No więc:
– padła mi płyta główna w pracowym komputerze (ale byłam wściekła! Nawet horoskopu od rana nie mogłam sobie odpalić do herbaty);
– zaczęły się wyjazdy w delegacje, czyli wstawanie o trzeciej w nocy;
– jest zimno; oraz
– N. się wciągnął w KOLEJNY hiszpański serial „Życie bez pozwolenia” i maltretuje mnie wieczorami.
Na poziomie intryg i gry aktorskiej serial jest jak hiszpańska wersja „Dynastii” albo tej tam, co ją krokodyl poszarpał. Może nie że od razu człowiek ma ochotę wydrapać sobie oczy, chociaż prawdę mówiąc – trochę ma. Mają najgorzej na świecie zagranego geja, jest tak beznadziejny i przerysowany… w ogóle połowa aktorów jest, odnoszę wrażenie, z konkursu talentów ogłoszonego w miejscowej smażalni kalmarów. Jedynym, JEDYNYM plusem jest to, że dzieje się w Galicji i można sobie na nią popatrzeć – krajobrazy, brzeg morza, zatoczki i plaże, nawet empanadę jedzą pod mostem koło Noia. Chociaż nie wiem czy ten plus nie jest chwilowo minusem, bo nie możemy tam pojechać (już siedzą w knajpach i obżerają się owocami morza, nasz przyjaciel przysłał nam filmik z kolacji, złośliwiec jeden). No więc bardzo cierpiałam, ale żyłam nadzieją, że na Netflixie jest tylko jeden sezon dostępny i dam radę.
OKAZAŁO SIĘ, ŻE WRZUCILI DRUGI SEZON.
Nie wiem, jak to przetrwać nie popadając w marskość wątroby (flaszka wina pomaga w odbiorze, ale nie dam rady codziennie pić! A odcinki JAK NA ZŁOŚĆ mają po półtorej godziny!).
A dziś umówiona byłam z Zebrą na dziewiątą, że przyjdę odrabiać z młodą lekcję. I jak się już wyszykowałam (tj. w dres wyjściowy, w odróżnieniu od dresu indorowego), to ona dzwoni, że jednak mi przekłada na jedenastą. No wiecie co! Dwie godziny dłużej byłam w biustonoszu przez takie przekładanie w ostatniej chwili. Ile człowiek się musi napoświęcać dla rodziny, to naprawdę.
Nic mi się nie chce. Wcale się nie dziwię mojemu pracowemu komputerowi, że padł.
To Stefcia byla, ta od krokodyla, prawie jak Tredowata.
Kiedys, dawno, dawno temu, w zamierzchlych czasach sprzed Netflixu lecial w tutejszej niemieckiej telewzji taki serial St.Tropez. I ja ten serial namietnie ogladalam, czasem bez glosu, bo i tak tam tresci nie bylo zadnej (oprocz tego, ze kazdy kazdego z kazdym zdradzal), ale te widoki…
Oczywiście. Stefcia i cioteczka Dżilli 🙂
A ja kiedyś uwielbiałam brazylijskie telenowele na kanale Polonia1. Zwłaszcza kiedy leżałam w łóżku chora z gorączką, wchodziły mi jak dobre wino pod smażone kalmary.
O takie mam jeszcze na poprawi humoru, chociaż moze juz widziałaś:
https://forum.gazeta.pl/forum/w,49213,71877906,71877906,Bledy_ktore_popelnic_nalezy.html
Jeśli nie czytałaś to ostrzegam, ze bedziesz plakac ze śmiechu zwłaszcza jesli zapodasz sobie większą dawke!
W ramach podziękowania, bo dzięki tobie odkryłam forum Młode Mężatki i Emama. No i mi tez humor wielokrotnie swoimi wpisami poprawilas 🙂
poplakalam sie
Ja tez i to wielokrotnie, piękne historie 🙂
Zupa owocowa na kości ze schabu mnie wzruszyła.
A wybuch szybkowaru zaliczyłam na własne oczy (w kuchni mojej mamy). Dlatego się nie palę do kupna, chociaż znowu są modne.
Kiedyś oglądałam serial “Telefonistki” i dawał radę. No i “Krawcowa z Madrytu” – ten bardzo mi się podobał 🙂
Ze stanikiem mam tak samo, ale w spodnie z paskiem o dziwo się mieszczę 😉
Ja jeszcze się nie odważyłam sięgnąć po eleganckie z paskiem, na razie się cieszę, że weszłam w dżinsy!
O tej Krawcowej słyszałam już, że dobra. Ale N. woli takie bardziej brutalne.
Już tytuł tego serialu daje do myślenia…Jest taki głęboki… 😀
Czy coś się stanie, jak po tym całym zamknięciu będę chodzić do pracy w dresach? W sumie komu to przeszkadza…a ja na myśl o spodniach z normalnym paskiem mam dreszcze…
Od zawsze uważam, że dress code wymyślili jacyś dziwni ludzie, żeby poprawić sobie samoocenę. Mnie raczej nie rusza, w co kto jest ubrany, no może dopóki nie eksponuje genitaliów. Najlepsi prawnicy jakich znam noszą kolorowe koszule i luźne spodnie.
Polecam Schitt’s Creek na Netflix. Bardzo fajny i śmieszny 🙂
NIe ma u nas!
A szkoda, bo ja bardzo lubię kanadyjskie seriale – mają coś w sobie.
#mamto ze stanikiem. Założyłam na spotkanie z klientem, zapomniałam zdjąć i pół dnia psu w dupę.
Oraz mnie wystarczy “La Casa de Papel” sezon 4, czoło boli od facepalmów. Co tam się dzieje, to ja nie wiem. Profesor zachowuje się jak Tokio, ekipa czas w banku spędza na roztrząsaniu problemów miłosnych, Palermo to Berlin do kwadratu, a Arturito wbija na oblężenie z pigułkami gwałtu, żeby obracać panny. A, zapomniałam, połowa serialu to powidoki z wesela Berlina.
Jak polubiłaś klejenie akcji na ślinę i pęczek drutu, to zapraszam na “Uwięzione”!
Rodzina głównej bohaterki to nawet nie gang Olsena, tylko jakiś festiwal zaćmień umysłu – aż dziwne, że wszyscy dożyli do pełnoletności i niektórzy zdążyli się rozmnożyć (chociaż akurat do tego intelekt nie jest wymagany).
A zwroty akcji po trzy razy na odcinek takie, że aż mnie szyja rozbolała.
Dalam serial na liste:)
No… ale na własną odpowiedzialność!