Chwilowo nieczynne bo czytam Gibsona “Wszystkie jutra”.
PS. Nie mam i nie widzialam “Maszyny roznicowej” – kto widzial “Maszyne roznicowa” Gibsona i kogo mam zabic, żeby ja przeczytac?…
Strefa wolna od sportu i lajfstajlu
Chwilowo nieczynne bo czytam Gibsona “Wszystkie jutra”.
PS. Nie mam i nie widzialam “Maszyny roznicowej” – kto widzial “Maszyne roznicowa” Gibsona i kogo mam zabic, żeby ja przeczytac?…
Pierwszego dnia po ostrzyzeniu wygladalam jak Jane Fonda, na szczescie mi przeszlo – tapir, który wyprodukowala pani fryzjerka, oklapl, wlosy się umyło i jest tak samo kudlato, jak przedtem, tylko troche krocej.
Po czterdziestym osmym pytaniu do N. “NO ALE JAK! Jak WYGLADAM?”, N. obrzucil mnie tzw. dlugim spojrzeniem panoramicznym i powiedzial:
– Wygladasz jak z tego, no…
VOGUE! – pomyslalam – zaraz powie, ze wygladam jak z okladki VOGUE albo innego PLAYBOYA!
– Jak z “Miedzy nami jaskiniowcami” – powiedzial N. i wyszedl podlewac trawnik.
I miał racje, bo mialam na sobie szorty i takie wielkie, puchate kapcie. I nowa fryzure, ale to już taki drobiazg, doprawdy.
Calineczka popiernicza po ogrodku w spioszkach niemowlęcych w żyrafki. Co kto przechodzi ulicą, to się przewraca na jej widok. Naprawdę, jaki ten nasz naród nietolerancyjny – nie szata zdobi czlowieka (co chciala niedawno zademonstrowac pani premierowa), a tym bardziej jamnika.
Dochodzę do wniosku, ze praca robi mi dziurę w mózgu.
To, co mi wczoraj los zgotowal zamiast milego, przytulnego, pijackiego wieczoru, smialo można by nakrecic na video i zmontowac co najmniej dwa filmy – kontynuacje “Psa Andaluzyjskiego” i “Kaczej zupy” Braci Marx (szczerze mowiac, chyba tylko Braci Marx mi tam zabraklo, zwlaszcza tego, co nie mowil, tylko miewał trąbki i nożyczki).
Wszystko zaczelo się od tego, ze ULICĄ PRZECHODZIŁ PIESEK, w zwiazku z czym trzy jamnicze bandytki poszły go ODPROWADZIC wzdluz ogrodzenia, drąc przy tym gęby tak, że sąsiedzi pobiegli po lornetki – CO TAM SIĘ DZIEJE – żona meza katrupi piłą łancuchowa czy jak?…
Przy furtce się POGRYZŁY. N. zdażyl wylowic ze stada Melanie – niosl ja na rekach, ta idiotka się wiła, wyrywala, szczekala, a dołem podążały Pyza z Calineczką. Nie od razu zauwazylismy, ze Calineczka ma odprute pół brzucha i kawał skóry łopocze jej niczym flaga olimpijska.
Ja, oczywiście, o malo nie zemdlalam i poszlam się schowac w jałowce. Mloda Zebra – jak zwykle- zachowala zimna krew, owinela psa w scierke, wyciagnela mnie z jałowców i uruchomiła ambulans do weterynarza. Pierwsza lecznica była ZAMKNIĘTA – może to i lepiej, bo zaraz obok jest szyld “WYRÓB CZAPEK” – chyba niezbyt dobra reklama umiejętności pana weterynarza…
Druga była otwarta. Mloda Zebra z moim ojcem udali się do gabinetu, po czym mój ojciec zostal z niego wyrzucony, bo utrudniał. Po chwili wyszla Mloda Zebra z komunikatem:
– Sluchajcie – mowi – to potrwa, bo trzeba ją znieczulic, ogolić i zszyć. Czyli jakies pół godziny.
I wrocila do gabinetu, asystowac przy operacji, bo ona to uwielbia.
