Narąbawszy się w piątek w Jeff’sie nabyłam po pijanemu wieczorowa sukienkę.
Wszystko przez Zebrę, która te sukienki wypatrzyła, a ja po pijaku mam słabą wole walki z pokusami, a zwłaszcza, kiedy mam na sobie coć, co a) nie odstaje, b) nie wlecze się, c) nie zwisa oraz d) jest mi w tym do twarzy.
I zupełnie nie szkodzi, ze kiecka jest NA RAZ i ze nawet po przymierzeniu byłam cala, caluteńka pokryta brokatem, który nie wiem, JAKIM cudem się z tej kiecki oberwał, bo ze mnie nie chciał zleźć nawet po kąpieli.
W ogole mi to nie przeszkadza, natomiast zupełnie na odwrót praca. MAM TYLE ROBOTY ze chyba kogoś uduszę.
Oraz dodatkowo N. twierdzi, że mamy świerszcza w salonie, ponieważ jakoby grał w nocy na skrzypcach. Trochę mi się nie chce w to wierzyć, poza tym, nawet jeśli okaze się, ze tak, to co on biedula będzie jadł? N. mowi, że wędzone ryby (śledź a la łosoś). A może to wcale nie świerszcz, tylko DUCH – czytałam ostatnio kilka wątków o duchach na forum i powiem wam, mimo, ze był środek dnia, to dostałam migotania zastawek i bałam się obejrzeć. Więc ja już wole szarańczaka, nawet jeśli mam mu serwować bliny z kawiorem.
Zróbmy cos wspólnie, żeby były dwa weekendy w tygodniu! Na przykład uduśmy kogoś.