Dziś rano, piąta z groszami, słodko dosypiamy, a tu nagle: stuk. Łupłup. Stuk, łup łup. Stuk. Pierwsze skojarzenie wyrwanej ze snu: WISIELEC – wiatr go kołysze i trąca stopą w okno. Po chwili obudziłam się bardziej – no jaki wisielec. PLESZKA! Nasza kochana, albo raczej – NASZ KOCHANY – bo nie uwierzę, że jakakolwiek baba, nawet ptasia, może być aż tak głupia. Samica pleszki już dawno by zrozumiała, o co chodzi z szybą. W każdym razie, uroczy ptaszek przeniósł się z łomotaniem piętro wyżej (i ładnych kilka godzin wcześniej). Może on ma amnezję od tego walenia łbem i po prostu nie pamięta, że wczoraj walił, przedwczoraj walił i nic z tego nie wynikało?… A może po prostu nie wyciąga wniosków. Są tacy ludzie – mnóstwo – to czemu nie ptaszki.
Oglądam duński serial „Rząd” („Borgen” – dziękuję za polecenie). Rozkosznie duński, powiedziałabym. Nawet polityczni przeciwnicy są grzeczni i poukładani. Pani premier urocza, często w kozakach (bardzo mi się podoba jej styl), a już zupełnie fascynuje mnie blond dziennikarka – bez makijażu, niewystrojona i potargana wygląda jak jasne prosiątko. A po lekkim oheblowaniu – WOW! Prawdziwa piękność. Aż mi zakiełkowała myśl „A może by się tak czasem uczesać?…”. Serial fajny.
Przeczytałam „Bagienną niezapominajkę” – historię życia Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej na emigracji w Anglii. Smutne, bo w oderwaniu od rodziny, przyjaciół, na koniec – ciężka choroba. Ale tez i problemy miała trochę inne – zamiast codziennego strachu o życie martwiła się, z czego spłacić dług zaciągnięty na nowe futro. A nowe futro było co roku (w wojnę!). Do męża pisała o kieckach, pieniądzach, a także narzekała na jedzenie i przede wszystkim – ludzi. Nie oceniam, bo kto byłby uroczy w takich okolicznościach, ale chyba jednak Madzia Samozwaniec wygładziła charakter siostry w swoich wspomnieniach. Książka bardzo dobra, a autor pracuje podobno nad biografią Wojciecha Kossaka – już się zasadzam.
Czy w tym roku, do cholery jasnej i niecierpliwej, będzie wreszcie można założyć sandałki?…
Ja to wole pospac dłużej:) nie lubie pobudki
jesssssuuu, Barbarella
jak ja Ci czytelnika Marka zazdroszczę!!!
Prawda, że niezły?
I nic mu nie płacę! Przysięgam!
Ja też mam coś nie do końca dobrze z głową, bo zawsze, ale to absolutnie zawsze zakładam najczarniejsze scenariusze. Przykładowo jadę autem, coś mi zaczyna stukać – zaraz odpadnie mi koło i wjadę pod tira. A to tylko jakiś kamyczek gdzieś na chwilę się dostał.
Co do sandałków.. cóż.. widziałam model JAPONEK z emu.. tak, z futerkiem. Może to najnowszy trend.
Gdzieś mi się ostatnio Samozwaniec przewinęła… chyba w historii Niny Witkiewicz (i jeszcze przy okazji Malczewskiego i jego flamy Marii Balowej).
“Najpiękniejsze kobiety z obrazów” Czyńskiej. Miła lektura. Mimo, że część historii znałam, to i tak z przyjemnością przeczytałam.
O, o nich jest:
Łempicka
W.Neuzil i Egon Schiele
Maja i Goja
Nina Witkiewiczowa i Witkacy
De Watteville i Balthus
Gala i Dali
Jeanne Hebuterne i Modigiliani
Gioconda i Da Vinci
C. Bolnes i Vermeer
Victorine Meurent i Manet
Emilie Floege i G.Klimt
Dora Maar i Picasso
M.Balowa i Malczewski
Frida Khalo
Namówiłyście mnie.
Na Krzywicką też.
Też się czuję namówiona na Krzywicką.
W tym roku hitem będą sandałki Emu. Ma to jakiś związek z El Nino i trudno, trzeba się z tym pogodzić. A może z wyborami prezydenckimi, kto to wie, w każdym razie pogodzić się trzeba.
Czy to w “Marii i Magdalenie” Magdalena pisała o tym, jak to biedny tatko musiał pracować na fanaberie dorosłych już córek, na nowe ciuszki, wakacje na Lazurowym Wybrzeżu i takie tam? A one, poważne panie, uciekały przed nachodzącymi je krawcami, sprzedawcami materiałów i kapeluszy?