Siedzielismy zatem smętnie przed lecznicą, grając we trójkę – N., mój ojciec i ja – w marynarza, KTO ZAPŁACI (szycie – 120 PLN plus 4 dni antybiotyki – 20 PLN za zastrzyk).
– Jak to, KTO ZAPLACI – stwierdzil mój tatus – wlascicielka TEGO REKINA!
N. miał przeslicznie upierniczoną przez Melanie błekitna koszule, w zwiazku z czym dodal jeszcze ozdoby z loda MAGNUM oraz szlaczek z coca – coli.
Po jakichś 3 kwadransach Mloda Zebra pojawila się na schodach z psem ze zwisającą glową. Calineczce sterczaly druciane szwy, a rozerwany bok miala pomalowany na srebrno. Całą drogę do domu Mloda raczyla nas opowiescia, co Calineczka wyhaftowała po podaniu znieczulenia (okazalo się, że miedzy innymi – kielbasę, która ukradla Melanii).
W domu jeszcze czekala nas atrakcja pod tytułem UBRANIE PSA W KAFTAN BEZPIECZENSTWA. W tym celu nalezalo naciągnąć na nieprzytomnego, przelewającego się psa coś długiego, bawełnianego (np. nogawkę od starej piżamy), sprytnie wycinając w tym dziury na cztery łapy i ogon. Udalo nam się za czwartym razem (to jest, za czwartą nogawką).
Zaprawdę, powiadam wam: kto nie ubieral spasionego, nieprzytomnego jamnika w nogawke od piżamy, ten jeszcze duzo musi się o życiu nauczyć.
Melania jest w karcerze i generalnie – MA PRZERĄBANE, mam ją zabrac na jakąś terapie społeczną.
Wlasciwie, to przyszlam dzis do pracy ODPOCZĄĆ.
Tak miedzy nami mowiac, to nie pamietam DOKLADNIE, jak to się stalo, ze wyladowalam dzis w pracy o godzinie 7.25. Pamietam cos na ksztalt kompaktowych trąb jerychonskich, jakies łomoty, chyba mialam stycznosc z zelazkiem (bo to, w co jestem ubrana, wyglada na uprasowane). Musialo pasc pytanie “Jedziesz ze mna?” i moja odpowiedz raczej była twierdzaca, skoro TU SIEDZE i dawkuje sobie kofeine, probujac nie zezrec calej filizanki NA JEDEN RAZ.
Wszystko przez to, ze przebywam na co dzien z czlowiekiem – trąbą powietrzną o wysokim poziomie energetycznym. Ja z kolei, gdybym miala się do czegos porownac, to do capibary albo jaszczurki z Galapagos – cierpie na zaawansowany fototropizm i PRZYMUS przebywania w pozycji horyzontalnej. Zajmuję przestrzen cichutko i nieszkodliwie jak mech, N. natomiast – wprost przeciwnie. Wyprzedza go tętent i jazgot, przybywa w kurzawie, a za nim toczy się grzmot przekraczania predkosci ponaddźwiękowej. (W dodatku, jak to przeczyta, to mnie zabije 🙂 )
Ale do czego zmierzam: otoz, przebywajac z takim czlowiekiem, można albo probowac DOTRZYMYWAC KROKU – czyli szarpac się, galopowac, a i tak skonczyloby się smutnie – albo NIE – i ja wybralam drugi sposób. Zarzucilam cos w rodzaju linki holowniczej z malym, dmuchanym materacykiem na koncu. Pomna nauk madrzejszych ode mnie kobiet – na przykład, takiej Betty z “Jajko i ja” – nie polemizuje, nie marnuje energii, tylko odpowiadam “Tak, kochanie”! A zwlaszcza, kiedy pyta, czy widze cos oddalonego ode mnie o 3 kilometry i czy mi się to podoba i czy będziemy reflektowac na podobny kolor tynku, a ja mam wade wzroku minus trzy dioptrie. I po co mam mu to powtarzac za kazdym razem? Ze nie wiem, bo nie widze, ze… Mowie “TAK KOCHANIE – Tak, widze ten dom, chociaz jest na granicy ze Szwajcarią i widze tego myszolowa w jonosferze i tak, bardzo mi się podobają te felgi od tego samochodu który wlasnie minal nas z predkoscia 250 km/h i TAK – TA SOWA ZA OKNEM TEZ jest NIESAMOWICIE PIEKNA tylko nie kaz mi wstawac z lozka bo mi się zamknie ksiazka”.
