Dzień dobry, cześć i czołem! Zgadnijcie, kto nie miał prądu trzy dni?
Otóż JA (i sąsiedzi oczywiście też). Najpierw wcale, a później jedną fazę, akurat żeby podłączyć piec i lodówkę, czyli wrażliwe urządzenia, które MUSZĄ mieć prąd. Jako że jestem mniej wrażliwe urządzenie i prąd w pierwszej kolejności mi nie przysługuje, to siedziałam wkurwiona i robiłam szalik na drutach (bez przesady oczywiście – rząd prawymi, rząd lewymi). Jak w końcu włączyli, to musiałam połowę spruć, bo zgubiłam ze dwadzieścia oczek. W pracy też siedziałam wkurwiona, bo przyszły rozliczenia mediów za półrocze. I tak to.
W tym oto nastroju będąc, dzwoni do mnie ciotka i pyta co słychać. Mówię jej, że jestem już taka wkurwiona tym wszystkim – wiatrem, prądem, polityką – i bezsilna, i sponiewierana, że chwilami to mi łzy zaczynają lecieć, zupełnie same. Na co moja ciotka:
– To się ciesz!
No więc myślałam, że nie dosłyszała i powtarzam jej, że ŁZY! MI LECĄ! Z tego wkurwienia! HALO! A ona – że mam się cieszyć. No to pytam – ALE Z CZEGO? A ona:
– Że masz DROŻNE KANALIKI ŁZOWE! Wiesz, jakie to nieszczęście jak się zatkają? Albo WYSCHNĄ? Suche oko to jest coś okropnego.
No i przyznam, że mnie rozśmieszyła. Swoją drogą, chyba musiała u lekarza dostać jakieś nowe dobre proszki, bo nie przypominam sobie, żeby taka Pollyanna z niej była, raczej wprost przeciwnie. Muszę zapytać, co tak dobrze na człowieka działa.
(A teraz mam prąd i jak go wykorzystuję? Czytam o morderstwach na Reddicie.)
A w ogóle to zaraz będzie wojna z Ruskimi i o prądzie i gazie będziemy mogli tylko pomarzyć i poczytać w pamiętnikach.
Tak, jestem Kłapouchym, a w drugiej połowie lutego jestem Kłapouchym podwójnie. Ale przynajmniej mam działające kanaliki łzowe.