Takie weekendy to należałoby SKA SO WAC.
Bo człowiek tylko je i spi. I spi, i je. ŻRE, właściwie, kurna. Przybylo mi około 40 kilogramow. Wygladam i czuje się jak opona od TIR-a.
I chce mi się spac (jesc, na szczescie, już nie).
Oraz mam pytanie dla filologow. I filaretów, oraz Filomeli, gdyby akurat PRZECHODZILA i zechciała wpaść z tragarzami:
– Co to jest DUNDER?
Z powiedzonka ludowego („a niech cie dunder świśnie”) wiemy, ze dunder potrafi świstać, obstawiałabym zatem jakis gatunek niedużego, futrzastego ssaka. Chociaż, cholera wie, może to np. gatunek wierzby albo jakis instrument.
Szkoda, ze Mickiewicz nie napisal nic o dundrze ani nie wcisnął go w jakas epopeje, bo już by go językoznawcy rozgryzli, jak świerzopa czy dzięcielinę (choć mój poglad na te sprawe jest taki, ze kiedy Mickiewiczowi nic nie pasowalo i nie chcialo się rymowac, to tworzyl sobie jakies slowo, a pozniej cale sztaby uczonych z wywieszonymi jęzorami udowadnialy, ze to ludowe określenie koniczyny, uzywane wyłącznie i jedynie w trzech zapadłych wsiach na wschod od Hrubieszowa).
A poza tym, to spac mi się chce, mówiłam już? Mam jakis rzadki przypadek spiaczki afrykańskiej*.
* = nie mylic z leniem pospolitym. To ZUPEŁNIE, ABSOLUTNIE NIE TO SAMO. Wcale. Broń Boże.