I zanim pojde po druga kawe, to jeszcze tylko napisze, Drogi Pamiętniku, ze jutro ide z tego wszystkiego do FRYZJERA, żeby sobie poprawic imydż. A przynajmniej fryzujrę.
Dawno, dawno temu, tak bardzo dawno, ze wszystkie jamniki były jeszcze krotkie, a zlote rybki – dopiero srebrne, była sobie piekna, mloda i glupia dziewczynka.
Z uwagi na swoja mlodosc i glupote (no i urode, rzecz jasna), owa dziewczynka popelniala tzw. Bledy Mlodosci, a sporo ich było, bo czego jak czego, ale glupoty to dziewczynce nie brakowalo.
Mijaly lata. Jamniki rosly wzdluz i zaokraglaly się im brzuchy, a i nasza dziewczynka zaczela wychodzic na prostą, bo to już czas był najwyzszy – wiek już nie taki znowu mlody, uroda się nieco zamortyzowala (tylko glupoty ubywac nie chcialo, ale to już ZUPELNIE INNA HISTORIA).
No i nadszedl Dzien Dzisiejszy, w którym to dniu dziewczynka nie dosc, ze musiala się przeprowadzic, to jeszcze TADAM! Posadzili ja w jednym pokoju z Bledem Mlodosci!
MORAŁ:
NIC NIE JEST TAKIE, JAK BY SIĘ WYDAWALO!
A jeśli ci nakladaja na talerz – zjedz, bo tak wypada.
PS. A mowili tatulo – zapisz się do partii – to już bym miala osobny gabinet… a tak?… Ech!…
Wstaje rano. Na szafce nocnej przy lozku – ogromna czerwona ĆMA z zębami jak krokodyl.
Probuje umyc zęby. Okazuje się, że w połowie domu jest swiatlo, a w drugiej polowie – wprost przeciwnie.
Przyjezdzam do pracy, odpalam kataryne i dowiaduję się, ze – cytuję:
“Mężczyzną rozdającym jaja na lotnisku był Vitalis Pędzik z Lindenhurst.”
Aha.
To znaczy, ze…
Jestem postacią z ktorejs powiesci Philipa K. Dicka?…
Bo tak mi wychodzi, szczegolnie po obejrzeniu nowego bloga Marcysia,
Tjaaaa…
PS. A MArcys mowi, ze cos ze mna nie w porzadku, tylko dlatego, ze probowalam wczoraj wieczorem zrobic konika morskiego na szydelku, ale nie moge dac sobie rady z kregoslupem w ogonku! BO OGONEK JEST NAJTRUDNIEJSZY w konikach morskich!
Do moich ciekawszych osiagniec zyciowych dopisuje wczorajsza PRZECHADZKE ul. Piotrkowska (Lodz) o godzinie 12.00. Bardzo udana – stracilam tylko ok. 4 kg masy ciala i chyba do dzis mi się dymi z pustego łba. W ogole, Swiety Mikolaju – chcialabym wiedziec, dlaczego neurony obumieraja, a glupota ODRASTA i się MNOZY?
“101 Reykjavik” zmordowałam do 273 strony i musze odpoczac. Gdybym miala rozowym flamastrem zaznaczac kawalki zywcem wziete z “Mechanicznej pomaranczy”, a niebieskim – z “Nagiego lunchu”, to cala ksiazka bylaby w paski. Zal mi glownego bohatera, którego najpowazniejszym problemem jest najwyrazniej fakt, ze jedyna cycata babka w calej ksiazce to lesbijka, w dodatku – narzeczona mamusi. Czas wypromowac Marcysia – dochodze do wniosku – który nawet lepiej niż kultowy autor potrafi pisac o kondomach, gilach i pobytach w toalecie, poza tym – w odroznieniu od autora – jest mistrzem krotkiej formy (SMS).