No, no, no 🙂 Jakby to powiedziec po młodzieżowemu, po prostu sztos! 🙂 Naprawde masz wielki talent do pisania, swietny tekst 🙂 Masz bardzo ciekawy styl i bogate slownictwo, az chce się Ciebie czytac 🙂 Swietne jest również to, ze swoje teksty umieszczasz tutaj, na blogu, gdzie są ogolno dostepne, dzieki czemu nawet ktos, kto Cie nie zna (na przykład ja 😉 może je przeczytac 🙂 Naprawde posiadasz niezmiernie wielki talent do pisania :p
ponoć jaka pogoda będzie w danym roku wskazują dni od 13.12 (św.Lucja) roku poprzedniego do 24.12, w ub, roku zapisywalam w tabeleczce, proszę sobie wizualizować sandałeczki https://plus.google.com/104294145329222016893/posts/T891XG8rRET?pid=6153915766780237954&oid=104294145329222016893
Polecam książkę “Krzywicka długie życie gorszycielki” Agaty Tuszyńskiej, jest tam sporo smaczków międzywojnia, także o Marii Pawlikowskiej i Magdalenie Samozwaniec.
Ale przedtem dobrze jest przeczytać samą Krzywicką. Znaczy “Wyznania gorszycielki”.
Pobudka z wisielcem przednia. Też mam chorą wyobraźnię, która mierzy w mój ośrodek zdrowia psychicznego (taki w domniemanym mózgu) i zawsze trafia, rozwalając ośrodek w gruz, pył i krwawe strzępki. Dziś na przykład w koszyczku, który trzymam na stoliczku, a stoliczek przy łóżku, a w koszyczku pojemnik z gazem pieprzowym i giwerę, no więc w tym koszyczku dziś coś zaczęło burczeć, z przerwami na brzęczeć. Już myślałam, że mi się gaz ulatnia, a na co mi sam pieprz w pojemniku, albo że coś się w gnacie rozszczelniło i zaraz mi głowę i pół kadłuba odstrzeli, i co się okazało? Że to zwykły komar był, ten z długimi nogami. Zaplątały mu się widać nogi w sploty koszyczka i nie mógł się wydostać, więc sobie brzęczał skrzydełkami dla zabicia czasu. Do wisielca się nie umywa, ale mi tam byle co wystarczy.
Ty to sobie chociaż skarpetki założysz, a mi w maju dynia zmarzła (kilka dni temu zero stopni w nocy), a w ubiegłym roku też w maju pomidory, i chyba przekonwertuję ogród na wybieg dla pingwinów.
To w plecionym koszyczku na stoliczku nie trzyma się już jabłuszek z robaczkami w zielonych kubraczkach (brakuje mi wyobraźni interpunkcyjnej na to zdanie, więc pominę)?
No chyba, że stolik nie jest czerwony.
Chociaż, w sumie… taki robaczek to może nawet większa pożywka dla wyobraźni głodnej trupa niż gaz pieprzowy. Lepiej nie ryzykować.
Nie no, z robakami u wezgłowia to ja sobie w trumnie pośpię. A dziś jest w ogóle jakiś Dzień Latającego Ścierwa, bo wieczorem miałam zderzenie z chrabąszczem majowym. Po raz pierwszy w maju, a nie w czerwcu. Był bez skarpetek – widać robactwo szybciej się przystosowuje do zmian klimatu, więc gdy już nadejdzie to kolejne wielkie zlodowacenie, to karaluchy całe zadowolone popylać będą na łyżwach. Po moim zlodowaciałym trupie.
drogie Panie,
kupcie sobie o 2 numery większe botki ocieplane i śmiało wkładajcie w nie wasze stópki przyodziane w dowolne letnie sandałki… i nóżki będą miały cieplutko, i sandałki okażą się potrzebna a i pretekst do kupna nowych botków też będzie :))
Założyłam przedwczoraj i wracając wieczorem z pracy zmarzłam.
Ja pieer… tego taką wiosnę. Bywało, że od kwietnia do października latałam w japonkach a teraz pod koniec maja marznę w sandałach??? Kuźwa, bo trzeba będzie do nich skarpety zakładać czy coś.
Tez wlasnie od razu pomyslalam o skarpetach, z grubej frotty, hyhy. W kolorowe paski na przyklad. Albo tez klasycznie, biale. I po problemie!
“po lekkim oheblowaniu” – bossskie!!! 🙂
Ja nie myślę o skarpetach z grubej frotty, tylko je noszę. Od ponad 8 miesięcy je noszę!!!
8 miesięcy??
Takie noszone od 8 miesięcy to może być niezła broń – lepsza od miecza czy np. gazu usypiającego:D