Wczoraj spędziłam sporo czasu na Pudelku, analizując artykuł z wypowiedziami Caroline Derpienski z programu „Damy i wieśniaczki”. Moja koleżanka to ogląda, a jest jedną z najinteligentniejszych osób jakie znam – więc coś musi w tym być. Dla mnie takie programy są nie do przeskoczenia z uwagi na dreszcze zażenowania, jakie czuję – jak to się teraz mówi, cringe. A ona twierdzi, że mimo że widać, że to na maksa wyreżyserowane, to z ludzi niechcący wychodzą takie rzeczy, że to się w głowie nie mieści i choćby dlatego warto.
Jak słowo daję, mam maluteńką mikronadziejkę, że to jest jakiś eksperyment społeczno – socjologiczny. Że gdzieś tam jest drugie dno i ktoś kiedyś powie A KUKU, a wszyscy UFF, czyli O TO chodziło. Oczywiście jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to nierealne i się samooszukuję i że w dzisiejszych czasach nie ma granic obciachu ani rzeczy, których ludzie nie zrobią, żeby zwrócić na siebie uwagę (a dno jest jedno i to wprost przed naszymi oczami). Nie ma już nadziei dla naszej cywilizacji i może i dobrze – po nas przyjdą meduzy, też nie mają mózgów, a przynajmniej są ładne i półprzezroczyste.
Natomiast co u szczeniaczka.
Mangusta już prawie, prawie nauczyła się mówić, że chce wyjść na siusiu, a ja ją prawie zrozumiałam – aż tu nagle skończyła się ładna pogoda, w nocy była burza, nie mieliśmy prądu cały dzień, zaczął padać deszcz – i pieseczek na mokrą trawę sikać NIE BĘDZIE. Nie będzie i już! I nie wyjdzie z domu, jeśli pada. I mamy tak zwany regres.
Przy czym deszcz nie przeszkadza jej ganiać po mokrych krzakach – zwłaszcza po śniadaniu uwielbia się ze mną bawić w tak zwaną pogoń Apacza dookoła sracza – czterdzieści minut zapierdziela w kółka i ósemki po ogródku. A ja, naturalnie w piżamie, próbuję jej od czasu do czasu wyrwać z pyska obrzydliwego ślimola bez skorupy (bo na liście, patyki i mech już przestałam zwracać uwagę, bo bym oszalała – ale ślimaki JESZCZE próbuję rekwirować).
Poza tym – nauczyła się wchodzić po schodach (schodzić jeszcze nie) i aktualnie mam okrągłe ZERO prywatności, bo do łazienki na górze też już przychodzi i próbuje wyważyć drzwi, jeśli je zamknę. Serio, drapie albo łomocze do drzwi i jednocześnie szczeka. Więc myję głowę z radośnie podskakującym dookoła kłębkiem sierści i zębów, który próbuje mi ukraść kapcie albo przynajmniej łapie ręcznik i z nim ucieka.
I jest śliczna i ma taki różowy brzuszek i wszyscy piszczą na jej widok, a ja bym wolała, żeby już była duża, mądra i z brodą, bo uwielbiam dziewczyny z brodą. I żeby można z nią było usiąść i pogadać.
Ej, ale co z tą Derpieński? Ja z zasady nie oglądam takiego shtu, bo właśnie szczyt żenady. Kiedyś był taki program, zamiana żon. Lata temu. I ja do dzis widzę pod powiekami obrazki jakiejś dziuni ze Szczecina, która zamieniła się z wielodzietną matką górnika ze Śląska. Usiłowała karmić dzieci sushi. Ale, zarządziła tez remont i malowanie i kupiła tej dziewczynie wersalkę!
Też narzekałam, że mam dostć i niech już urośnie. A teraz trochę tęsknię. 😉
Za to po obejrzeniu, z służbowego obowiązku, jednego odcinka czegoś, co się nazywa The real housewifes Warszawa, straciłam resztki wiary w ludzkość. Straszne to było i nie da się, niestety, odzobaczyć.