W zwiazku z powyzszym czytam szwedzki kryminal “Falszywy trop”. Już na 123 stronie dwie osoby oskalpowane i jedna się podpalila na srodku pola rzepaku. Dlaczego rzepaku?…
Tak – bardzo utrudnia mi zycie fakt, ze nie mogę czytac w samochodzie (niedobrze mi się robi). Do wyboru mam zatem nieczytanie w samochodzie lub transport publiczny – ten drugi nawet sobie chwale, zwlaszcza z rana, natomiast DO OBLEDU wpienia mnie wsiadanie doń z jedzeniem. Na przykład – z wypakowanym do granic mozliwosci hotdogiem, z którego zwisaja metry kapusty i kapie sos, albo z gofrem i kilogramem prawdziwej plastikowej bitej smietany, która tez zwisa i kapie – ze nie wspomne o rozsiewanym wokół zapachu przypalonej padliny. Mniej szkodliwe dla wspolpasazerow – acz bardzo dziwne dla mnie osobiscie – jest trzymanie czegos tajemniczego w TORBIE, wpychanie tam łapy i pozeranie po kawalku.
Tak, ze mam do wyboru – festiwal kulinarny i lektura albo poranna pogawedka z kierowca. Kierowca jest namietnym Zmieniaczem Pasow – chyba będę brala ze soba skarbonke i inkasowala 2 zl za kazda zmiane pasa. Już pojutrze stac mnie będzie na kreacje z nowej kolekcji Teresy Rosati.
A teraz – grzecznie czekam na obiecana BURZE!
Pozwole sobie zacytowac wczorajsza pogawedke z Oblym (bez pytania go o zgode).
BARBARELLA (B):
Wyszla nam z Pepsee genialna reklama PEPSI! SLUCHAJ:
DZIKI WIELBLAD – wiesz, taki prawdziwy DZIKI WIELBLAD na pustyni – stoi sobie, nagle -zaczyna WESZYC! Weszy, weszy i ZACZYNA BIEC! a za chwile – GNAC!!!
Przebitka – przez pustynie idzie sobie turysta. Taki tam sobie… turysta normalny – idzie sobie, ociera pot z czola, ma plecak, w plecaku – miedzy innymi – pepsi.
Turysta idzie, na horyzoncie zaczyna byc widac punkcik, ktory zamienia sie w KURZAWE, a ta – w DZIKIEGO, pedzacego wielblada ktory jest STRASZNY! Rozpedzony, ma przekrwione oczy i PEDZI, PEDZI WPROST NA TURYSTE!!! Turysta zaczyna uciekac! ale wielblad jest szybszy – DOPADA TURYSTE!!!
DOPADA TURYSTE i przewraca go na ziemie!! Turysta zegna sie z zyciem… ale coz to? wielblad rozrywa plecak, WYRYWA z niego puszke PEPSI, POLYKA JA, slychac taki ZGRZYT – po chwili wielblad WYPLUWA pusta, zgnieciona puszke po pepsi i GLOSNO BEKA :)))))
Zapada lagodna cisza, cwierkaja (hm, co moze cwierkac na pustyni – hiena?…) hieny – no i pojawia sie napis – ASK FOR MORE
Kurtyna!!!!!!!!!!!!!!!!
I co ty na to?
OBŁY (O):
Zrób dobrą reklame proszku do prania hahaha cwaniarko pepsi to pryszcz
B:
A moze po prostu zastapic puszke pepsi w plecaku turysty pdelkiem proszku do prania?…
O:
A wielblada szopem praczem, a pustynie balkonami na goclawiu gdzie suszy sie tylko pranie…
B:
STOP STOP! Nie wykoslawiaj calej koncepcji!!!
NIECH ZOSTANIE PUSTYNIA!
Mozemy zastapic ew. turyste pania Pieńkowską!
O:
Pasujeee ale bloki na goclawiu tez pustynia nie?
B:
ALE SZOP NIE MOZE GALOPOWAC PO BALKONACH bo nie bedzie tego poczucia PĘDU swobody i WIATRU WE WLOSACH!!!!
