Jaki bez sensu dzień.
Pędzę nudne życie.
Tj. ja nie pędzę, raczej ono pędzi. Ja stoję i się przyglądam. Jak wszystko pędzi. Czas pędzi. Mój mąż ciągle gdzieś pędzi.
A ja co.
Znalazłam w torbie żelowe cukierki z zeszłorocznych Kanarów.
Po co zawsze zabieram cukierki z restauracji, jeśli później ich nie jem?
Chociaż nie, przepraszam. Raz cytrusowe landrynki ocaliły mnie od śmierci głodowej. Ale generalnie ich nie jem i się walają.
Deszcz kropi.
Pan taksówkarz wyciera but o trawnik – ani chybi wszedł w psi odchód.
Na rogu dziarscy panowie budują kamienicę. Kurwy niosą się szeroko.
Bez sensu.
Ja to mam czasem tak, jak Joey i Chandler – że Ross bierze ślub, Phoebe robi małych ludzi, a ja tylko siedzę i siedzę, i siedzę. I już już mam się zdecydować na próbę zdobycia Mount Everestu, ale zawsze coś mnie zniechęca i kończę jak zwykle – siedząc i oglądając po raz 9035902 ten odcinek z sukniami ślubnymi.
Możnaby się puścić na gorącym blaszanym dachu z listonoszem co zawsze dzwoni dwa razy. Niektórym znudzonym paniom to ponoć pomogło znaleźć sens.
czyta się jak wiersz, prawie
cze-ko-la-dki. zawsze w którejś z bocznych kieszeni torebki mam cze-ko-la-dki; i nie pamietam zebym kiedykolwiek je jadła, za to pamietam kilka uwalanych nimi rzeczy 🙂
nie dość ze bez sensu, to jeszcze sine stopy. jest to już azaliż czas najwyższy wdziać stilony?
co sie Panie dziwić, wizytówka września, tyle, że sie człowiek osobiście na matmie nie poci,ino błogo dzieckom współczuwa