Dean Diary, ciągle się ostatnio zastanawiam, co jest większe – moja dupa czy moja skleroza. Obie są doprawdy bezapelacyjnie gigantyczne, tylko nie mam ich jak porównać w wielkościach bezwzględnych, nie mają wspólnego mianownika (albo ja go nie potrafię znaleźć). I co z nimi zrobić – też nie mam pomysłu. To znaczy mam, ale jakieś niewydarzone, np. kupiłam sobie kwas foliowy, ale nie pamiętam, żeby połknąć. Niby na razie zapominam, co miałam kupić albo załatwić w urzędzie, ale kto mi da gwarancję, że pewnego dnia po obudzeniu nie spoliczkuję N. z okrzykiem „KIM PAN JEST i co pan robi w moim domu!”. No, ale nikt nie ma takiej gwarancji, prawda. I nie dość, że skleroza, to jeszcze z wielką dupą do towarzystwa. Ech.
A propos załatwić w urzędzie – mam taką wielką prośbę, żebyście Drodzy Państwo nie chorowali i nie umierali, ponieważ liczba spraw do załatwienia i rozmiar papierologii później naprawdę PRZYTŁACZA. Więc naprawdę zastanówcie się trzy razy, albo i pięć, zanim wytniecie rodzinie taki numer. Umordowana jestem jak nasza szkapa, a do końca jeszcze sporo zostało.
Tymczasem wszyscy się pokłócili o Muzeum Sztuki Nowoczesnej, co to niedawno miało premierę. Jedni, że styropianowy kontener na ryby, drudzy – że ci pierwsi są zaściankowi i pewnie woleliby pierdolnąć kolumienki i wieżyczki. Ja na razie, przyznam się, nie wiem. Może będę miała opinię, jak przed nim stanę i wejdę do środka. No wiadomo, że krytykują, ale większość takich budynków była krytykowana, a później wrosły w krajobraz, a ludzie się oswoili. No bo jak miałoby wyglądać Muzeum Sztuki Nowoczesnej – jak hotel Bristol, żeby „pasowało”? Z drugiej strony – Guggenheim to nie jest, może władze miasta postąpiły za bardzo zachowawczo, pierwszym eksponatem takiego muzeum powinien być sam budynek i tu trochę zabrakło odwagi i szaleństwa. Ale i tak jest fajnie, jak się naród kłóci o sztukę nowoczesną – jak w tym skeczu Piwnicy pod Baranami: “Kumie, wyście to taki snob – ino byście się lubowali w tej muzyce atonalnej, nowoczesnej, a przejść koło waszej chałupy to cięgiem Bach i Bach!”.
A czytam, tylko proszę się nie śmiać, trylogię Fleszarowej – Muskat „Wiatr od lądu”. Była do wzięcia na bazarku na rzecz piesków, a od dawna się czaiłam na dzieła Fleszarowej, tylko miałam nadzieję na powieść obyczajową z lat 60-tych, a tu ci masz – międzywojnie i szlachetny naród buduje Gdynię. No trudno – KUPIŁAM, TO PRZECZYTAM. W ogóle zauważyłam, że jak człowiek się zaczyna nad sobą za bardzo użalać – to trzeba sięgnąć po literaturę przed- i międzywojnia i od razu się ustawia do pionu. Tylko nie Żeromskiego, chociaż to był niezły numerant (wychodzi mi, że bigamista), ale nudził okrutnie.
Podobno nad Mazowszem przeleciał meteoryt i spadł gdzieś pod Mławą. Już naprawdę, nie miał gdzie?…
Donoszę, że byłam w MSN i jestem bardzo usatysfakcjonowana. Piękne światło w środku, cokolwiek tam się powiesi czy postawi, będzie świetnie wyeksponowane. Schody są zachwycające. Jedyne, co gryzie w oczy, to widok przez okno na ten bajzel przed i na Juniora, który jest paskudny, ale wszyscy się już do niego przyzwyczaili, więc nie stanowi tematu.
Zabawnym zjawiskiem są liczne grupy emerytów snujące się po budynku i narzekające z całych sił. Gdyby się dało czerpać energię elektryczną z biadolenia, muzeum miałoby rachunki wyzerowane do końca stulecia.
Myślę, że spoliczkowanie N. plus ten okrzyk to nawet niezła wersja. Gorzej gdy zaczniesz się przytulać szepcząc zalotnie coś w stylu: “Nie pan się pospieszy, mąż pewnie niedługo wróci…” 😉
O, właśnie: “Pierwszym eksponatem takiego muzeum powinien być sam budynek”. A jest paskudny. Cidade da cultura de Galicia też piękne nie jest, ale ma w sobie “coś” i robi wrażenie.
Tak, to prawda. Jakby sama śmierć bliskiej osoby nie była wystarczającokijowym wydarzeniem, to jeszcze te wszystkie pierepaly, urzędy, notariusze. Ech, trzymaj się tam