, mijam na korytarzu koleżankę, a ona mówi „Tylko skąd wziąć mątwy?…”.

NIE WIEM… O JESIENI CHYBA?

Kupiłam wczoraj książkę…
TAAAAAAK WIEM, do końca października miałam nie kupowac książek. TRUDNO – STAŁO SIĘ. Nie mogłam nie kupic, bo to nowa Marian Keyes. „Wakacje Rachel”.

Łyknęłam wczoraj 350 stron (jeszcze ze 200 mi zostało, bo Marian się postarała i napisała grubą książkę- uwielbiam grube ksiązki).

No ja wiem. Nie jest to Proust (stary safanduła, notabene), ale nic na to nie poradzę, że ta babka tak do mnie trafia.

Lekko zamroczona lektura wysiadłam na swojej stacyjce z PKP. Była wlasnie „magic hour” – ta pora, za która przepadają hollywoodzcy operatorzy, bo światło jest takie wyraziste, tuz przed zachodem słońca. Cały Żyrardów pachniał dymem palonych liści i jabłkami. Nie ma tego nigdzie poza małymi miasteczkami. Nie umiałabym mieszkac gdzie indziej. Najwyraźniej jestem małomiasteczkowa.

Sniła mi się Cashew 🙂

O DŁUGOPISIE

Troche bylam niesprawiedliwa dla tego weekendu, albowiem zupełnie zapomniałam, ze znalazłam długopis, który już uważałam za zagubiony i utracony na wieki. Tak, wiem, że mam cztery miliardy długopisów, ale TEN BYŁ SZCZEGÓLNY, kupiłam go sobie na Maderze i w ogóle. I zgubiłam. A przynajmniej tak mi się wydawało – do soboty.

Kiedy to wywlokłam z szafy torebkę (mam trzy miliardy torebek) (dobra, mam świra na punkcie: – długopisów, – torebek, – książek), otwieram ja celem wypełnienia treścią, a tam… w kieszonce… Mój długopisik! Zaginiony, opłakany i wspominany rzewnie – leży sobie JAK GDYBY NIGDY NIC, padalec jeden! Wybaczyłam mu, ale żeby mi to było ostatni raz.

(Choć oczywiście jest jeszcze taka opcja, że zbliża się koniec świata; było takie opowiadanie Connie Willis o końcu świata i że wtedy odnajdują się wszystkie przedmioty, które zaginęły; co prawda, długopis to jednak nie Graal, ale bo to wiadomo w dzisiejszych czasach?…)

Poza tym dopadły mnie przemyślenia na motywach, dlaczego zawsze rzucają się na mnie ekspedientki, jak wchodze do sklepu z ciuchami. Inne baby chodzą sobie po sklepie luzem i nikt się ich nie czepia, ja – tylko wejdę – już na mnie wisi co najmniej jedna, a czasem kilka sprzedawczyń. Chyba po prostu wyglądam na taka, która kupi byle co, żeby tylko dac jej spokój (owszem, kilka razy mi się zdarzyło).

Postanowiłam sobie, że następnym razem, jak przyleci do mnie taka i zapyta „Czy mogę pani w czyms pomóc?” to jej odpowiem: „Może pani. Chcę w tej chwili być wysoką, pewna siebie brunetką z dużym biustem, długimi nogami, bardzo długimi paznokciami, tytułem wicemiss Polski, nie bać się prowadzić samochodu po Warszawie oraz mieć doktorat z fizyki. Proszę mi to przynieść do przymierzalni, rozmiar 34. Ciap ciap!”

Cos podejrzanie optymistyczne horoskopy mam ostatnio. JAK NIC JESTEM INWIGILOWANA.

O CHOREJ MELI I EGZORCYZMACH

Do chrzanu z takimi weekendami.

Melania Scarlett jest chora. Leży płasko i się trzęsie (acz daje się łaskawie poczęstować polędwicą wołową). N. woził ja po klinikach – miała więcej badań przez te 2 dni, niż ja w ciągu ostatnich 10 lat.

Tak to bywa, moje panie. My w domu robimy wołowinę z kurkami dla naszych mężów, a oni co? Wożą suki po lekarzach.

Kupiłam sobie wobec powyższego książkę o egzorcyzmach.