O:
No tak ale moze wyjsc z suteryny z mokrymi włosami i z podwinietymi rekawami i mruczec.
B:
Wiesz co – przywiazalam sie do tej koncepcji galopujacego wielblada z falujaca sierscia i te rekawki mnie nie biora…
O:
Zupelnie nie ? PROSZKI DO PRANIA NA PRAWDE NIE SĄ LEKKIE
Z INNEJ STRONY INTELIGENTNY PROSZEK – PRALKA – STOI DZIECKO UMAZANE CALE CZEKOLADA… BUCIKI TWARZ SFETEREK SPODENKI WSZYSTKO…
DZIECKO JEST USMIECHNIETE A NAJLEPIEJ BLIZNIAKII
DWIE PRALKI – WKLADAMY JEDNO DZIECKO NIE ROZBIERAJĄC WKLADAMY DO JEDNEJ PRALKI ZE zwykłym proszkiem a drugie z naszym reklamowanym
NAPIS INTELIGENTNY PROSZEK
Najpierw dziecko prane w pralece ze zwyklym proszkiem – wychodzi wszystko czysciutkie owszem ale dziecko jest smutne…
Z naszej praki wychodzi dziecko ze tylko sfeterek i spodnie uprane a reszta umazana i dziecko jest sczczesliwe!!
Napis PIERZEMY TYLKO TO CO CHCEMY BY BYLO PRANE!!
B:
Etam… Myslalam, ze z tej pierwszej pralki wypadnie uduszone i utopione dziecko… OBLY NIE OSZUKUJ!!
O:
Masz racje… A moze to byli murzynki? I biale wyprane zwloki wyjelismy…
Albo nieeee – dziecko wychodzi nie tylko uprane ALE Z ODROBIONYMI LEKCJAMI
TADAM!!!
B:
TAK – I USWIADOMIONE SEKSUALNIE!
O:
DOKŁADNIEEEE I ZOSTAJE NA KONIEC PREZYDENTEM I CHUDNIE NA KAMPANIE PREZYDENCKĄ
I ZENI SIE Z JOLKĄ
I BEDZIE PIEKNIE
baska ide na obiad
I poszedl.
Droga Redakcjo, Kochany Pamietniku i generalnie – Dobrzy Ludzie, co nie widzieliscie, a uwierzycie !
Zmagam sie z problemem.
Co nalezaloby powiedziec mezczyznie, zwyklemu mezczyznie, ktory wlasnie ZAKOCHAL SIE NA SMIERC – dokladnie, tak jak pisze: NA_SMIERC
i to BYNAJMNIEJ NIE we WLASNEJ ZONIE?…
HA?…
A tymczasem – lato się rozbuchalo i to NIEBYWALE. Glownie lato BUCHA podczas tygodnia pracy, w weekendy zachowujac się z nasladowania godna powsciagliwoscia. Z tego upalu wszystko wiednie oraz glowy ministrow spadaja jak cieple buleczki.
Jak JA nie lubie takiego CHAOSU – wole spokojne, logiczne ciągi przyczynowo – skutkowe. Na przykład: za nieduzy pieniadz nabywamy kobialke wisni, wsypujemy do sloja, zasypujemy cukrem, po odpowiednim czasie dolewamy wodki. Skutek: nalewka na wisniach. Ach, gdyby cala gospodarka dzialala jak nalewka na wisniach… I – generalnie rzecz biorac – gospodarka tak DZIALA, tylko potrzebny jest CZAS – tak jak w nalewce – niestety, zwykle o drodze ktos ukradnie wisnie, sprzeda cukier i wypije wodke.
Co do mojej pracy – to pozwole sobie zamiescic tylko komentarz mojej kolezanki, która zwrocila mi uwage (podczas dwudniowej konferencji), ze naduzywam slow “pedofilia” i “autystyczny” (a, bo wieczorem przy winie wszyscy tylko – o pracy i o pracy, to rzucilam temat – dlaczego nie ma kobiet – pedofilek) (Obly mowi, ze sa, tylko to się nazywa INSTYNKT MACIERZYNSKI).
A w ogole, za duzo się madrze i jem za duzo chipsow (obserwacja wlasna).