Grudzień trwa. Kalendarzowo (jak łatwo zauważyć) oraz nastrojowo, bo niestety zapowiadają się kolejne atrakcje. No ale jak to mówi mądrość ludowa – co zrobisz, nic nie zrobisz. Trzeba zacisnąć zęby.
Przynajmniej jestem znacząco do przodu, jeśli chodzi o prezenty. Reżim się sprawdza – może nie będzie zbyt wielu niespodzianek, ale każdy powinien się ucieszyć. Chwilę niepokoju miałam wyszukując książki dla babci – wiadomo, musi być z ludzkim dramatem w tle – ale przypomniałam sobie o Jodi Picoult. Jest to królowa podejmowania nader trudnych tematów, a w dodatku nadzwyczaj płodna – nawet nie wiedziałam, że tyle tego natłukła!… A na dodatek ma nawet niezły styl, więc problem został szybko rozwiązany (musiałam tylko wybrać między gwałtami nieletnich, uprowadzeniami dzieci, ukrywaniem morderstwa przez społeczności lokalne i rozważaniami o rodzinnych samobójstwach rozszerzonych – z miłości, naturalnie; babcia powinna być zachwycona).
Jedna osoba zażyczyła taki bardziej tłuczny prezent, który musiał zostać wysłany w dość solidnie zabezpieczonej paczce – papiery, folia bąbelkowa i jeszcze dookoła styropian. No i ten styropian wyprowadził mnie z równowagi – przyznam się szczerze. Kiedyś styropian to było takie białe, lekkie, ale zwarte tworzywo. Można było z niego oddłubać kuleczkę, jak się komuś nudziło, ale raczej był jednolity w przekroju, jak sernik. Dobry sernik, oczywiście. A to co przyszło w paczce przypomina niedbale sklejony granulat – pierdyliard mini kuleczek, które bez żadnej zachęty z mojej strony rozklejają się i rozwalają na wszystkie strony, są piekielnie elektrostatyczne – nie da się ich po bożemu pozamiatać na plastikową szufelkę, bo po niej spacerują! Od rozpakowania paczki znajduję je WSZĘDZIE – na ubraniach, na psie, na blacie przy zlewie, na talerzach (!). Są jak ta niezniszczalna bakteria z opowiadania Lema „Ciemność i pleśń” (tylko na razie jeszcze nie wygryzają dziur w kocach). Ten Wszechświat rozpadnie się o wiele wcześniej, niż sądzimy, skoro nawet styropian udało się spierdolić.
Co do miłej dyskusji pod poprzednim postem… Ja się poddałam, wiecie. Dyskusja zakłada uczestnictwo na równych zasadach, no i miło by było, gdyby obie strony coś na tej wymianie zyskiwały, a przynajmniej wychodziły na zero. Nie jest to możliwe, bo niemożliwa jest dyskusja z okupantem. To jak karmienie Mr. Shadow z „Piątego elementu”. Szkoda moich zasobów, które można spożytkować na tak wiele przyjemniejszych sposobów (chociaż w tym przypadku nawet zdrapywanie ptasiej kupy z tarasu jest przyjemniejsze).
A czytam teraz „Boga pośród ruin” – nadal uwielbiam Kate Atkinson.
Ha! “Zalety” współczesnego styropianu odkryłam, kiedy rozpakowałam jakąś paczkę, po czym w pośpiechu ją zostawiłam i wyszłam z domu. Z domu, w którym został KOT. I teraz codziennie odkrywam jego inwencję twórczą w chowaniu tych małych, wnerwiających kuleczek. Do wiosny będę się dziwić, gdzie jeszcze można schować takie skarby 🙂
“Ten Wszechświat rozpadnie się o wiele wcześniej, niż sądzimy, skoro nawet styropian udało się spierdolić.”
Cudo! Pozwolisz, że sobie przywłaszczę? A jak nie pozwolisz, to i tak ukradnę – i co zrobisz, jak nic nie zrobisz…
Pozdrawiam 🙂
Aż z ciekawości zajrzałam do komentarzy pod poprzednim postem – co tam się zadziało?? Myślałam, że takie wypowiedzi, na takim poziomie, to tylko publikują i pokazują (ku uciesze) na Spotted: Madka (https://www.facebook.com/spottedmadka/?fref=ts). Dziwne, że i tutaj zaglądają ludzie, którzy uwielbiają bezsensownie hejtować (z zazdrości?) i wrzucać g…o w wentylator. To chyba nie jest blog dla nich… Pzdr Cię serdecznie Barbarello 😉
Dziękuję, przeoczyłabym Atkinson, a właśnie tak mi chodziło po głowie, że coś bym jej przeczytała! (“Strażnik tajemnic” Kate Morton może Ci się spodobać, a propos)
Tylko klejąca rolka do zbierania kłaczków może uratować świat przed inwazją styropianowych kuleczek 😉
Kate Atkinson napisała coś nowego? Jeszcze mam chyba dwie zaległe. jej książki muszę sobie dawkować, bo tempo akcji i ilość dygresji obniża mi poziom magnezu.
Nie mam psa, biografię Jarka mogę przeczytać, o ile jest dobrze napisana, kocham zimę a wpisy Barbarelli uwielbiam. Dziwne, nie :)? Picoult znam. Po Twoim wpisie sięgnęłam po Atkinson ” O świcie wzięłam psa…”, ale jeszcze nie kliknęło między nami. Postępu prezentowego szczerze zazdroszczę. Ja dopiero po akcji Mikołaj odpoczywam a tu już akcja aniołek wzywa. Styropianu nie zazdroszczę. Od dzieciństwa, ciarki mnie przechodzą na dźwięk styropianowego zgrzytu.